Portugalski tygodnik „Sabado” uważa, że Polska dzięki podjętym w ostatnich latach decyzjom w sferze obronności ma drugi
po Turcji przemysł zbrojeniowy w Europie,
i jako przykład podaje armatohaubice Krab. Rzeczywiście jesteśmy supermocarstwem militarnym?
– Tak daleko bym się nie posunął, ale z pewnością polski przemysł zbrojeniowy należy w tej chwili do największych w Europie. Owszem, systematycznie postępuje modernizacja polskiej armii, ale z aż tak daleko posuniętymi stwierdzeniami byłbym ostrożny. Oczywiście tendencja zmian jest pozytywna, ale warto pamiętać, że takie państwa jak Wielka Brytania, Francja czy Niemcy mają bardzo duże przemysły zbrojeniowe, również Ukraina, jednak znaczna jego część została zniszczona przez Rosjan w pierwszych miesiącach wojny. I choć
np. oceny stanu uzbrojenia Bundeswery są złe, to – co by nie powiedzieć – Niemcy przemysł zbrojeniowy mają duży, a lista eksporterów, która stanowi istotne kryterium umożliwiające ocenę potencjału przemysłu zbrojeniowego, jest długa. Berlin jest w czołówce, a my, jeśli chodzi o świat, jesteśmy dopiero w drugiej dziesiątce i raczej bliżej 20. pozycji, co nie znaczy, że nasza sytuacja od pewnego czasu się nie poprawia. Potężny przemysł zbrojeniowy – jeśli chodzi o Europę – mają oprócz wspomnianych także Włochy, a my – jeśli chodzi o potencjał polskiego przemysłu zbrojeniowego – jesteśmy w pierwszej dziesiątce.
Jak to się przekłada na siłę armii?
– To zależy od nakładów na obronność. Wiadomo, że aby moce produkcyjne owocowały uzbrojeniem, które idzie na wyposażenie armii, to trzeba je zakupić. Polska wśród państw NATO jest w czołówce, jeśli chodzi o wydatki na obronność, i w 2022 r. wydaliśmy 2,42 proc. PKB. Tymczasem Niemcy jeszcze niedawno wydawali niewiele ponad 1 proc. PKB. W czołówce są też kraje bałtyckie, ale sporo wydają też Francuzi i Brytyjczycy.
Jak ocenia Pan wieloletni program wspierania produkcji amunicji? Polska zgodnie z unijnym planem dostaw pocisków dla Ukrainy będzie produkować ich większe ilości.
– W Polsce mamy kilka fabryk, np. Gamrat w Jaśle czy będący częścią PGZ SA Dezamet w Nowej Dębie, który wytwarza wysokiej klasy amunicję, aby zaspokoić rzeczywiste potrzeby armii i sił bezpieczeństwa, ale elementy czy komponenty, takie jak proch do produkcji amunicji, powstają także w Pionkach. Również Mesko w Skarżysku-Kamiennej dysponuje nowoczesną technologią produkcji rakiet i amunicji, w tym podkalibrowej. Konflikt na Ukrainie pokazał, że amunicja jest bardzo potrzebna, bo podczas działań wojennych jej zużycie znacząco wzrasta. Państwa wspierające Ukrainę w dużym stopniu uszczupliły swoje zapasy, wysyłając je na front, ale zasada jest taka, że nie można oddać wszystkiego, że pewien potencjał zawsze trzeba sobie pozostawić. Zresztą tak jak kraje NATO wspierają Ukrainę w zakresie dostaw sprzętu, w tym amunicji, tak również Rosja jest wspierana. Są informacje, że otrzymuje amunicję z Korei Północnej, która zbroi się na potęgę nie tylko w broń atomową, ale też konwencjonalną. Co więcej, ma armię liczącą około miliona żołnierzy. Tak czy inaczej amunicja się zużywa i Polska ma w pełni uruchomić moce produkcyjne fabryk amunicji, które posiadamy. Być może nawet zostanie rozbudowany ich potencjał. Wszystkiego jednak nie wiemy, bo są to obszary objęte tajemnicą.
Czy inwestycje w przemysł zbrojeniowy powinny być determinowane tylko wsparciem Ukrainy?
– Oczywiście, że nie. Inwestycje tego typu powinny być podyktowane zabezpieczeniem się na wypadek ewentualnego konfliktu, który objąłby terytorium Polski. Powinniśmy być przygotowani na różne negatywne scenariusze, gdyby Polska stała się obiektem ataku.
W polityce bezpieczeństwa zawsze trzeba brać to wszystko pod uwagę. Dlatego, granicząc z Rosją i Białorusią, powinniśmy dysponować odpowiednim potencjałem na wypadek eskalacji wojny na Ukrainie i zawczasu zgromadzić taki potencjał.
Tylko czy taki potencjał zgromadzimy, jeśli unijny komisarz ds. rynku wewnętrznego Thierry Breton wskazuje, że powinniśmy oddać Ukrainie amunicję z naszych magazynów?
– To jest kwestia oceny zasobów. Bez wątpienia największego wsparcia Ukrainie udzielają Stany Zjednoczone, również Wielka Brytania. Natomiast Polska wysyła na Ukrainę najprawdopodobniej najwięcej sprzętu spośród wszystkich państw unijnych. Przekazaliśmy Ukrainie m.in. około trzystu czołgów, armatohaubice Krab, przenośne przeciwlotnicze zestawy rakietowe Piorun, ponadto pewne ilości rakietowych systemów obrony przeciwlotniczej większego zasięgu Newa, do tego karabinki Grot, drony oraz amunicję. Jest tylko kwestia, jak to się ma do całości potencjału obronnego Polski, bo takich danych nie mamy. Osobiście uważam, że z uwagi na nasze położenie – jesteśmy też wschodnią flanką NATO – i w warunkach wojny, która może eskalować, powinniśmy wysyłać na Ukrainę taką ilość sprzętu obronnego, żeby nie osłabiać nadmiernie systemu obronnego Polski – na wypadek gdyby ta wojna się rozszerzyła, czego nie można wykluczyć.
Jak poważne jest to zagrożenie?
– Cały czas uważam, że ten konflikt ma duży potencjał eskalacyjny – o czym świadczą ostatnie decyzje Rosji
o instalowaniu taktycznej broni jądrowej na Białorusi.
Oprócz wymienionego przez Pana Profesora sprzętu przekazaliśmy Ukrainie także samoloty. Z czym zatem sami zostajemy?
– Proszę zauważyć, że czołgi były czy są wysyłane w ramach wspólnych decyzji państw NATO, natomiast decyzję o wysłaniu MiG-29 – prawdopodobnie będzie to eskadra – podjęliśmy sami, podobnie jak Słowacja, która też się na to zdecydowała. Faktem jest, że w to miejsce będziemy mieć 48 południowokoreańskich lekkich myśliwców FA-50, ale zanim one trafią na wyposażenie polskich Sił Powietrznych, to minie trochę czasu, ponadto trzeba wyszkolić pilotów, ale przede wszystkim zmienić infrastrukturę lotniskową, co trwa minimum rok. Przypomnę, że kiedy kupiliśmy myśliwce F-16, to bazy w Łasku i Poznaniu-Krzesinach były przystosowywane do nich przez dwa lata. A co będzie, jeśli wojna na Ukrainie będzie eskalować? Czym będziemy dysponować i jakie samoloty będziemy w stanie wysłać do walki? Jest jeszcze jeden problem – mianowicie jeśli na Ukrainę wysyłamy eskadrę MiG-29, to na każdy taki samolot przypada co najmniej dwóch pilotów, i jeśli w ciągu półtora roku nie przejdą oni na samoloty np. koreańskie, to większość z nich pójdzie do cywila. Taka jest logika. Dlatego należy działać w sposób bardzo rozważny.
Ta rozwaga powinna dotyczyć także wysyłania na Ukrainę amunicji?
– Przemysł zbrojeniowy w okresie pokoju nie pracuje pełną parą. Część mocy produkcyjnych jest unieruchomiona, ale w gotowości, i w chwili konfliktu można je włączyć. Teraz jesteśmy w decydującym momencie i konieczne jest, abyśmy przeszli w pewnego rodzaju tryb gospodarki wojennej. To się już dokonuje. Najpierw działo się to na Ukrainie, także w Rosji, gdzie w mniej więcej 80 procentach przestawiono się na gospodarkę wojenną, ale również dotyczy to państw unijnych oraz Stanów Zjednoczonych, które biorą też pod uwagę możliwości konfliktu z Chinami. Produkcja uzbrojenia w okresie pokojowym odbywa się na cele szkoleniowe żołnierzy i na eksport. Natomiast w obliczu wojny następuje uruchomienie wszystkich mocy. Co więcej, grozi nam powtórka kryzysu finansowo-gospodarczego z lat 2008-
-2011. Kilka banków w Stanach Zjednoczonych upadło,
w tym Silicon Valley Bank, i pojawia się pytanie, czy nie jest to symptom nadciągającego globalnego kryzysu.
Przestawienie na gospodarkę wojenną pogłębi kryzys czy może da impuls rozwojowy?
– Z jednej strony może dać impuls rozwojowy, bo produkcja wojskowa jest dość mocno skooperowana. Jednak nadmierne zbrojenia w momencie, kiedy zadłużenie państw jest dość duże, bo wciąż odczuwamy skutki covidu, gdzie uruchomiono duże środki na ratowanie firm, przeciwdziałanie bezrobociu itd., też może mieć swoje negatywne skutki. Trzeba pamiętać, że jedną z przyczyn upadku ZSRS, oprócz porażki w Afganistanie i tego, że cały ten system był niereformowalny, były właśnie nadmierne zbrojenia, bo Moskwa za wszelką cenę chciała prześcignąć USA. Czas pokaże, w jakim kierunku to wszystko pójdzie.