Tylko w ostatnich 2 dniach na liczącą ok. 5 tys. mieszkańców Lampedusę przybyło ok. 7 tys. nielegalnych imigrantów z Afryki. Sytuacja wydaje się dramatyczna, bo nie tylko Włosi, ale i cała Europa nie radzą sobie z tym problemem.
– Latem tego roku na Lampedusę przybyło ponaddwukrotnie więcej imigrantów niż w tym samym czasie ubiegłego roku. Pamiętam, że kiedy byłam ministrem do spraw pomocy humanitarnej, to Lampedusa już od wielu, wielu lat była docelowym miejscem, gdzie przybywali imigranci z Afryki. To był bardzo trudny region, gdzie również rozgrywało się wiele dramatów. Natomiast trzeba powiedzieć jasno, że to, co Lampedusa przeżywa teraz, jest pokłosiem polityki i decyzji byłej już kanclerz Niemiec Angeli Merkel, która otworzyła drzwi Europy dla nielegalnej fali migracyjnej, a tym samym stworzyła dogodne warunki dla rozwoju potężnego przemysłu przemytniczego. To jest migracja niemal w stu procentach nielegalna, a władze Unii Europejskiej nie mają żadnego pomysłu, jak ten problem rozwiązać. Z jednej strony brukselscy decydenci – owszem, dostrzegają, że to jest problem, bo formacje, które reprezentują tracą w sondażach, ale z drugiej strony nie robią nic, albo niewiele, żeby tę falę zahamować. Członkowie Parlamentu Europejskiego zachowują się tak, jakby żyli w bańce, i naiwnie uważają, że trzeba robić wszystko, żeby tych ludzi było gdzie przyjmować. Co ciekawe, są środowiska, które twierdzą, że za tym procederem nie stoją przemytnicy, ale że to organizacje pozarządowe przewożą łodziami tych ludzi do Europy. Stopień naiwności jest zatem bardzo wysoki.
Tylko czy jest to jedynie naiwność, bo podczas gdy Lampedusa woła o pomoc, to Bruksela i Ursula von der Leyen, która wygłosiła wczoraj orędzie o stanie Unii Europejskiej, milczy w tej sprawie, za to ochoczo mówi o prawach kobiet, o równości płci czy o prawach mniejszości seksualnych?
– To tylko pokazuje, że Unia Europejska kompletnie nie ma pomysłu, jak ten problem rozwiązać. Orędzie von der Leyen, które powinno podsumowywać miniony rok, także całą kadencję, a jednocześnie pokazać plany na następny rok, tak naprawdę było bez wizji, a szefowa Komisji Europejskiej w sprawie migracji milczała. Owszem, dużo mówiła o przyszłości Europy, o polityce integracyjnej oraz o sprawach ideologicznych, natomiast w sprawie migracji nawet się nie zająknęła.
Dlaczego?
– Dlatego że jest to temat niewygodny, w dodatku złożony. Z jednej strony państwa członkowskie są w klinczu, bo nie ma rąk do pracy, nie rodzi się odpowiednia liczba dzieci, demografia jest w kiepskim stanie, a z drugiej strony są gospodarki, które są albo na biegu, albo mają zadyszkę. Tak czy inaczej państwa te, jak Niemcy, potrzebują rąk do pracy, tyle że ta naiwność ma podwójny wymiar. Chodzi o to, że ludzie, którzy przybywają, w większości nie są chętni do pracy, a jedynie chcą korzystać ze świadczeń socjalnych, które są dość wysokie zwłaszcza w Niemczech czy Holandii. I tu się koło zamyka, a Unia Europejska na własne życzenie jest w totalnym klinczu. Niestety, nie ma żadnych przesłanek, które wskazywałyby na to, że Unia chce ten problem rozwiązać. Nawet przepisy, które w tej chwili są przyjmowane, wzbudzają dyskusje – jak chociażby dyrektywa powrotowa, która stanowi m.in., że jeśli dany kraj kogoś odeśle, to będzie musiał monitorować, co dana osoba będzie robić tam, gdzie została odesłana. I to jest kuriozum kompletne, bo to jest awykonalne. Natomiast to pokazuje legislacyjne blokady uniemożliwiające samą realizację takiego odesłania. Unia poniosła sromotną porażkę, dlatego po kilku latach na nowo podniosła sprawę przymusowej relokacji. Porozumienia dublińskie, które kilka lat temu upadły – Dublin 1 i Dublin 2 – teraz zostały odkurzone w swojej dawnej wersji i znów są forsowane.
Czy Bruksela nie ma świadomości, że sytuacja jest podwójnie trudna, bo obok fali migracyjnej mamy przecież wojnę na Ukrainie?
– Dlatego jest to podwójnie duży problem. Migracje były i będą, i to z różnych przyczyn, ale obok napędzającego ten proceder przemysłu przemytniczego w wykonaniu grup przestępczych, mamy jeszcze wojnę na Ukrainie. Wojna ta zaburzyła m.in. bezpieczeństwo żywnościowe szczególnie w Afryce i krajach Bliskiego Wschodu, gdzie już wcześniej było pod tym względem źle. Przypomnę, że trwa wojna w Syrii i te działania wojenne też determinują taki, a nie inny poziom życia krajów ościennych. A jeśli do tego dodamy fakt, że na początku działań wojennych na Ukrainie zboże, które powinno dotrzeć np. do Afryki, tam nie dotarło, to wszystko to spowodowało zawirowania w bezpieczeństwie żywnościowym, co z kolei wzmogło niekontrolowaną imigrację.
Wspomniała Pani, że niektórym państwom brakuje rąk do pracy, tymczasem Matteo Salvini, mówiąc o tym, co dzieje się na Lampedusie z imigrantami, wskazuje, że to wypowiedzenie wojny, która ma zburzyć równowagę cywilizacyjną w Europie. Co zatem jest ważniejsze: ludzie do pracy dla Niemców czy bezpieczeństwo Europy?
– W Europie jest jasny podział na tych, którzy robią interesy i ideologię, oraz na tych, którzy wydają się być naiwni. Ci pierwsi mają w poważaniu to, że poprzez napływ imigrantów zostanie naruszona równowaga, jeśli chodzi o strukturę narodowościową. Zresztą ta struktura jest już naruszona chociażby w wielu ośrodkach niemieckich, gdzie imigrantów jest tak dużo, że zaczyna to być problemem, i to dużym. Biznes jednak nie bierze pod uwagę spraw dotyczących tożsamości narodowej i tego, co w ogóle determinuje istnienie danego państwa. Są jednak i tacy, którzy uważają, że naczelną zasadą i wartością Unii Europejskiej jest to, żeby każdego, kto tego zechce, przyjąć do Europy, i nawet jeśli są to nielegalni przybysze – należycie, zgodnie z przepisami unijnymi ich traktować i zaopatrzyć. Brakuje prawego, tożsamościowego skrzydła, a jeśli nawet jest i myśli inaczej, to takie osoby są odsądzane od czci i wiary, a najczęściej są nazywane skrajnymi nacjonalistami itd. I to się wszystko zapętla, dlatego będziemy mieli bardzo duży problem. Myślę, że musi wrócić kwestia szczelności granic, zwłaszcza że wschodnie niemieckie landy już podnoszą krzyk, że granice powinny zostać zamknięte, np. pomiędzy Polską a Niemcami.
Przypomnijmy, że Niemcy do odwołania wstrzymali procedurę „dobrowolnej solidarności” i przyjmowania imigrantów z Włoch, a Francuzi już zamknęli granicę z Włochami i wzmacniają ją…
– To pokazuje, że Niemcy mają poważny problem. Tamtejsze ośrodki migracyjne są przepełnione, a do tego gospodarka niemiecka jest w fazie recesji, co też jest ciekawym zjawiskiem. Skoro jest recesja, to nie potrzeba aż tylu rąk do pracy, a kraj musi jakoś ten trudny stan przetrwać. Oczywiście ta recesja jest wywołana po pierwsze ogłoszoną pandemią COVID-19, a następnie wojną na Ukrainie. Te zjawiska geopolityczne, a przede wszystkim problemy migracyjne będą wymuszały bardzo duże zmiany w Europie. Jeśli do tego dołożymy nierozsądną pod względem skutków ekonomicznych politykę klimatyczną, to myślę, że wiele rządów może upaść, wiele „postępowych” sił w krajach członkowskich może odnotowywać bardzo słabe wyniki w przyszłorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego. To jest oczywiście potrzebne, a nawet pożądane, bo dzisiaj potrzeba ludzi, którzy z tą bezrefleksyjną i szkodliwą polityką migracyjną obecnych elit zrobią porządek.
Wobec bezczynności Komisji Europejskiej pytanie referendalne o stosunek Polaków do zapory na granicy z Białorusią wydaje się zasadne?
– To referendum oraz przywołane pytanie są zasadnicze. Jeśli Polacy w odpowiedniej liczbie, zgodnie z przepisami powiedzieliby jasno i wyraźnie, że są przeciwni nielegalnej imigracji, to będzie zobowiązywało każdy rząd do działań w zakresie odmowy przyjmowania nielegalnych imigrantów, gdyby nieodpowiedzialne przepisy unijne próbowałyby to na nas wymusić. Zatem nie byłoby zgody na politykę niezgodną z wolą Narodu. Dlatego tak ważne jest, żeby 15 października pójść i zagłosować za bezpieczeństwem Polski, a przeciw wymuszaniu na nas realizacji unijnej polityki migracyjnej. Wola Narodu zawsze jest wiążącym mandatem dla każdego rządu.
Polska już dawno mówiła, że tym ludziom trzeba pomagać, ale w miejscu ich pochodzenia. To zatrzymałoby falę przemytu. Niestety nas nie posłuchano…
– Nasze stanowisko w kwestii nielegalnej imigracji zawsze było nieprzejednane, i to od początku, czyli od 2015 roku, ale także wcześniej, kiedy byliśmy w opozycji. Prezes Jarosław Kaczyński bardzo jasno z mównicy sejmowej powiedział, jaka będzie nasza polityka w zakresie migracji, także jeśli chodzi o politykę pomocy na miejscu. Taką politykę prowadzimy też jako formacja rządząca. To sprawiło, że wiele państw członkowskich przyznawało nam potem rację. Teraz na nowo – wobec braku systematycznych rozwiązań, przespania przez organy unijne ważnych momentów, popandemicznych zjawisk oraz na skutek wojny na Ukrainie – pojawia się wzmożona fala migracji. Nasze stanowisko w tej kwestii jest i będzie nieprzejednane.