logo
logo

Zdjęcie: Robert Sobkowicz/ Nasz Dziennik

Rolnicy mogą przewrócić brukselski stolik

Niedziela, 25 lutego 2024 (15:34)

Rozmowa z Andrzejem Maciejewskim, politologiem

Kampania przed wyborami samorządowymi się rozkręca. Jak ocenia Pan szanse Prawa i Sprawiedliwości na progu walki o odzyskanie władzy w Polsce?

– Wybory samorządowe to jest jednak coś innego niż wybory parlamentarne. Dlatego – jako politolog – jestem daleki, aby stawiać tu znak równości. Przed nami wybory do trzech stopni samorządu, gdzie bardziej będzie się liczyła jakość kandydata niż szyld tej czy innej partii.

W założeniu wybory samorządowe są rzeczywiście wyborami lokalnymi, ale poszczególne formacje traktują je jako walkę między sobą i wykorzystują okazję, żeby także na gruncie małych ojczyzn zyskać możliwie największe poparcie?

– I to jest błąd. Przy takim podejściu formacje polityczne obrażają kandydatów na wójtów, burmistrzów, prezydentów miast czy kandydatów do rad różnego szczebla, którzy często kandydują z własnych komitetów wyborczych z pominięciem szyldów partyjnych. Nie jestem przekonany, czy większość z nich chce być kojarzona z tą czy inną formacją polityczną. Szczególnie w gminach wiejskich radni startują z własnych komitetów, a ludzie chcą głosować na konkretnego człowieka, a nie na listę partyjną.

Jednak w dużych aglomeracjach w przypadku wyborów prezydentów szyldy partyjne odgrywają dużą rolę?

– Jedyną w miarę miarodajną formułą są sejmiki wojewódzkie i tu rzeczywiście szyldy partyjne dominują. Natomiast w przypadku kandydatów na prezydentów – może po za głównymi ośrodkami – jest cały ogrom komitetów lokalnych. Oczywiście są też szyldy komitetów ogólnopolskich, formacji politycznych, ale w zdecydowanej większości są to komitety lokalne, kandydaci lokalni, którzy, owszem, mogą starać się o poparcie ugrupowań partyjnych.

Rafał Trzaskowski podczas inauguracji kampanii samorządowej Koalicji Obywatelskiej stwierdził, że wybory 15 października to była pierwsza runda. Drugą – bardzo istotną – mają być wybory samorządowe, które – jak mówił – „musimy wygrać, żeby zakończyć erę populizmu i erę PiS-u”…

– Koalicja Tuska z pewnością będzie dążyła do tego, żeby zdusić i odbić PiS-owi samorząd. W tym momencie, po słowach Trzaskowskiego, na miejscu wielu samorządowców, którzy nie są powiązani z żadną partią, po prostu obraziłbym się. To, co słyszymy, wskazuje, że ma miejsce próba uproszczenia czy wręcz manipulacji, gdzie pokazuje się, że wszyscy samorządowcy, w szczególności z małych miast i miasteczek, są powiązani z PiS-em. Tymczasem tak nie jest, a to, co słyszymy, to  zwykła manipulacja. Powiem tak, przez ostatnie pięć lat pracowałem z samorządami na terenie Polski i wśród samorządowców przebija się jeden komunikat – nie chcemy być kojarzeni z żadną partią. Samorządowcy komunikują to w sposób wyraźny i bardzo jednoznacznie. Dlatego twierdzenie, że ktoś jest od kogoś, że ten jest ich, a nie nasz, to jest nadużycie ze strony polityków. To nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Stąd samorządowcy mają prawo czuć się urażeni. Podobnie rzecz ma się z próbą wykorzystania kampanii samorządowej do walki między głównymi formacjami czy – jak słyszymy – do rozliczeń czy też pogrążenia tej czy innej partii.    

Niestety, w tej plemiennej rywalizacji między dwoma głównymi obozami politycznymi doprowadzono do sytuacji, gdzie wszędzie jest walka. Gdzie w tym wszystkim są interesy małych ojczyzn i ludzi, którzy tam żyją, pracują?

– Walka polityczna, niestety, weszła właściwie do wszystkich obszarów życia społecznego. Tylko że samorząd – w założeniu – nie jest od robienia wielkiej polityki. Od tego są wybory parlamentarne, prezydenckie czy wybory do Parlamentu Europejskiego, które odbędą się w czerwcu br. Wybory do europarlamentu będą stricte polityczne i one dopiero pokażą to, o czym mówił Donald Tusk czy Rafał Trzaskowski, ale nie wybory samorządowe, które są zbyt szerokie i tak naprawdę niemiarodajne w tym względzie. Jaką bowiem miarą mierzyć, dajmy na to, samorząd wiejski z Warszawą. Nie można też dyskryminować wyborców, bo ci wiejscy czy małomiasteczkowi nie są wcale gorsi od wyborców warszawskich i mają takie samo prawo wybrać sobie władzę, jaka im odpowiada. Również kandydaci, którzy ubiegają się o mandaty wójtów, burmistrzów, prezydentów, czy kandydaci do rad sołectw, gmin, miast czy powiatów mają swoje komitety, mają programy obejmujące sprawy lokalne i tak naprawdę nie chcą mieć nic wspólnego z politykami, którzy walczą między sobą. Oni chcą po prostu robić swoje.

Do tej walki, politycznej, do walki z wszystkim, co nie jest po myśli nowej władzy, koalicja Tuska dorzuca walkę z Kościołem, czego przykładem może być pomysł likwidacji Funduszu Kościelnego. Skąd ten atak i jaka jest motywacja tego typu działań?

– Polacy, elektorat konserwatywny swój fundament mają w wartościach chrześcijańskich, bo jako Naród z tych wartości i przywiązania do Boga wyrastamy. I tego nie zmienią żadne, nawet najbardziej nikczemne próby ogołacania nas, czy „opiłowywania” z tego, czym w ponadtysiącletniej historii przesiąkliśmy jako wspólnota, jako Naród. I „koalicja 13 grudnia” z Tuskiem na czele mają tego świadomość. Wiedzą też, że ludzie w Polsce – w ogromnej większości – chcą zasady wiary i moralności chrześcijańskiej przekładać na sprawy codzienne. Na straży tych wszystkich wartości stoi Kościół, który dla władzy, chcącej zaserwować i narzucić nam cały zestaw lewackich zmian, staje się po prostu niewygodny. Stąd próby ograniczenia działalności, funkcjonowania Kościoła np. poprzez pomysł likwidacji Funduszu Kościelnego. Ta władza zapomina jednak, że uderzając w Kościół, uderza w ludzi wierzących, w katolików, którzy wciąż stanowią większość polskiego społeczeństwa.

Przejawem destrukcji, która przechodzi przez polską rzeczywistość, jest także próba diametralnej zmiany programu nauczania i systemu edukacji…

– Próba zmiany podstawy programowej, próba usunięcia z programu nauczania treści tożsamościowych, historycznych, związanych z obecnością chrześcijaństwa w Polsce, roli św. Jana Pawła II na dzieje Polski i świata, treści związanych z patriotyzmem, Sendlerową, błogosławioną rodziną Ulmów, Pileckiego i Żołnierzy Niezłomnych, czy w ogóle próba usunięcia z nauczania ważnych momentów naszej historii, jak bitwa pod Grunwaldem czy rzeź wołyńska, to jest próba przeformatowania polskiego społeczeństwa. Jeśli do tego dodamy de facto wymazanie z programu nauczania dzieci i młodzieży utworów naszych narodowych wieszczów: Mickiewicza, Sienkiewicza, Krasickiego, Słowackiego, Norwida czy Prusa – utworów, które kształtowały charaktery i postawy milionów Polaków, to niewątpliwie mamy próbę podważenia naszych fundamentów.

Komu przeszkadza wiersz Władysława Bełzy „Kto ty jesteś? Polak mały!”?

– Widać, że świat wartości, świat zasad, świat związany z historią Polski jest podważany, są zwroty zakazane, w miejsce których pojawiają się jakieś zamienniki, protezy, ale to pokazuje kierunek, w jakim ta nowa władza będzie szła. Dlatego niewykluczone, że będziemy zmuszeni do powrotu do samodzielnego nauczania, nie chcę powiedzieć tajnego nauczania – tak jak to dawniej bywało, ale zdobywania wiedzy po za szkołą. Kto wie, czy nie wrócą szkółki niedzielne, w szerszym zakresie będzie się odbywała edukacja domowa i wszystkie możliwe formy dokształcania. W mediach społecznościowych, na różnych portalach już widać, że ludzie – także młodzi – po zaledwie dwóch miesiącach rządzenia ekipy Tuska mają dość tej rewolucji światopoglądowej, która postępuje i próbuje zawłaszczać kolejne obszary naszego życia. Mamy wolność w internecie, w mediach społecznościowych, gdzie władza na razie nie ma dostępu i nic z tym nie może zrobić. I to jest potężna siła, która może podtrzymywać ducha w Polakach. Natomiast jeśli ta pseudoreforma systemu edukacji będzie postępowała, to wszystkie formy edukacji pozaszkolnej, o których wspomniałem, trzeba będzie reaktywować. I to będzie dotyczyło zarówno przedmiotów humanistycznych, jak i przedmiotów ścisłych. Wszystkie usunięte z programu nauczania treści trzeba będzie podtrzymywać, przekazując polskim dzieciom to, co stanowi o tym, że jesteśmy Polakami.

Staram się zrozumieć, czemu te zmiany mają służyć, jaki jest sens tego działania?

– To jest kolejny etap rewolucji kulturowej, która postępuje przez Europę i dotarła także do Polski. Te wszystkie działania wywrotowe trzeba zacząć od młodzieży, która jest bardziej podatna na wszelką manipulację. Jeżeli ludzi młodych odsunie się od zasad, od wartości, jeśli pozbawi się ich wiedzy o kulturze narodu, jego historii, jeśli z nauczania usunie się część literatury, to później łatwiej będzie taką bezideową, niedouczoną masą kierować, urabiać ją na modłę lewacką. Z tego „programu” wynika, że idealnym uczniem ma być uczeń analfabeta. Cięcia programowe, brak prac domowych to wszystko sprawi, że nieuctwo będzie w modzie. Jednocześnie wiedza będzie dla wybranych, dla elit, które będą kształcić swoje dzieci, otwierając im furtkę w przyszłości do władzy.

Czy Tusk, podejmując walkę na wielu frontach, walczy tylko z Jarosławem Kaczyńskim, czy też z całym państwem? Jak bowiem inaczej określić np. wymianę kadr w różnych instytucjach, także kulturalnych, usuwanie naukowców z rad muzeów prowadzonych przez państwo, niektórzy sami odchodzą, nie chcąc być kojarzeni z demolką…

– Niestety, kolejny raz wychodzi, że w Polsce nie ma ciągłości w takich dziedzinach jak ochrona zdrowia, edukacja czy szeroko rozumiana kultura, gdzie pewna linia powinna być ponad podziałami politycznymi. Historia, a zwłaszcza historia współczesna, także polityka historyczna – w tym wydaniu, to tematy kompletnie poplątane i to nie będzie działało. Ale skoro zamiast polityki tożsamościowej, historycznej ma być multikulturalizm, to nie będzie można popierać Marszu Niepodległości, bo przez przeciwników patriotyzmu jest on przedstawiany jako marsz faszystów. Myślę, że Polacy się temu przeciwstawią, że będzie awantura, ale 11 listopada na ulice Warszawy wyjdą patrioci, nie faszyści. Słyszymy, że jest zapowiedź usunięcia nazwy Rondo Dmowskiego, co też pokazuje, że za tej władzy rewolucja kulturowa będzie szła przez Polskę, że będzie przybierała rozmaite oblicza, że będą próby jej wtłaczania do głów Polaków. I to jest tylko kwestia czasu. Po co nam państwo narodowe, państwo, które szczyci się swoją historią, kulturą, dorobkiem, skoro w planach jest Europa scentralizowana pod kierownictwem Berlina. Teraz wszystkie niewygodne tematy będą delikatnie wytłumione, przemilczane w przestrzeni medialnej, żeby Polaków – przepraszam za wyrażenie – nie spłoszyć, ale ten trend będzie się coraz bardziej ujawniał, a szczególnie po wyborach samorządowych oraz czerwcowych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Wtedy dowiemy się, co autor miał na myśli.

To też będzie zależało od tego, kto będzie miał większość w przyszłym europarlamencie…

– Dlatego te wybory będą tak ważne. Liberalno-lewicowa większość w Parlamencie Europejskim nie jest pewna swego, dlatego robi wszystko, żeby jeszcze przed wyborami ustalić zasady, przyjąć rozwiązania i narzucić państwom narodowym np. pakt migracyjny, Europejski Zielony Ład – całą tę ideologię klimatyczną, żeby uniemożliwić, a na pewno utrudnić wycofanie się z tych ideologicznych rozwiązań. Tylko że te plany mogą im pomieszać np. rolnicy, którzy protestują w całej Europie  przeciw lewackiej polityce Unii Europejskiej, która chce zniszczy bezpieczeństwo żywnościowe Starego Kontynentu. Rolnicy europejscy mogą być tym czynnikiem, który wywróci do góry nogami cały ten brukselski stolik z układami, planami unijnych biurokratów, dyktatorów. I takiego scenariusza nie można wykluczyć. Gdyby te protesty były tylko w Polsce, to można by je uznać z incydent, ale skoro cała rolnicza Europa budzi się przeciw bezrefleksyjnej polityce klimatycznej Zielonego Ładu, polityce ekoterroryzmu, także przeciw otwarciu europejskiego rynku na produkty rolnicze z Ukrainy, to jest to sprawa poważna.    

              Dziękuję za rozmowę.

Mariusz Kamieniecki

NaszDziennik.pl