Panie Profesorze, jak nazwać reakcję i zachowanie ambasadora Ukrainy w Polsce Wasyla Zwarycza na słowa rzecznika polskiego MSZ Łukasza Jasiny, który stwierdził, że Ukraina, że prezydent Zełenski powinni przeprosić za zbrodnię wołyńską?
– Na pewno nie jest to sytuacja, która zadowalałaby którąkolwiek ze stron. Bo jeśli my się upominamy – ustami rzecznika MSZ – o działania choćby symboliczne, jakiś gest, jeśli chodzi o uznanie winy za popełnione zbrodnie, bo przecież w tym momencie – w sytuacji trwającej wojny, nie oczekujemy na nic innego…
A może powinniśmy?
– Pewnie tak, ale zdajemy sobie sprawę, że jest wojna, że jest zagrożenie, więc nie możemy domagać się, żeby Ukraińcy zgodzili się na wpuszczenie polskich zespołów ekshumacyjnych czy na budowę polskich cmentarzy i upamiętnień.
Okazuje się jednak, że Niemcy – mimo wojny – dokonują ekshumacji na Ukrainie…
– To fakt. Natomiast chcę powiedzieć, że nasze oczekiwania są na razie o wiele skromniejsze – mianowicie chcielibyśmy pozostać choćby w sferze werbalnej, czyli gestów słownych. I tego się od strony ukraińskiej domagamy. Spodziewaliśmy się tego po prezydencie Zełenskim już wcześniej, kiedy w kwietniu br. gościł w Polsce z oficjalną wizytą. Niestety, słowo „przepraszam” nie padło i pozostał niedosyt – co i tak jest bardzo delikatnym określeniem tego, co czuje serce Polaka. Teraz – zwłaszcza w obliczu 80. rocznicy zbrodni ludobójstwa dokonanego na Polakach na Wołyniu i w Galicji Wschodniej na wielką skalę – to gwałtowne odcinanie się i reakcja ambasadora Ukrainy, które są tak naprawdę wrogie, nie wróżą nic dobrego. Mamy zresztą wyraźny zwrot w polityce ukraińskiej i zdaje się, że Polska w oczach Kijowa – jeśli chodzi o wsparcie – chyba dała z siebie już wszystko. W związku z tym nic więcej oczekiwać od nas nie można, wobec tego Ukraina szuka nowych przyjaciół, a tych, którzy – jak Polska dotychczas – zaangażowali się bezwarunkowo po stronie Kijowa, można odstawić na bok i traktować jak wcześniej, czyli dyplomacja z dystansem. Tak niestety wygląda dzisiaj sytuacja.
Tym bardziej nie zwalnia nas to z domagania się prawdy?
– Wiem, że były podejmowane rozmowy na tematy historyczne. Były one elementem dodatkowym, bo zrozumiałe było to, że najważniejsze są sprawy bieżące, a zwłaszcza kwestie związane z pomocą i ze wsparciem Ukrainy w obliczu toczącej się wojny. O ile my wykazaliśmy się dużym taktem, to Ukraińcy powinni sami rozumieć delikatność całej sytuacji i to, że my chcieliśmy na razie pozostać jedynie w sferze choćby werbalnych gestów. I to powinno być przez Kijów zrozumiane, przyjęte i docenione. Natomiast brak takich choćby gestów spowoduje, że pod adresem Ukrainy będą formułowane pewne oczekiwania i że będziemy ze stroną ukraińską w pewnej kolizji. Przy całej sympatii do narodu ukraińskiego podejmującego ogromny wysiłek obronny, który w jakimś sensie także nas odciąża, faktu jest taki, że występuje pewien dysonans w naszych wzajemnych relacjach.
Czy nie stawiając kwestii zbrodni wołyńskiej w sposób zdecydowany, nie przespaliśmy okazji? Chodzi o to, że jeśli Ukraińcy teraz, kiedy angażujemy się po ich stronie materialnie, humanitarnie – nie wykonali żadnego gestu w kwestii przeproszenia za zbrodnie ludobójstwa, to bardzo wątpliwe, żeby to zrobili po – daj Boże – wygranej z Rosją…
– Bardzo możliwe. Wprawdzie drobne gesty ze strony ukraińskiej się pojawiły: np. ze strony niektórych biskupów: były wspólne nabożeństwa, co w dużej mierze ułatwiła pielgrzymka Ojca Świętego Jana Pawła II na Ukrainę w czerwcu 2001 roku. Pewne drobne gesty, które można by nazwać próbą zabliźnienia ran przeszłości, się pojawiły, tyle że na próżno ich szukać po stronie państwa ukraińskiego. Wprost przeciwnie: były utrudnienia, jak choćby przy próbach poszukiwania miejsc grzebania ofiar zbrodni, godnego ich pochówku, upamiętnienia, czy w ogóle rozpoznania tego, co stało za sprawą ukraińskich nacjonalistów na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. I to wszystko rzutuje bardzo mocno na dzisiejszą sytuację i na nasze relacje. Dlatego bardzo możliwe, że przespaliśmy czas, kiedy można było wyegzekwować i w sposób stanowczy, zdecydowany postawić te sprawy na stole. Tego, niestety, zabrakło. Być może polskim władzom wydawało się, że ta pewna delikatność z naszej strony zostanie zauważona przez stronę ukraińską, zrozumiana, że będzie doceniona i będzie to procentowało. Tymczasem okazuje się, że nic z tych rzeczy. To dowód, że z ludźmi Wschodu trzeba postępować inaczej: sprawy, żądania stawiać bardziej zdecydowanie, jako coś za coś. I wtedy być może udałoby się osiągnąć znacznie więcej. To jest myślenie, które nam, Polakom – którzy mamy wrażliwość na krzywdę ludzką i dystans do wyrachowania politycznego – w odróżnieniu od innych, byłoby nie w smak, byłoby niezgodne z naszym systemem wartości. Wychodzi na to, że rację mają ci, którzy uważają, iż mimo wszystko powinniśmy być bardziej zdecydowani i radykalni w swoich oczekiwaniach od strony ukraińskiej.
Ile jeszcze może potrwać wspólny proces dochodzenia do prawdy i czy po stronie ukraińskiej rzeczywiście jest dobra wola, skoro kult Bandery kwitnie nawet w obliczu trwającej wojny? Chociażby w styczniu br. Rada Najwyższa Ukrainy zamieściła wpis z okazji 114. rocznicy urodzin przywódcy OUN-UPA, którego upamiętniono m.in. we Lwowie z udziałem miejscowych władz, w tym mera Andrija Sadowego…
– Myślę, że naiwnością byłoby spodziewać się, że kult Bandery przestanie istnieć, bo co najwyżej może on zostać ograniczony, zdystansowany czy osłabiony przez kult prawdziwych bohaterów walczących dzisiaj z Rosją o niepodległość Ukrainy. Z drugiej strony warto uwzględnić – czego nie ma w naszej świadomości – że kult nacjonalistów ukraińskich, Bandery, Szuchewycza i innych zbrodniarzy – jest, był skierowany także przeciwko Sowietom, Niemcom i właściwie wszystkim obcym. Oczywiście my, Polacy, zapłaciliśmy tutaj największą cenę – zwłaszcza że Ukraińcy nie chcieli widzieć wspólnego dziedzictwa Rzeczypospolitej. To się tylko nieznacznie zmieniło, natomiast ten kult Bandery i innych – on był i wciąż będzie wśród Ukraińców obecny, i powinniśmy się z tym pogodzić. Jednocześnie mamy prawo oczekiwać, że Ukraińcy uznają, iż radykalny nacjonalizm ukraiński przekroczył w działaniu wszelkie normy cywilizacyjne, że był zbrodniczy, a wręcz ludobójczy, że metody, jakimi się posługiwano, były nieakceptowalne, bo były zbrodnicze. I mimo dowartościowania – w sensie ideologicznym – ten wymiar zbrodniczego pragmatyzmu musi zostać potępiony.
Czy nie jest trochę tak, że swoim bezwarunkowym wsparciem dla walczącej Ukrainy pozwoliliśmy władzom Ukrainy uśpić ten historyczny spór i niejako zwolniliśmy ich z przeproszenia nas za zbrodnie? Czy sprawa Wołynia nie powinna być warunkiem dalszego wsparcia Polski wobec Ukrainy?
– To właśnie ta nasza polska wspaniałomyślność… Proszę zwrócić uwagę, że w momencie, kiedy rozpoczął się pełnoskalowy atak Federacji Rosyjskiej na Ukrainę, to pierwsi ze wsparciem dla Ukrainy pospieszyli żołnierze Armii Krajowej z Wołynia. Powiedzieli wtedy, że nasze sprawy niech w tym momencie zejdą na dalszy plan, bo teraz jest coś ważniejszego. I to jest właśnie przykład tej polskiej wspaniałomyślności. To od Wołyniaków wyszedł pierwszy gest życzliwości wobec napadniętej Ukrainy i Ukraińców. Warto to podkreślić. Przyznam się, że byłem tym jakże dojrzałym, mądrym gestem zarówno zdumiony, a jako wiceprezes Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej: także usatysfakcjonowany. I jeżeli ci, którzy mieli prawo podnosić ciągle swój ból po stracie najbliższych, którzy z rąk Ukraińców zapłacili najwyższą cenę – cenę życia, a jednak odznaczają się tak wspaniałą postawą, to jest to nad wyraz budujące i bardzo ludzkie. Natomiast nie wiem, czy dzisiaj – biorąc pod uwagę postawę ukraińskich władz wobec kwestii zbrodni wołyńskiej – nie będzie w nich więcej racjonalnego, trzeźwego podejścia i oceny oportunizmu Ukraińców. Żeby choćby jakimś gestem Ukraińcy uznali, docenili tę naszą wspaniałomyślność: bo tak należy określić fakt, że przyjęliśmy pod swój dach, do swoich domów setki tysięcy – jak nie miliony – ukraińskich uchodźców wojennych. Niestety, nic z tych rzeczy nie miało miejsca. Co więcej, wygląda na to, że Ukraińcy w tej naszej chrześcijańskiej i – można powiedzieć – bardzo ludzkiej postawie – odwołując się do dziedzictwa Feliksa Konecznego – widzą bardziej naszą słabość i, co więcej, próbują tę słabość wykorzystać.
Prezydent Duda, premier Morawiecki często mówią, że sprawa wyjaśnienia zbrodni wołyńskiej jest jednym z priorytetów polskich władz. Tylko co – poza słowami – z tego wynika i jak w tej sytuacji powinny zachować się polskie władze?
– To jest trudne… Z całą pewnością polskie władze nie powinny próbować przemilczeć zbliżającej się 80. rocznicy zbrodni ludobójstwa dokonanego przez OUN-UPA na Polakach na Wołyniu i Galicji Wschodniej. Jeżeli Ukraińcy także w czasie wojennym wykorzystują swoje uroczystości i czczą zbrodniarza Stepana Banderę, to z tym większym zaakcentowaniem ludobójstwa dokonanego przez Ukraińców należy mówić o zbrodni wołyńskiej i o tym, co wyrządzili nam, Polakom. To jest ten obowiązek – z jednej strony widzieć, że walczą o swoją wolność, swoją niepodległość, i jest to w jakiś sposób wojna cywilizacji, w której trzeba ich wspierać. Jednocześnie trzeba widzieć także drugi wymiar: wymiar historyczny – ciągle niespłaconej zbrodni na Polakach na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Tym samym mamy obowiązek domagać się przede wszystkim przyznania się Ukraińców do zbrodni ludobójstwa i wzięcia odpowiedzialności na siebie – jako spadkobierców tamtego pokolenia nacjonalistów ukraińskich, za historyczny wymiar zbrodni.
Dziękuję za rozmowę.