Wczoraj nasza młoda rodaczka rozpoczęła 62. tydzień bycia na szczycie w tenisowym notowaniu. Nie jest to jeszcze liczba rekordowa, wszak do najlepszej w tej materii Steffi Graf Polce sporo brakuje (Niemka była „rakietą” numer jeden przez niesamowite 377 tygodni), ale to już wynik bardzo, ale to bardzo imponujący. Daje on Idze 11. miejsce na liście wszech czasów. Przed nią znajduje się Caroline Wozniacki, która plasowała się na pierwszej pozycji przez 71 tygodni – i z Dunką Iga Świątek może spróbować się w tym roku zmierzyć. A nawet nie w tym roku, co w najbliższych miesiącach. Zajmująca dziewiątą lokatę Amerykanka Lindsay Davenport wyprzedza już naszą młodą rodaczkę wyraźnie – była bowiem liderką przez 98 tygodni.
Iga, co sympatycy tenisa z pewnością doskonale wiedzą, trafiła na szczyt szczytów 4 kwietnia ubiegłego roku, tuż po tym, jak Australijka Ashleigh Barty niespodziewanie zakończyła sportową karierę i poprosiła o skreślenie z listy. Od tego dnia raszynianka jest niekwestionowanym numerem jeden, kimś, kto wyznacza poziom i z kim rywalki próbują się równać. Zakończony w niedzielę (w sobotę, jeśli chodzi wyłącznie o rywalizację kobiet) French Open był dla Świątek z kilku powodów turniejem nie tylko ważnym, lecz także związanym z ogromnymi wyzwaniami
i obciążeniem psychicznym. Z każdej strony słyszała wiadomości i pytania o obronę tytułu oraz prowadzenie
w rankingu. Mogła je bowiem stracić. Wielką ochotę na triumf w Paryżu, ale i strącenie Igi ze szczytu miała Aryna Sabalenka. Gdyby Białorusinka wygrała turniej, wyprzedziłaby Świętek. Wyprzedziłaby, gdyby nasza rodaczka potknęła się w którejś z wcześniejszych rund. Tak się jednak nie stało. To Sabelenka nie sprostała Karolínie Muchovej w półfinale. Kiedy niedługo później Iga awansowała do finału, stało się jasne, że niezależnie od wszystkiego w stolicy Francji liderka rankingu się nie zmieni. A w finale Polka wygrała z Czeszką.
Drogi Czytelniku,
cały artykuł jest dostępny w wersji elektronicznej „Naszego Dziennika”.
Zapraszamy do zakupu w sklepie elektronicznym