logo
logo

Zdjęcie: Robert Sobkowicz/ Nasz Dziennik

Szaleńczy pochód ideologii także w sporcie

Piątek, 2 sierpnia 2024 (20:56)

Rozmowa z prof. Mieczysławem Rybą, historykiem, członkiem Kolegium IPN, wykładowcą KUL i AKSiM

Przemysław Babiarz wraca do pracy. Od dziś będzie komentował zmagania sportowców na arenie lekkoatletycznej podczas igrzysk olimpijskich w Paryżu. Jaki zatem był sens odwoływania tego uznanego dziennikarza sportowego?

– Ekipa Donalda Tuska, która obecnie rządzi Telewizją Polską, zawiesiła Przemysława Babiarza – rzec można 
– z nadgorliwości. Zwyciężyła chęć stosowania cenzury
i przypodobania się wszelkiemu lewactwu.

Rewolucja nie myśli, rewolucja działa?

– Tak, rewolucja działa. Zarząd neo-TVP i kierownictwo redakcji sportowej nawet nie potrafiły uargumentować, dlaczego zawieszają redaktora Przemysława Babiarza. Prawdopodobnie nie łączono tego z wypowiedzią
o piosence „Imagine” Johna Lennona, która była jednym
z punktów „artystycznej” części otwarcia igrzysk olimpijskich w Paryżu, ale chodziło o słowa Babiarza
na temat tego obrazoburczego spektaklu. Dlatego uznano,
że każdy, kto ośmiela się krytykować to widowisko, krytykuje naszych, a więc Emmanuela Macrona, Francję, Unię Europejską itd. Sądzę, że w ten sposób to czytali,
czyli nie liczył się kontekst, tylko chodziło o szybką reakcję. Działano na zasadzie, że skoro trwa wojna kulturowa, to usuwamy wszystko i wszystkich, którzy ośmielają się sprzeciwiać czy krytykować ten lewacki front. I to jest pierwsza rzecz, czyli nadgorliwość władz neo-TVP. Druga sprawa, to zdaje się, że przedstawiciele ekipy rządzącej w TVP robią na bieżąco badania, z których wynika, że zawieszenie tak uznanego dziennikarza, komentatora sportowego, jakim jest Przemysław Babiarz 
– i to w trakcie trwania największej imprezy sportowej czterolecia, jaką są igrzyska olimpijskie, to działania szkodliwe dla nich.

W sposób niezamierzony zrobili
z Przemysława Babiarza bohatera
?

– Tak i to przy okazji wydawałoby się dość błahej sprawy. Poza tym nawet w środowisku ludzi, którzy interesują się sportem, ale niekoniecznie polityką, tym działaniem kierownictwo TVP pokazało dyktatorską twarz władzy Tuska. Badania sondażowe, o których wspomniałem, najprawdopodobniej wychodzą im źle, widać, że decyzja
o usunięciu Babiarza od komentowania igrzysk była wizerunkowym błędem i stąd potrzebny był odwrót, zwłaszcza że bunt powstał także wewnątrz redakcji. Również sam Tusk we wpisie na platformie X, odnosząc
się do sprawy, stwierdził: „W sumie nie wiadomo, co było głupsze: komentarz pana Babiarza czy decyzja jego przełożonych. W obu przypadkach olimpijski poziom”. Oczywiście, w ten sposób chciał błysnąć, ale tak naprawdę wyraził krytykę zarówno pod adresem Babiarza, jak również swoich nominatów. Donald Tusk ma chyba świadomość, że cała ta burza, jaka powstała, nie jest mu do niczego potrzebna i stąd decyzja o powrocie redaktora Babiarza do wykonywania obowiązków komentatora. Takie są chyba przyczyny odwrotu od wcześniejszej decyzji.

Czy ostracyzm zastosowany przez kierownictwo neo-TVP wobec dziennikarza, który stwierdził fakt, jest działaniem odpowiedzialnym?

– Tak działają politrucy, którzy w swoim postępowaniu
są nadgorliwi, próbują odgadywać myśli, w tym wypadku Tuska oraz środowiska obecnej władzy, aby się tylko przypodobać, zapunktować. W tej próbie przypodobania na plan dalszy odchodzą czytanie rzeczywistości, racjonalizm, nie mówiąc już o trosce o realizacji misji, jaką ma telewizja publiczna, która – jak widać – zupełnie się nie liczy.
Na tym polega ich tzw. odpolitycznienie TVP, co z kolei skutkuje tym, że oglądalność telewizji publicznej szoruje po dnie. 

Wygląda na to, że presja ma sens?
Nie tylko wspomniane przez Pana Profesora środowisko dziennikarskie stanęło po stronie swojego kolegi po fachu, zrobiły
to niezależne media, a także polskie społeczeństwo…

– Ten nacisk z różnych stron sprawił, że to działanie kierownictwa neo-TVP przestało być opłacalne. Przemysław Babiarz nie jest politykiem, żeby go wykasować, a dla tej grupy trzymającej władzę liczy się czysta opłacalność
w sensie wizerunkowym. Represjami wobec jakby nie było uznanego dziennikarza, ta władza osiągnęła skutek odwrotny do zamierzonego. I stąd musiał nastąpić krok wstecz, nie było innego wyjścia. Tak czy inaczej to jest porażka władzy Tuska, porażka wizerunkowa. Proszę zwrócić uwagę, że polityka represyjna, którą ta władza stosuje w różnych obszarach, kolejny raz zawiodła,
dlatego musieli się wycofać.

Jakie wnioski powinno wyciągnąć społeczeństwo. Skoro ta władza cofa się pod naciskiem opinii publicznej, to może należy pójść dalej i wzmocnić presję, może
w formie bardziej zorganizowanej?

– Tak, ale to jest pieśń przyszłości. Opozycja jest stosunkowo słaba, wewnętrznie rozbita, a do tego władza kreuje rozmaite afery, które rzekomo miały miejsce
za poprzedników. Ten przekaz jest szerzony za pomocą liberalno-lewicowych mediów przychylnych Tuskowi
i wszystko to sprawia, że nie jest to odpowiedni czas
na kontrofensywę, że warto poczekać. Wydaje mi się,
że ta ofensywa obecnego obozu władzy, tej „koalicji
13 grudnia” z każdym tygodniem słabnie.

Jednocześnie trwają igrzyska w Paryżu, które – nie tylko jeśli chodzi o ceremonię otwarcia, ale także z uwagi na wydarzenia sportowe – budzą oburzenie. Mam na myśli nierówną rywalizację osób transpłciowych, mężczyzn identyfikujących się jako kobiety, z kobietami. Czy to jeszcze sport, czy ideologia zawładnęła także sportem?

– To jest problem, który występuje od jakiegoś czasu
w sporcie, a dzisiaj, przy okazji igrzysk olimpijskich, sprawa ta wybrzmiewa najgłośniej. Cały świat obiegła informacja o rezygnacji z walki włoskiej pięściarki Angeli Carini, która w 1/8 turnieju olimpijskiego odmówiła walki
z algierską „zawodniczą” Imane Khelif i w proteście zeszła z ringu po kilkunastu czy kilkudziesięciu sekundach nierównej walki. Co więcej, stwierdziła, że nigdy wcześniej nie otrzymała tak mocnego ciosu. To jest niezrozumiałe
i w mojej ocenie niedopuszczalne, bo jak słyszymy Imane Khelif, która w ubiegłym roku została zdyskwalifikowana podczas mistrzostw świata w boksie w New Dehli, nie przeszła testów płci (testów biochemicznych), a mimo
to MKOl, twierdząc, że w paszporcie widnieje wpis,
że to jest kobieta, dopuszcza Khelif do rywalizacji
w czasie najważniejszej imprezy czterolecia. To jest manifestacja absurdu ideologii lgbt i wszelkich innych, która przy okazji takich imprez jak igrzyska olimpijskie
jest najbardziej widoczna.

Jak to nazwać?

– To, co obserwujemy podczas igrzysk olimpijskich
w Paryżu, to nic innego jak zarzynanie sportu poprzez dopuszczenie mężczyzn do rywalizacji z kobietami – i to jeszcze w takich dyscyplinach, jak boks czy judo, gdzie siła fizyczna ma decydujące znaczenie. Cóż więcej powiedzieć… Ta ideologia jest absurdalna, wręcz głupia, niszczy wiele rzeczy. Dlatego, żeby utrzymać ten szaleńczy pochód destrukcji, konieczna jest cenzura. Gdyby tej cenzury
nie było, to bardzo prędko to ideologiczne oszustwo zostałoby obnażone. Nie mam też wątpliwości,
że trwanie w tym ideologicznym pędzie jest i śmieszne, 
i bezwzględnie głupie.

Z jednej strony są wnioski o karę dla Brazylijki, najmłodszej medalistki olimpijskiej, która po zdobyciu brązu
w skateboardingu w języku migowym powiedziała, że „Jezus jest drogą, prawdą
i życiem”, a z drugiej strony promuje się osoby transpłciowe, zaburzając rywalizację fair play?

– Promocja różnych – nie bójmy się nazwać tego wprost
– zwyrodnień – mieści się w perspektywie ideologii, która w tej chwili obowiązuje na Zachodzie, w Unii Europejskiej, a więc także we Francji. To nie jest kwestia, że niczego
nie można manifestować, ale tu chodzi o to, że nie wolno manifestować religii, a przede wszystkim wiary chrześcijańskiej. Natomiast różne ideologie, takie jak gender czy multikulturalizm, można manifestować
i promować je bez przeszkód. Pamiętamy, jak w pewnym czasie – nie tak dawno – sportowcy, m.in. piłkarze reprezentacji Anglii przed rozpoczęciem rywalizacji sportowej przyklękali w geście solidarności z ruchem
Black Lives Matter, co miało być wyrazem sprzeciwu wobec dyskryminacji rasowej. Jak widać, tę ideologię można lansować, promować, co więcej, traktować nawet
w wymiarze religijnym. I to nikomu nie przeszkadza,
ale znak krzyża czy publiczne wyznanie wiary w Boga
w Trójcy Świętej Jedynego jest niedopuszczalne.
To jest dyskryminacja.

Może więc od sportowców, jak wspomniana wcześniej włoska pięściarka Angela Carini, powinien wyjść impuls, powinien rozpocząć się protest przeciwko forsowaniu ideologii?

– Niestety, jak widać, mało kto ze sportowców ma odwagę, żeby wyrazić swój sprzeciw. Myślę, że sprawa dojrzewa
i te protesty będą coraz częstsze. Problem jest taki,
że te ideologie wprowadzają niewyobrażalną destrukcję,
tworzą też konflikty wewnętrzne. Dopóki są kręgi konserwatywne, które się tej rewolucji kulturowej przeciwstawiają, dopóty jest z kim walczyć, ten
lewacki front ma kogo zwalczać. W sposób szczególny, bezwzględny zwalczają chrześcijan. Natomiast sami
są bardzo podzieleni, bo jest tam ogrom grup z różnymi interesami trudnymi do pogodzenia. Podobnie było kiedyś
z sektami protestanckimi, których były tysiące. Tak czy inaczej te grupy się nienawidzą, dlatego na dłuższą metę te różnice będą coraz bardziej widoczne i siłą rzeczy będą generować konflikty. Przyznam, że nie dziwię się włoskiej pięściarce Angeli Carini, że zeszła z ringu, bo w nierównej rywalizacji można stracić zdrowie. Nie można dopuszczać do sytuacji, kiedy na ringu pojawia się damski bokser
w dosłownym tego słowa znaczeniu. Przecież siła uderzenia, ciosów mężczyzny jest nieproporcjonalna do ciosów zadawanych przez kobietę, nawet profesjonalnie uprawiającej boks. O tym wie każdy trzeźwo myślący człowiek. Myślę, że protesty powinny pójść szeroką falą,
bo tylko presja, tylko głośny, wyraźny sprzeciw wobec zabijania zdrowej rywalizacji sportowej może spowodować cofnięcie się tych, którzy chcą urządzać nam świat według chorych, rewolucyjnych zasad.

                 Dziękuję za rozmowę.

Mariusz Kamieniecki

NaszDziennik.pl