Ostatnie sto lat w dziejach ludzkości stało pod znakiem wielkich konfliktów, które zmierzały do wyłonienia nowego globalnego hegemona. Zmieniały się narzędzia rozgrywania owych starć, jednak niezmienny pozostawał ich cel.
Mieliśmy zatem do czynienia z klasycznymi konfliktami militarno-politycznymi, jakimi były I i II wojna światowa. III wojna światowa, zwana powszechnie zimną wojną, miała charakter rywalizacji ideologicznej. Wiele oznak wskazuje na to, że obecnie społeczność międzynarodowa stoi w obliczu IV wojny światowej, która rozgrywa się na płaszczyźnie finansowej.
Po zakończeniu zimnej wojny nikt nie miał wątpliwości, że zwycięstwo przypadło w udziale Stanom Zjednoczonym. Nie potrafiły one jednak w pełni wykorzystać i swego triumfu, i prestiżu, jaki zyskały, występując w roli obrońcy wolności jednostki, demokracji politycznej oraz zasad cywilizacji zachodniej. Coraz wyraźniej uwidacznia się, że USA – będąc ciągle najpotężniejszym mocarstwem świata – przechodzą do defensywy geopolitycznej.
Zimna wojna w istocie oznaczała komfort geopolityczny dla Amerykanów. Największy megakontynent na kuli ziemskiej – Eurazja, którego kontrola – według zgodnej opinii klasyków geopolityki – jest podstawą do kontroli nad światem, został przedzielony żelazną kurtyną według zasady ideologicznej na część komunistyczną i kapitalistyczną.
Dało to Stanom Zjednoczonym możność wystąpienia w roli obrońcy i niekwestionowanego przywódcy wolnego świata. Upadek żelaznej kurtyny, a także dekomunizacja bloku wschodniego podważyły ich pozycję i pozbawiły legitymacji do odgrywania poprzedniej roli.
Niewątpliwie próbą wyjścia z patowej sytuacji było zastąpienie logiki podziału ideologicznego logiką podziału cywilizacyjnego w myśl ogłoszonego przez Samuela Huntingtona „zderzenia cywilizacji”. W swojej głośnej książce w kontury Eurazji wpisał on aż siedem antagonistycznych wobec siebie cywilizacji. Kontestatorzy – tak jego idei, jak i polityki Stanów Zjednoczonych – posłużyli się jednak równie nośnym, co „zderzenie cywilizacji”, choć niewątpliwie mniej znanym sloganem „dialog cywilizacji”.
Nowy, wielki kalifat
Do podważenia hegemonii USA w postzimnowojennym świecie zmierzają 3 wielkie projekty geopolityczne, rysujące się wyraźnie w rozważaniach programowych i w mniej lub bardziej oficjalnych enuncjacjach także dyplomatycznych.
Na pierwszym miejscu spośród nich należy wymienić Nowy Blok Kontynentalny, nawiązujący do projektu znanego geopolityka niemieckiego Karla Haushofera. Współcześnie opisywany jest on jako oś Paryż – Berlin – Moskwa bądź też jako „wspólna przestrzeń od Władywostoku do Lizbony” – według głośnego określenia Władimira Putina.
Drugą geopolityczną konstrukcją jest projekt Nowego Wielkiego Kalifatu zmierzający do przywrócenia dawnej jedności świata muzułmańskiego. Według najbardziej śmiałych rozważań miałby się on rozciągać od krajów Maghrebu na zachodzie aż po Indonezję na wschodzie. I wreszcie trzecia, w sensie geopolitycznym nietypowa konstrukcja, określana jest skrótem BRICS.
Pierwszy użył tego terminu w 2001 roku Jim O’Neill, główny ekonomista znanego banku Goldman-Sachs. Był to skrót od słów: Brazylia, Rosja, Indie, Chiny. Końcowe „S” pojawiło się po dołączeniu do tej konstelacji Południowej Afryki (South Africa). O’Neill przewidywał, że ok. 2050 roku kraje te będą główną siłą napędową światowej gospodarki. Prognozował także ich szybki awans w gospodarczych rankingach. I tak Brazylia w 2025 osiągnie PKB Włoch, a w 2031 roku Francji. Rosja, jeśli chodzi o PKB, w 2027 roku dogoni Wielką Brytanię, a w 2028 roku Niemcy. Indie w 2032 roku zrównają się z Japonią. Chiny natomiast w 2041 roku prześcigną Stany Zjednoczone i staną się czołową gospodarką świata.
W połowie XXI wieku kraje BRICS będą obejmować 40 proc. ludności świata i 26 proc. powierzchni Ziemi, a ich łączny PKB wyniesie ponad 14 trylionów dolarów. Już w chwili obecnej kraje te wykazują wysokie tempo wzrostu gospodarczego. Ten wzrost w 2011 roku wynosił w Chinach 9,2 proc., w Indiach 7,4 proc., a w Rosji 4,1 procent. Średni światowy wzrost gospodarczy wynosił natomiast 3,8 procent.
Sojusz przeciwko dolarowi
Pisząc o krajach BRICS, często posługiwano się kalamburem bricks (po angielsku: cegły). Jednak chińska nazwa tego bloku brzmi: „jinzhuan guojia”, co oznacza: „kraje zbudowane ze stopów złota”. Istotnie, Chiny, RPA i Rosja znajdują się w pierwszej piątce na świecie, jeśli chodzi o wydobycie złota. Ten fakt może okazać się niebagatelnym atutem w ich ręku w realizacji planów przebudowy obecnego ładu finansowego świata. Kiedy bowiem kraje BRICS silniej zaznaczyły swoją obecność na arenie międzynarodowej, pojawiło się – niemal automatycznie – określenie: sojusz przeciwko dolarowi (i przeciwko amerykańskiemu imperium).
Krassimir Petrov w błyskotliwej analizie sytuacji finansowej na świecie pisał: „Państwo narodowe opodatkowuje swoich obywateli, podczas gdy imperia opodatkowują inne państwa narodowe. Historia imperiów od Greków i Rzymian aż do imperiów otomańskiego i brytyjskiego uczy, że ekonomiczną podstawą każdego z nich było opodatkowanie innych narodów”.
Dawnymi czasy opodatkowanie to miało charakter bezpośredni. Ściągano daniny w złocie, srebrze, płodach rolnych, ale także w ludziach (niewolnicy bądź rekruci). „Po raz pierwszy w historii, w XX wieku, Ameryka potrafiła opodatkować świat w sposób pośredni” – stwierdza Petrov. Uczyniła tak za pomocą dolara, a nastąpiło to w chwili, kiedy dolar amerykański przestał mieć pokrycie w złocie. Stało się to w 1971 roku podczas prezydentury Richarda Nixona.
Decyzja prezydenta nie zachwiała jednak międzynarodową pozycją amerykańskiego pieniądza, ponieważ na mocy porozumienia z Arabią Saudyjską dolar stał się walutą rozliczeniową w handlu ropą naftową. Jako taki odgrywał wielką rolę w handlu międzynarodowym i był chętnie używany jako waluta rezerwowa w bankach centralnych innych państw. Wskutek tego ok. 70 proc. banknotów dolarowych krążyło poza terytorium Stanów Zjednoczonych.
Dawało to im niesłychane korzyści. Umożliwiało kontrolowanie inflacji u siebie, a właściwie przerzucanie tej inflacji na barki innych oraz niestety stwarzało zachętę do nadmiernego drukowania pieniędzy. Niepostrzeżenie jednak nad Stanami Zjednoczonymi zawisła niczym miecz Damoklesa groźba: co będzie, jeśli świat utraci zaufanie do dolara i ta gigantyczna masa banknotów powróci na terytorium Ameryki? Wtedy bowiem papierowy dolar, pełniący funkcję – według Krassimira Petrova – „podatku imperialnego”, zapewniającego niesłychane korzyści Ameryce, diametralnie zmieni swoją rolę, stanie się źródłem hiperinflacji wyniszczającej amerykańską gospodarkę i w konsekwencji stanie się powodem upadku politycznego.
Nowy ład finansowy
Przez dziesięciolecia Stanom Zjednoczonym, dzięki ich przewadze ekonomicznej i militarnej, udawało się uniknąć takiego scenariusza. Jednakże sytuacja uległa zmianie wskutek pobudzenia gospodarczego w uśpionych pod tym względem do tej pory regionach. Reprezentująca je grupa BRICS zakwestionowała dotychczasową pozycję i funkcję dolara. Już w 2011 roku podjęła decyzję, żeby transakcje wzajemne rozliczać w narodowych walutach. Coraz częściej oraz coraz donośniej domaga się wprowadzenia nowej waluty światowej opartej na złocie.
Chiński analityk Song Hongbing, autor interesującego studium „Wojna o pieniądz”, obwieścił już w nim koniec dolara. BRICS pogłębia wzajemną współpracę, tworząc instytucje finansowe konkurencyjne wobec tych kontrolowanych przez Zachód, a także rozszerza obszar swego oddziaływania: jest mowa o dołączeniu do tego ugrupowania Turcji i Indonezji.
Czy jednak krajom tak zróżnicowanym pod każdym niemal względem uda się stworzyć nowy ład finansowy na świecie i obalić supremację dolara? Szczególną rolę miałyby tutaj do odegrania Chiny. Uwagi kół amerykańskich nie uszedł fakt, że wysunęły się one na pierwsze miejsce w świecie, jeśli chodzi o wydobycie złota, a ponadto intensywnie skupują złoto za granicą. W okresie między 2003 a 2008 rokiem Pekin zwiększył swoje zasoby złota z 600 ton do 1 tys. 54 ton.
Chińscy eksperci zalecali władzom swojego kraju, aby zwiększyć je jeszcze bardziej do poziomu 8 tys. ton, czyli takiego, jaki posiadają Amerykanie. W ocenie ambasady amerykańskiej w Pekinie, cel tych zabiegów jest dwojaki. Po pierwsze, by zachęcić inne kraje, żeby gromadziły złoto zamiast amerykańskich dolarów. Po drugie, aby wzmocnić chińską walutę, juana, tak żeby zaczęła zastępować chylącego się ku upadkowi dolara amerykańskiego w funkcji waluty rezerwowej świata.
Chiny i Rosja a globalna równowaga
Chiny konsekwentnie zmierzają także do podniesienia swego poziomu militarnego nie tylko poprzez rozwój własnych technologii. Symptomatyczna pod tym względem może być wizyta nowego przewodniczącego ChRL Xi Jinpinga w Moskwie. To była jego pierwsza zagraniczna podróż. Rosyjski minister obrony Siergiej Szojgu zaprezentował chińskiemu gościowi centrum dowodzenia armii rosyjskiej, podkreślając, że „nigdy i nikomu nie pokazaliśmy tyle”, ile przewodniczącemu Chin.
Czy będzie to wstęp do przekazania Chinom najnowszych rosyjskich technologii wojskowych, czas pokaże. Na spotkaniu ze studentami uniwersytetu moskiewskiego Xi Jinping podkreślił znamiennie, że globalna równowaga strategiczna zależy od Chin i Rosji.
Cytowana poprzednio analiza Krassimira Petrova mówiła o międzynarodowej roli dolara. Zapewne wielu Amerykanów, i nie tylko chyba oni, mających w pamięci szczytne, demokratyczne i humanitarne ideały, jakie legły u podstaw powstania Stanów Zjednoczonych, poczuje się dotkniętymi określeniem ich kraju jako imperium.
Song Hongbing prześledził proces formowania się systemu finansowego Stanów Zjednoczonych i niektóre jego uwagi warto przytoczyć. Otóż emisją dolara zajmuje się utworzony w 1913 roku Bank Rezerwy Federalnej, który jest prywatnym bankiem centralnym. Rząd amerykański, demokratycznie wybrany, nie ma prawa emitowania pieniądza.
Sytuacja taka nie wypływała z ideałów, jakimi kierowali się ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych. Thomas Jefferson, autor amerykańskiej Deklaracji Niepodległości i trzeci w kolejności prezydent, już w 1787 roku przestrzegał: „Jeśli naród amerykański pozwoli prywatnemu bankowi centralnemu na kontrolę nad emisją państwowego pieniądza, to bank ten, stosując inflację, będzie zabierał ludziom ich majątek aż do momentu, kiedy pewnego ranka ich dzieci zbudzą się, a ich dom rodzinny i odziedziczona po przodkach ziemia będą na zawsze stracone”.
Ustrój Stanów Zjednoczonych traktowany jako wzorzec demokracji opiera się na zasadzie trójpodziału władz: ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Przeoczono jednak fakt bądź nie znaleziono remedium na władzę pieniądza i jej nadrzędność w stosunku do pozostałych. A tę nadrzędność w sposób niepozostawiający złudzeń wyraził bankier Mayer Rothschild: „Dopóki jestem w stanie kontrolować emisję pieniądza w danym kraju, nie dbam o to, kto w nim stanowi prawo”.
Kontrowersje natomiast co do imperialnego bądź nieimperialnego charakteru Stanów Zjednoczonych rozwiązali dwaj amerykańscy autorzy Bill Bonner i Addison Wiggin, pisząc książkę „Imperium długu”.
Na zadłużenie, zarówno zewnętrzne, jak i wewnętrzne, jako na podstawowy rys amerykańskiego systemu finansowego zwraca także uwagę Song Hongbing. Stwierdza on: „W chwili obecnej Ameryka posiada gigantyczny zbiornik z 57 bilionami długu, który każdego dnia i o każdej godzinie rośnie zgodnie z prawem procentu składanego, dokładając olbrzymie ukryte obciążenie do ubezpieczeń zdrowotnych i emerytalnych, które stanie się w pełni odczuwalne mniej więcej za dziesięć lat. Te dwa elementy już od dawna stanowią wielką przeszkodę dla wzrostu gospodarczego. W rzeczywistości USA nigdy nie będą w stanie zwrócić tak wielkich pieniędzy, dlatego mogą jedynie coraz bardziej się pogrążać. Zaufanie wobec dolara zostało potężnie zachwiane i całkowite odrzucenie go przez mieszkańców globu to tylko kwestia czasu”.
Czyżby zatem miał nastąpić rychły upadek amerykańskiego supermocarstwa? Takiej tezy chiński autor jednak nie stawia. Wręcz przeciwnie, stwierdza, że upadek dolara wcale nie musi oznaczać upadku Stanów Zjednoczonych. Obniżenie wartości amerykańskiej waluty, aż do jej likwidacji włącznie, może być dobrze przemyślaną i kontrolowaną operacją, która pozwoli supermocarstwu dokonać swoistego przegrupowania sił i użyć nowych instrumentów do realizacji swoich interesów.