Jakie są szanse Kamali Harris w starciu z Donaldem Trumpem?
– Szanse Kamali Harris w walce o prezydenturę są z pewnością większe niż szanse Joe Bidena. Wydaje się, że ambicje Kamali Harris odnośnie do piastowania urzędu prezydenta w Stanach Zjednoczonych są ogromne. Liczyła pewnie ona sama, a także jej zwolennicy, że w trakcie kadencji Joe Bidena – człowieka leciwego – będzie mogła przejąć stery władzy. Zresztą o tym mówiono zaraz po zaprzysiężeniu Joe Bidena na prezydenta. Kto wie, czy nie było to taktyczne posunięcie, że Joe Biden wprawdzie zostaje prezydentem, ale w związku z jego niedomaganiem, to Kamala Harris go zastąpi. Jednak to wcześniej nie stało, ale teraz na finiszu kadencji widać wyraźnie, że stan fizyczny i psychiczny Bidena nie pozwala mu na kandydowanie na kolejną kadencję prezydenta największego mocarstwa, które, mając najsilniejszą armię, najmocniejszą gospodarkę, decyduje o losach świata. Z jednej strony rezygnacji Bidena można się było spodziewać, ale z drugiej jest ona mimo wszystko zaskoczeniem – zwłaszcza że jeszcze kilka dni temu sam Joe Biden zapewniał, że nie ma zamiaru rezygnować z ubiegania się o reelekcję, co więcej, mówił do swoich zwolenników, że wygra z Donaldem Trumpem. Tymczasem presja darczyńców oraz części liderów Partii Demokratycznej spowodowały, że Joe Biden spasował. W tym momencie Kamala Harris wydaje się być naturalnym kandydatem Partii Republikańskiej i najprawdopodobniej formalnie nim będzie, zwłaszcza że czas pozostały do wyborów jest krótki.
Nie było innego kandydata?
– Sprawa jest bardziej skomplikowana niż mogłoby się wydawać. Otóż kampania wyborcza w Stanach Zjednoczonych rządzi się swoimi prawami – innymi niż np. w Polsce. Jest to machina, która się rozpędza, która kosztuje setki milionów, a niektórzy mówią, że trzeba ją liczyć nawet w miliardach dolarów. W związku z tym w tak krótkim czasie, jaki pozostał do wyborów, trudno byłoby zebrać niezbędne kwoty. Natomiast w tym przypadku kwoty od darczyńców na kampanię Joe Bidena przechodzą na Kamalę Harris. Stąd wszystko wskazuje na to, że to właśnie ona będzie kandydatką demokratów. Po rezygnacji Joe Bidena jej szanse wzrosły, a na pewno będą większe niż urzędującego prezydenta, aczkolwiek nie wiem, czy są na tyle duże, żeby wygrać wybory. Tym bardziej że Kamala Harris to postać dość kontrowersyjna – o wiele bardziej niż Joe Biden. Harris zdecydowanie opowiada się za legalizacją związków homoseksualnych, za legalną aborcją, co w Stanach Zjednoczonych – nawet wśród części elektoratu demokratów – niekoniecznie jest akceptowane. I to może sprawić, że straci dużo głosów.
Czym jest spowodowany wzrost notowań Kamali Harris w ostatnich dniach? Czy wynika to z mobilizacji elektoratu i środowisk przeciwnych Trumpowi, które zrobią wszystko, żeby nie wrócił on do Białego Domu, czy może to wynika z faktu, że Harris jest dobrym kandydatem na urząd prezydenta?
– Donald Trump mimo iż jest młodszy tylko o trzy lata od Joe Bidena, znajduje się w znacznie lepszej formie niż urzędujący prezydent. Ponadto jeśli obserwujemy jego dynamikę poczynań i sprawność, to jest on zdecydowanie mocniejszy, m.in. w bezpośredniej konfrontacji z Bidenem, także jeśli chodzi o riposty, które w jego wykonaniu są bardzo cięte, a jego wypowiedzi zdecydowane. Zatem jest to zupełnie inny kandydat niż był Joe Biden. Dlatego myślę, że również Kamali Harris będzie trudno pokonać Donalda Trumpa. Oczywiście, trzeba wziąć pod uwagę, że ma ona też duże wsparcie medialnego mainstreamu, mediów lewicowych i liberalnych. Jest tu też pewna analogia z sytuacją w Polsce. Pamiętamy, że kiedy na urząd prezydenta po raz drugi kandydował Andrzej Duda, to po drugiej stronie mieliśmy Małgorzatę Kidawę-Błońską. I im dłużej trwała kampania, to tym bardziej poparcie dla niej szorowało po dnie sondaży. Dopiero wymiana kandydata przyniosła znaczącą zmianę, ponieważ Rafał Trzaskowski – mimo że przegrał, to jednak osiągnął bardzo dobry wynik. Musimy wziąć pod uwagę fakt, że w odróżnieniu od Polski w Stanach Zjednoczonych jest inna specyfika. I o ile u nas poparcie może się dość szybko zmieniać, co pokazuje wspomniana wymiana kandydatów, o tyle w USA niekoniecznie. Do wyborów w Ameryce pozostały ponad trzy miesiące, w związku z tym wsparcie medialne oraz wsparcie finansowe – które ma tm ogromne znaczenie – jest po stronie Kamali Harris. Aczkolwiek nie można powiedzieć, że Donald Trump i Partia Demokratyczna należą do biedniejszych, bo tam też są olbrzymie środki finansowe. Dlatego Kamali Harris może być trudno, w odróżnieniu od Donalda Trumpa, także w obliczu nieudanego na szczęście zamachu na kandydata republikanów. Kto wie, czy wymiana kandydata nie była także manewrem taktycznym demokratów po to, żeby przykryć, osłabić niedoszłą tragedię z Pensylwanii, w której efekcie poparcie dla Trumpa radykalnie wzrosło. Zatem ten ruch ze zmianą kandydata po stronie demokratów ma skoncentrować uwagę opinii publicznej na tym wydarzeniu i promować Kamalę Harris, która najprawdopodobniej uzyska nominację swojej formacji politycznej. Natomiast mimo nieprzychylnej postawy mediów i celebrytów oraz całej tej nagonki, to Donald Trump jest w lepszej sytuacji niż Kamala Harris.
Jaki poziom prezentuje Kamala Harris, która poza ideologicznym zacięciem i rozradowaną twarzą właściwie niczym się nie wyróżnia. Jest to też pytanie o poziom wyborców amerykańskich, którzy stają po jej stronie?
– Jeśli chodzi o Kamalę Harris, to opinia o niej nawet wśród demokratów nie do końca jest pozytywna. Przede wszystkim ich kandydatka jest kiepskim mówcą. Może więc zyskuje wizerunkowo – mam na myśli wygląd, miły uśmiech, ponadto kolor jej skóry w ramach poprawności politycznej też ją predysponuje, ale wybory prezydenckie to nie casting czy konkurs piękności, liczy się wizerunek i osobowość kandydata. Ponadto piastując przez blisko cztery lata urząd wiceprezydenta, miała możliwości, sposobność do posunięć i wielu wypowiedzi publicznych. Ale w tej jej aktywności nie widzieliśmy jakiejś znaczącej inicjatywy, poza posunięciami ideologicznymi. Oczywiście jako kobieta zawsze ma przewagę, bo także uśmiech do publiczności dają pewien handicap. Czekają nas debaty, i tu Kamala Harris może dużo stracić w starciu z Donaldem Trumpem, który jest dokładnie jej przeciwieństwem. Trump to znakomity mówca, ze swobodą poruszania się na scenie, jego wiedza, także pod względem ekonomicznym, gesty oraz wypowiedzi są o wiele większe niż w przypadku Kamali Harris. Oczywiście Trump nie jest idealny i nie wszystko u niego musi się nam podobać, ale to porównanie wypada zdecydowanie na korzyść Trumpa, zwłaszcza że Harris skręca wyraźnie w lewo, a Trump jest umiarkowany.
Na czym polega przewaga Trumpa?
– Myślę że Trump potrafi przemawiać, ma kontakt z publicznością, potrafi też w sposób jasny, klarowny, merytoryczny mówić o sprawach ważnych, ponadto ma wizję Ameryki. Owszem, czasem mówi bardzo ostro, co jest mu zaraz wytykane, wyolbrzymiane przez media lewicowe, opozycyjne wobec niego. Uważam jednak, że jeśli dojdzie do debaty, to Kamala Harris sobie nie poradzi i taką debatę z Donaldem Trumpem z pewnością przegra.
Prezydent Stanów Zjednoczonych to nie tylko gospodarz Ameryki, ale także lider całego wolnego i demokratycznego świata. O ile Donald Trump ma duże doświadczenie jeśli chodzi o politykę zagraniczną, także w odniesieniu do Rosji czy Chin, to Kamala Harris jest tutaj nowicjuszem?
– Słusznie pan redaktor zauważył, że właściwie nie znamy szerszych, głębszych wypowiedzi Kamali Harris, która w niewielkim stopniu zabierała głos na temat polityki międzynarodowej Stanów Zjednoczonych. Jest to też wielka niewiadoma. Należy więc podejrzewać, że skoro Kamala Harris nie ma sprecyzowanego zdania w wymienionych obszarach, to jeśli zostałaby wybrana na prezydenta Stanów Zjednoczonych, z pewnością będzie się kierować opiniami doradców, grup interesów. Nie bardzo też chyba wiadomo, kto będzie jej doradzał i jak będzie wyglądała polityka w wydaniu Kamali Harris. Z drugiej strony mamy Donalda Trumpa, i nie jest też tak, jak to próbują przedstawić media, że jest zwolennikiem Putina, a Joe Biden przeciwnikiem. Fakty bowiem mówią zupełnie coś innego. Mianowicie Trump ma rację, twierdząc, że za jego prezydentury nie wybuchła wojna na Ukrainie, ani żaden poważny konflikt na świecie, podczas gdy za prezydentury Bidena – na jej początku – Putin najechał Ukrainę, i to nie kto inny jak Biden zgodził się na dokończenie gazociągów Nord Stream 1 i Nord Stream 2. Ponadto to za czasów prezydentów Partii Demokratycznych, jak chociażby Baracka Obamy, Putin został wpuszczony na światowe salony, i to Obama próbował się układać z rosyjskim przywódcą, w czym wtórowała mu ówczesna kanclerz Niemiec Angela Merkel. Zatem narracja i wrogość mediów to jedno, a fakty to drugie. Dlatego jako obserwatorzy sceny politycznej musimy zwracać uwagę przede wszystkim na fakty, a nie jedynie na komentarze medialne czy polityków, którzy często przekłamują rzeczywistość.
Wczoraj podczas przesłuchania przed Komisją Nadzoru amerykańskiej Izby Reprezentantów dyrektor Secret Service Kimberly Cheatle podkreśliła, że próba zamachu na Donalda Trumpa była największą porażką operacyjną agencji od lat i że bierze za to odpowiedzialność. Czy to, co się wydarzyło w Pensylwanii, to tylko efekt zaniedbań, braku należytej staranności i błędów, czy może pewne przyzwolenie?
– Tego oczywiście nie wiemy i pewnie się nie dowiemy. Natomiast proszę zwrócić uwagę, że jest taka narracja czy tendencja do narracji i to na całym świecie, jeśli chodzi o ugrupowania lewicowe, które atakują w sposób agresywny swoich przeciwników politycznych, ugrupowania konserwatywne. Formacje i politycy lewicowi są bardziej agresywni w swoich zachowaniach, o czym świadczą ostatnie wydarzenia chociażby w Polsce, gdzie na granicy z Białorusią skrajnie lewicowi czy lewaccy aktywiści w sposób bezpardonowy zaatakowali żołnierzy pełniących służbę, opluwając polski mundur, wykonując obraźliwe gesty oraz kierując wulgarne słowa w ich stronę. Takie zachowania wynikają z przyzwolenia czy bardzo łagodnego traktowania takich osób, którym przyzwala się na to w imię błędnego pojmowania formy wyrażania poglądów. Widać to także przy okazji marszów tzw. strajku kobiet i jej liderki Marty Lempart czy tzw. babci Kasi, a także niektórych celebrytów, którzy wyzywają, używając wulgaryzmów wobec żołnierzy czy innych osób chociażby podczas miesięcznic smoleńskich. I tym ludziom nic się nie dzieje, bo procesy są umarzane. Co więcej, tworzy się narrację, że to ugrupowania prawicowe są bardzo radykalne. Jeśli chodzi o Donalda Trumpa, to wystarczy posłuchać polskich polityków „koalicji 13 grudnia”, którzy uważają, że to były amerykański prezydent jest agresywny. Nikt nie widzi, albo też nie chce zauważyć, że lewicowi aktywiści w Stanach Zjednoczonych mówią czy wręcz nawołują wprost, że Trumpa należy zlikwidować. Takie stwierdzenia padały. I wobec tego jest cisza, co pokazuje, że jest to przyzwolenie, a być może nawet nawoływanie do tego.
Skąd bierze się ta bezczynność wobec takich zachowań, także w Polsce?
– Osoby, politycy konserwatyści, kiedy mówią o rosnących zagrożeniach wynikających z tzw. mowy nienawiści. Mieliśmy przecież także u nas w Polsce ataki na biura poselskie parlamentarzystów Prawa i Sprawiedliwości, zabójstwo Marka Rosiaka w Łodzi, także próby ataków na prezesa Jarosława Kaczyńskiego, to wszystko było ignorowane, robiono sobie z tego kpiny. To jest ciche przyzwolenie, iż niektórym więcej można, że można być bardziej agresywnym wobec polityków czy w ogóle środowisk prawicowych. To stało się pewną normą. Jeśli bowiem jakakolwiek agresja dotyczy środowisk czy polityków lewicowych, to niejako z automatu mamy ripostę, od razu sprawa jest nagłaśniana, napiętnowana, płynie przekaz, że są to zachowania niegodne. Dotyczy to wielu obszarów. Mamy chociażby przykład kibiców Legii Warszawa, którzy podczas ostatniej kolejki PKO Ekstraklasy wywiesili transparent wyrażający dezaprobatę wobec polityki migracyjnej Unii Europejskiej i zgody rządu Tuska na przyjmowanie imigrantów, co spotkało się z ostracyzmem. Tymczasem pamiętamy działania środowisk lgbt, które w sposób wulgarny atakowały Marsz Niepodległości, pamiętamy też ataki po marszach tzw. strajku kobiet na świątynie oraz na kapłanów. I na to jest przyzwolenie. Jest to wyraźna zachęta do agresji, to pokazuje, że środowiskom lewackim można więcej. Ponadto, że ochrona osób takich, jak prezes Jarosław Kaczyński czy Antoni Macierewicz, jest niepotrzebna. To może tylko zachęcać niektóre środowiska, zwłaszcza zaciekłych zwolenników obecnej formacji rządzącej, szczególnie ludzi niezrównoważonych psychicznie, do ataków na osoby o poglądach prawicowowych, konserwatywnychch. Od tego tylko krok do tragedii.