logo
logo

Były gmach Urzędu Bezpieczeństwa w Mławie Zdjęcie: Marek Borawski/ Nasz Dziennik

Na tropie „Puszczyka”

Poniedziałek, 6 października 2014 (02:03)

Poszukiwania doczesnych szczątków ofiar komunizmu, naszych bohaterów, są spóźnione prawie ćwierć wieku. Przecież formalnie nic nie stało na przeszkodzie, żeby rozpocząć je już na samym początku przemian, po 1989 roku. Ówcześni politycy i „reformatorzy” byli jednak tak bardzo zajęci, że na takie sprawy w ogóle nie zwracali uwagi.

Gdyby pojawił się wówczas odpowiedni mocny nacisk społeczny, to prace można byłoby rozpocząć prawie natychmiast, a i wymiar sprawiedliwości miałby co robić, ponieważ jeszcze bardzo wielu zbrodniarzy żyło, mogło składać zeznania i kto wie, może poznalibyśmy skrzętnie ukrywane tajemnice czerwonego reżimu. Tak się jednak nie stało. Symbioza „styropianu” i „honoru” skutkowała całkowitą bezkarnością sprawców, do końca swych dni tających liczbę ofiar i miejsca ich pochówku, przygniatając ich „grubą kreską”.

Tym większa chwała należy się prof. Krzysztofowi Szwagrzykowi z IPN, który – wbrew bardzo licznym przeciwnościom losu – takie poszukiwania rozpoczął, a rozmiary ustaleń jego ekipy są imponujące. W coraz bardziej licznych miejscach kraju, w tajnych kwaterach na cmentarzach, ale też na terenach aresztów i więzień UB, odkrywane są szczątki żołnierzy i oficerów, działaczy cywilnych, łączniczek i sanitariuszek głównie powojennego podziemia antykomunistycznego, ale też epoki wcześniejszej, czyli Polskiego Państwa Podziemnego 1939-1945.

Ziemia twardych ludzi

Tuż po odkryciach dokonanych w Gdańsku (gdzie najprawdopodobniej natrafiono na szczątki legendarnej „Inki”, czyli Danuty Siedzikówny), rozpoczęły się prace poszukiwawcze na terenie byłego Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Mławie. Ich celem jest odnalezienie tajnych, nieoznaczonych grobów ppor. Wacława Grabowskiego „Puszczyka” i jego żołnierzy. Był to ostatni oddział Narodowego Zjednoczenia Wojskowego na północnym Mazowszu…

Był to teren szczególnie umęczony okupacją niemiecką 1939-1945, ponieważ został wcielony do III Rzeszy i odgrodzony pilnie strzeżoną granicą z Generalnym Gubernatorstwem. Jako przeznaczony do szybkiego zniemczenia, był swego rodzaju eksperymentem kilku koncepcji: wysiedlania Polaków, ich eksterminacji w licznych aresztach i więzieniach, a na co dzień – poddawania ich bardzo surowym represjom. Zasiedlała go ludność od wieków zaprawiona w surowym pogranicznym życiu, nic więc dziwnego, że na części tego terenu nawet dwadzieścia procent populacji miało korzenie drobnoszlacheckie, a tytuły uzyskiwane były w wyniku zasług wojennych dla kraju. Ludzie ci zawsze – gdy nastała potrzeba – stawali do walki i nieobce były im surowe poświęcenia.

Podczas okupacji była tu silnie rozwinięta konspiracja Armii Krajowej i od 1942 r. – Narodowych Sił Zbrojnych. Współpraca tych organizacji układała się dość zgodnie i wiosną 1944 r. doszło do ich scalenia, a wielu oficerów NSZ objęło eksponowane funkcje w AK. Po zakończeniu okupacji niemieckiej w 1945 r. opór tej ziemi nie ustał, tym razem przeciwnikiem był reżim komunistyczny, przez pierwsze lata bezpośrednio wspierany przez Wojska Wewnętrzne NKWD.

Po rozwiązaniu Armii Krajowej znaczna jej część pozostała w konspiracji, nie składając broni, przybierając natomiast nowe szaty organizacyjne: Ruchu Oporu Armii Krajowej oraz NSZ, które wkrótce przeistoczyły się tu w Narodowe Zjednoczenie Wojskowe. Obie organizacje nastawione były przede wszystkim na ochronę ludności cywilnej i utrzymanie swych aktywów w konspiracji, licząc na całościowe rozstrzygnięcia w Europie, które przywrócą Polsce obiecaną niepodległość.

Moje miejsce jest w Polsce

Lokalnym bohaterem ziemi mławskiej był Wacław Grabowski, absolwent miejscowego gimnazjum. Jako ochotnik walczył w szeregach Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie”, kończąc szlak bojowy pod Kockiem. Do niewoli nie poszedł i po powrocie w rodzinne strony natychmiast znalazł się w konspiracji. Wacław Grabowski przybrał pseudonim „Puszczyk”, pod którym będzie coraz bardziej znany przez następne prawie czternaście lat…

Jako doświadczony żołnierz został zastępcą obwodowego szefa dywersji, zwanego popularnie Kedywem, niekiedy biorąc udział w bezpośredniej walce z okupantem, w szeregach oddziału partyzanckiego AK ppor. Stefana Rudzińskiego „Wiktora”. Oddział ten zasłynął przede wszystkim śmiałymi wypadami na teren Prus Wschodnich, zadając Niemcom spore straty i zdobywając tak cenną wówczas broń.

Po ucieczce Niemców oddział został rozwiązany, ale okazało się, że to tylko zmiana okupanta. NKWD i UB tropiło i aresztowało działaczy niepodległościowych, traktując ich jako zagrożenie dla swych planów zniewolenia społeczeństwa, musieli więc pozostawać nadal w konspiracji. Nie było to tylko trwanie. Masowe represje, zbrodnie popełniane nawet na małych dzieciach były codziennością. Po zbrodni w Ślubowie, gdzie bezpieka zastrzeliła Janusza Długołęckiego wraz z trzyletnim synkiem Januszem, a jego żonę aresztowano, zapadła decyzja o rozbiciu mławskiego PUBP i uwolnieniu więźniów politycznych. W akcji tej, wykonanej pomyślnie 3 czerwca 1945 r., brał udział także „Puszczyk”. Uwolniono wówczas ponad 40 byłych żołnierzy AK i NSZ, na skutek przebytych tortur niezdolnych do opuszczenia więziennych piwnic o własnych siłach.

W sierpniu „Puszczyk” przedostał się do amerykańskiej strefy okupacyjnej Niemiec i podjął służbę w Kompaniach Wartowniczych, w których licznie służyli żołnierze i oficerowie NSZ. Wkrótce jednak wrócił, stwierdzając: „Moje miejsce jest w Polsce”. Ponownie był w konspiracji, zawiązując niewielki oddział partyzancki. W „amnestię” z 1947 r. nie uwierzył, słusznie przeczuwając, że jest ona wyłącznie kamuflażem w celu wyłapania pozostałych jeszcze na wolności niepodległościowców.

Oddział „Puszczyka” zachowywał samodzielność, nawiązując do wcześniejszej tradycji AK i ROAK, a pod koniec lat 40. związał się z jedyną działającą tu jeszcze organizacją, czyli NZW, i jej dowódcą Mieczysławem Dziemieszkiewiczem „Rojem”. „Puszczyk” nie stawiał sobie jednak za cel bezpośredniej walki zbrojnej, tym bardziej że kilkuosobowa grupa, ciągle tropiona, niewiele mogła zdziałać. Jej celem była konieczna samoobrona i akcje zaopatrzeniowe, a teren działania wyznaczały punkty oparcia wśród najbardziej zaufanych członków siatki konspiracyjnej. Walki jednak – gdy była konieczna – ppor. „Puszczyk” nie unikał. 19 marca 1947 r. rozbił milicyjny patrol, który uzyskał dane o miejscu pobytu grupy od tajnego współpracownika UB. 17 czerwca 1948 r. jego żołnierze zlikwidowali referenta UB. Niesłychanym wyczynem oddziału było rozerwanie ubeckiej obławy 24 października 1952 r. pod Konopkami. Zginęło tam dwóch oficerów UB i funkcjonariusz KBW, partyzanci zdołali się wycofać.

Ostatni leśni

Warunki konspiracyjne były coraz trudniejsze. Leśne bunkry i wiejskie kwatery trzeba było ciągle zmieniać, poruszanie się w terenie było prawie niemożliwe z powodu coraz liczniejszej siatki konfidentów, zaś ci, którzy ofiarnie dawali schronienie i pomoc, byli aresztowani i skazywani na kary długoletniego więzienia.

Ostatnie schronienie oddziału to gospodarstwo Marii Jeziorskiej w Niedziałkach. Pobyt partyzantów trwał tam zbyt długo i bezpieka wreszcie trafiła na ich ślad, na skutek agenturalnego doniesienia sąsiada Jeziorskiej – Wacława Głuszka (TW „N-20”). Ubecy wyznaczyli datę likwidacji oddziału na 5 lipca 1953 roku. W tym celu zgromadzili potężne siły – 1300 funkcjonariuszy KBW, do tego akcję wspomagali milicjanci i ubecy. Komuniści ustawili swe siły w kilku pierścieniach, aby nikt nie zdołał wydostać się z obławy. W nierównej walce zginęło na miejscu czterech żołnierzy ppor. „Puszczyka”: Piotr Grzybowski „Jastrząb”, Feliks Gutkowski „Gutek”, Lucjan Krępski „Rekin” i Antoni Tomczak „Malutki”. Dwóch ciężko rannych zmarło wkrótce na stole operacyjnym w Mławie: Henryk Barwiński „August” i Kazimierz Żmijewski „Jan”. Natomiast „Puszczyk” zdołał się wyrwać z otoczonej siedziby i choć był dwukrotnie ranny, przebiegł jeszcze kilkaset metrów. Nie miał jednak szans na dalszą ucieczkę…

Ciała partyzantów – postrzelane i pokrwawione – zostały wystawione na widok publiczny w Powiatowym Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Mławie. Ubecy lubowali się w pokazywaniu swych trofeów, czynili to w celu dalszego zastraszania społeczeństwa. Ofiary wkrótce zostały pogrzebane w bezimiennym dole. Cyniczny donosiciel także został „aresztowany”, ale była to operacja maskująca na 48 godzin, aby go nie dekonspirować wobec całej wsi.

Tak zakończyła się epopeja ostatnich partyzantów ziemi mławskiej i ostatniego oddziału NZW na północnym Mazowszu. Ich pomocnicy zostali poddani bardzo surowym represjom. Maria Jeziorska, Wojciech Jeziorski, Stanisław Adamczyk i Zygmunt Klimaszewski za udzielaną pomoc zostali skazani na kary po 8 lat więzienia. „Bandyckie” gospodarstwa zostały skonfiskowane i całkowicie zniszczone. Maria Jeziorska zmarła w więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie zaledwie dwa lata później, w 1955 roku.

Już w miesiąc po likwidacji oddziału donosiciel Wacław Głuszek otrzymał z bezpieki przyrzeczone srebrniki – 5 tys. złotych. Właściwie to już nie on, ale jego żona Helena. Nie wiadomo do końca, czy ze zwykłego strachu, czy na skutek bezpośrednich przeżyć (był bowiem naocznym świadkiem mordowania partyzantów) agent doznał załamania nerwowego i częściowo zdekonspirował swój udział w tej zbrodni. Bezpieka prewencyjnie umieściła go zatem w zakładzie psychiatrycznym w Drewnicy jako… Antoniego Kowalskiego. Później Głuszek opuścił teren dotychczasowego zamieszkania.

Dlaczego szukamy ich grobów? Dlaczego chcemy o nich pamiętać? Bo zdali bardzo trudny egzamin w chwili próby i zapłacili za to życiem. I to oni zajmują należne im miejsce w naszej historii. A o pazernym sprzedajnym agencie pamiętajmy wyłącznie ku przestrodze, jak podłość i małość prowadzi do zbrodni.

Leszek Żebrowski

Nasz Dziennik