Z Anną Chodakowską, aktorką teatralną i filmową, rozmawia Bogusław Rąpała
Nie wyszło z budową autostrad i modernizacją kolei, to może chociaż z reformowaniem kultury temu rządowi się uda?
- Posłużę się słowami Heraklita: "Złymi świadkami są oczy i uszy tego, kto ma duszę barbarzyńcy". To mój komentarz do reformy kulturalnej.
Co ma jej Pani do zarzucenia?
- Najogólniej chodzi w niej o to, żeby maksymalnie sprywatyzować i skomercjalizować sztukę. A przecież mądrzy ludzie wiedzą, że tak nie wolno robić. Władza nie rozumie, że pewne gatunki sztuki wysokiej nigdy nie będą tak dochodowe jak filmy czy koncerty na stadionach.
Dziś sztukę traktuje się jak produkt, który ma generować przede wszystkim zysk?
- To są marzenia władzy, o których mówił premier Donald Tusk w swoim exposé. Szczególnie intrygująco zabrzmiały jego słowa o "dogodnych warunkach dla rozwoju przemysłów kultury". To wystarczy, żeby zniszczyć i do końca zmarnotrawić to, co wypracowaliśmy my, Polacy, przez minione stulecia. Bo sztuka wysoka, z natury swej elitarna, nigdy nie będzie powszechnie pożądana. Dzieło wyprodukowane przez przemysł kulturalny będzie podporządkowane prawom rynku. Toteż aby to dzieło było rentowne, musi spełniać określone warunki, takie jak standardowość, stereotypowość i komunikatywność. Ale konsekwencją jest deprawacja sztuki, która zamienia się w towar i staje w szeregu innych dóbr konsumpcyjnych. Tak nie może być.
Jak zmieniła się rzeczywistość teatralna w ostatnich latach?
- Doprowadzając do prywatyzacji i komercjalizacji kultury, tracimy coś, co jest najcenniejsze dla człowieka, tzn. duchowość. Sztuka niezwiązana z duchowością nie daje szans na intelektualny rozwój, pogłębioną refleksję, lecz popada w przeciętność. Przeciętność oczekuje przeciętności. Teatr zaś powinien spełniać funkcję wychowawczą i pedagogiczną, choć oczywiście nie wprost. Powinien też operować metaforą jako ważnym środkiem przekazu, musi stawiać fundamentalne pytania, jak np. czym jest prawda. Od duchowości bowiem zależy, kim będziemy, na czym nam będzie zależało, czy będziemy niewydarzonymi głupkami, którym należy współczuć, czy też ludźmi, którzy będą w stanie ogarnąć jakiś większy problem i próbować go rozwiązać. To, jaką mamy duchowość, dotyczy wszystkiego - tego, co możemy zrobić ze światem, który nas otacza, co możemy mu dać i co od niego wziąć. Kultura nie jest dobrem do sprywatyzowania. Był taki projekt, żeby teatry oddać w ręce menedżerów, a więc stowarzyszeń lub osób prywatnych. Owszem, niektóre teatry prywatne nie są najgorsze. Ale to są jednak tylko pewne zjawiska, które w demokracji występują, i dobrze, bo mają do tego prawo.
Czym dla Pani jest "dobre" przedstawienie?
- To takie, które jest w stanie wywołać nie tylko jakieś elementarne wzruszenie, ale również powiedzieć coś ciekawego o świecie, o powołaniu człowieka. To rzadko się zdarza, ponieważ na ogół sztuki są teraz zorientowane na rozrywkę. Rozrywka sama w sobie nie jest niczym złym, ale nie może zastąpić głębokiego przeżycia, katharsis.
Rozrywka wyparła duchowość?
- Przemysł kulturalny produkuje rozrywkę. A rozrywka służy zapominaniu o sobie i o rzeczywistości. Społeczna potrzeba rozrywki rodzi się w społeczeństwie, którego członkowie z trudem znoszą ciężary i monotonię swojej egzystencji. W konsekwencji tam, gdzie wcześniej była duchowość, wchodzi rozrywka. To tak, jakby chcieć zastąpić piękny dramat Szekspira lunaparkiem. Krótko mówiąc, teatr jest skazany na gust sponsora. Tak bywa teraz i tak ma być docelowo. Inwestor będzie decydował o tym, jaki będzie repertuar, a nawet kto ma tam grać. A to już jest katastrofa, ponieważ on będzie kierował się głównie chęcią zysku. A zysk będzie wtedy, kiedy będzie tanio, łatwo i przyjemnie. Mam takie określenie: "Czyści lekko, nie przerywając snu". A więc - NIE dla prywatyzacji kultury. Utrzymanie publicznych instytucji kultury jest obowiązkiem samorządów.
Co jest dzisiaj powołaniem aktora?
- Zawsze to samo, czyli stawianie pytań podstawowych. Jeśli ktoś jest wrażliwy i przyjdzie do teatru, to powinien z niego wyjść w stanie zadziwienia, całkowitego zauroczenia. Szekspir pisał dla wszystkich, również dla maluczkich. Na jego dramatach można przeprowadzić analizę tego, co się dzieje teraz i co ma się przydarzyć polskiej sztuce. W "Hamlecie", "Otellu" lub "Kupcu weneckim" stawiał pytania filozoficzne o sens życia na zasadzie: "Ja ci rzucam pytanie, ty je łap, jeśli masz czym". Ponieważ jednocześnie jego sztuki miały wartką fabułę i akcję oraz bohaterów z różnych warstw społecznych, przyciągał również publiczność, która tych pytań nie zauważała. Tak więc jedni przychodzili posłuchać monologu: "Być albo nie być", a innych ciekawiła fabuła. I tak np. gdy Otello dusił Desdemonę, część ludzi zastanawiała się, dlaczego on to robi, co się tak naprawdę stało, że aż tak mocno reaguje, natomiast prosty lud krzyczał: "Dobij, dobij, bo szmata". I było fajnie, bo wszyscy byli zadowoleni. Otóż dzisiejsze poszukiwania w sztuce zmierzają do tego, żeby została nam tylko ta warstwa fabularna.
Osoby szukające głębi w teatrze mogą się zawieść?
- Nie znajdą jej, ponieważ na rzeczy głębsze nie złapie się widza z ulicy. To dlatego warstwy rozrywkowo-fabularnej nie trzeba dotować. Natomiast państwo, które czuje się odpowiedzialne za poziom własnego społeczeństwa, musi dotować jego "myślenie".
Dlaczego obecnej władzy nie jest po drodze z wysoką kulturą?
- Gram w Teatrze Narodowym. W przyszłym roku będę obchodziła okrągłą rocznicę pracy artystycznej. Dla mnie poszczególne rządy to coś, co przyszło i pójdzie. Mam takie poczucie, że oni są w usłudze. No bo po co jest władza? Władza jest po to, aby służyć. Albo się sprawdza, albo ją zwalniam. Tak powinno być, ale tak nie jest. Lech Kaczyński, którego pamiętam doskonale jeszcze jako prezydenta Warszawy, oraz jego żona Maria byli ludźmi, którzy wyjątkowo dużą wagę przywiązywali do poziomu intelektualnego sztuki. Bywali na premierach, także na premierach trudnych sztuk teatralnych. Rozmowa z panią Marią po przedstawieniu była dużą przyjemnością, ponieważ ona dokładnie wiedziała, co oglądała. I widać było, że jako osoba prawdziwie wykształcona ma aparat pojęciowy, który pozwala jej zanalizować to w sposób trafny i na rozmaite sposoby. To była naprawdę bardzo ciekawa osoba. Rozmowa z Lechem i Marią Kaczyńskimi podbudowywała. Ale to nie znaczy, że ta "druga strona" tego nie ma. Też ma, tyle że na to nie stawia.
Ważne jest, aby przeprowadzić dokładną analizę stanu kultury i potrzebnych praw regulujących kulturę. Te wszystkie pomysły dotyczące reformy kultury są wzięte "z kapelusza", ponieważ w nich nie chodzi o jakość kultury. Prawo powinno się poprawiać, a nie psuć.
Warunkiem niezbędnym do poprawy jakości nie tylko kultury, ale i całego naszego życia społecznego jest wolność słowa. Obserwuje Pani jej stopniowe ograniczanie?
- Oczywiście, że tak. Mam wielu kolegów, noszących znane nazwiska, których rażą posunięcia PO, są za PiS, ale nie przyznają się do swoich sympatii politycznych, ponieważ mówią: "Chcemy pospłacać kredyty". Ale czy to jest wolność słowa? Drugi przykład: jako obywatele od jakiegoś czasu nie mamy dostępu do informacji na temat przeprowadzanych przetargów, konkursów czy prywatyzacji, a tym samym nie możemy skontrolować, co się robi z naszymi pieniędzmi. To, że nie mamy dostępu do informacji publicznej, również świadczy o ograniczaniu wolności obywateli.
Bardzo wymowny jest też sposób potraktowania Telewizji Trwam przez KRRiT. Pani wsparła dążenia Telewizji Trwam w jej staraniach o miejsce na cyfrowym multipleksie. Dlaczego?
- Telewizja Trwam to jest właśnie jedna z emanacji wolności słowa. Czasem ją oglądam, dlatego że są tam bardzo interesujące wywiady z niezwykle ciekawymi ludźmi. Wszystko na wysokim poziomie. Tak samo Radio Maryja, gdzie można dowiedzieć się więcej niż gdziekolwiek indziej. Nie słyszymy w nim bzdur, tylko rzetelną analizę spraw dotyczących prawdy - tego, co jest, a nie tego, czego nie ma. Mam pewność, że Telewizja Trwam w końcu dostanie miejsce na platformie cyfrowej. Bezpośrednie powody tego, że jeszcze tak się nie stało, są oczywiście natury politycznej.
Telewizja Trwam jest dla obecnego rządu zagrożeniem?
- Trochę jest. No i dobrze, bo tak powinno być w demokracji, gdzie jest władza, jest opozycja i są media, które tej władzy sprzyjają, oraz media, które jej nie sprzyjają. U nas tych drugich jest bardzo mało. Całą resztę władza zagarnęła pod siebie lub obsadziła swoimi ludźmi. Powiem panu jedną rzecz: płacę abonament, mimo że Donald Tusk mówił mi, żebym nie płaciła. Ale ja płacę, bo chcę, żeby ta telewizja publiczna, której od dawna nie oglądam, miała jakiekolwiek pieniądze, kiedy wyjdzie na prostą.
Czego Pani oczekuje od telewizji publicznej?
- Wyważonej informacji. To znaczy, żeby były zachowane właściwe proporcje. Tylko tego oczekuję. Nie chcę, żeby prowadziła walkę. Dziennikarz jest po to, żeby podawać obiektywne informacje.
A jeśli chodzi o warstwę kulturalną?
- Wysoka kultura z trudem się broni w telewizji, ponieważ telewizja to nie kino. Ona zawsze pozostanie medium informacyjnym. I w tym jest idealna. Tak więc wszelka propaganda i powierzchowna rozrywka świetnie w telewizji wychodzą. Program tworzy się na podstawie oglądalności. Pokazuje się to, co się najlepiej sprzedaje, np. formaty przychodzące do nas z Zachodu. Dlatego trzeba dotować wysoką kulturę, od czasu do czasu wysilić się finansowo i pokazać ludziom np. świetny film albo przedstawienie. Niestety, na dalszy plan spychane są rzeczy związane z kulturą narodową. W polskiej telewizji musi być miejsce na polski format. Globalny rynek kultury masowej jest wrogiem kultur narodowych. Przecież my nie tylko kulturą, ale również religią musimy walczyć o tożsamość.
Telewizja Trwam i Radio Maryja spełniają Pani oczekiwania?
- Uważam, że są świetne. Nie ma drugich takich mediów. Ze świecą szukać kogoś, kto chciałby robić to, co one, i być w tym szczery. Bo tu chodzi o szczerość mediów. Ale jako aktorka i odbiorca ja bym je bardziej "rozbuchała" w kierunku bardziej atrakcyjnego podawania rozmaitych pojęć, spraw. Więcej pomysłowości na ramówkę. Ale to nie zmienia faktu, że są to unikalne i wymagające absolutnej ochrony media, których nie wolno tknąć. Niech uschnie ręka podniesiona na Telewizję Trwam - to mówię jako osoba, która z zasady nikomu źle nie życzy. Wielką zaletą i jednocześnie "wadą medialną" tych mediów jest to, że nie relatywizują. Bo człowiek ma wewnętrzną potrzebę relatywizacji i w sytuacji, gdy ma kompleksy, daje mu to poczucie, że jest mądrzejszy.
Dziękuję za rozmowę.
Barbarzyńcy w kulturze
Czwartek, 5 lipca 2012 (06:35)