Francuski geopolityk gen. Pierre-Marie Gallois słusznie stwierdził: „Kto kontroluje energię, ten kontroluje świat”. Nośniki energii nie są traktowane w naszych czasach w kategoriach towaru, wobec którego stosowane są reguły gry rynkowej. Ich ceny oderwane są od jakichkolwiek racjonalnych kalkulacji.
Koszt wydobycia jednej baryłki ropy naftowej w korzystnych warunkach Arabii Saudyjskiej, a koszt wyprodukowanej z niej benzyny wykazuje już kilkusetkrotną różnicę. Mniejsze, ale równie imponujące „przebicie” występuje w wypadku gazu ziemnego. Koszty wydobycia Gazpromu szacowane są na poniżej 20 dolarów za tysiąc metrów sześciennych, Polska zaś kupuje go za ponad 500 dolarów za tysiąc metrów sześciennych, czyli ok. 25-30 razy drożej. Dla porównania, na giełdach amerykańskich w lipcu ubiegłego roku gaz oferowany był w cenie 96 dolarów.
Z punktu widzenia interesów Polski istotna jest rytmiczność dostaw energii, niewiązanie ich z naciskami politycznymi i niska cena – albowiem tylko posiadanie taniej energii (importowanej czy własnej) pozwoli na przyspieszony rozwój gospodarczy i zrównanie się poziomem życia z najbogatszymi.
„Wczoraj czołgi, dzisiaj ropa naftowa” – tymi słowami Zbigniew Siemiątkowski z postkomunistycznego obozu politycznego określił istotę polityki Moskwy wobec dawnych krajów tzw. obozu socjalistycznego i dawnych republik sowieckich.
Rosyjskie plany
Ropa naftowa i gaz ziemny mają być instrumentem polityki zmierzającej do odbudowy imperialnej pozycji Rosji w oparciu o dyktat energetyczny. Aleksander Arbatow i Maria Biełowa stwierdzają, że „mentalnie rosyjska elita nie pogodziła się z utratą dawnego statusu supermocarstwa i nadal szuka sposobów odzyskania go, przy czym duża jest pokusa, by zrobić to za pomocą surowców energetycznych”.
Mentalność ta i pokusa znalazły swój wyraz w programie energetyczne supermocarstwo proputinowskiej partii Jedna Rosja. Dla czołowego rosyjskiego geopolityka doby współczesnej Aleksandra Dugina szczególną rolę w tym programie ma do odegrania gaz ziemny. O ile można bowiem mówić o rynku ropy naftowej, to w przypadku gazu ziemnego handel tym nośnikiem energii w skali świata jest wysoce zmonopolizowany.
W oparciu o surowce energetyczne (głównie jednak gaz) geopolitycy rosyjscy szkicują trójstopniowy program geopolityczny:
1. Integracja czy też reintegracja obszaru postsowieckiego. Będzie się ona dokonywała w oparciu o infrastrukturę energetyczną, tworzoną zresztą z myślą o scentralizowaniu byłego ZSRS wokół rosyjskiego centrum.
2. Odbudowanie dawnej sowieckiej strefy wpływów, na którą składały się kraje dawnego obozu socjalistycznego z Polską na czele; na taki zamysł zwracał uwagę Keith Smith (były ambasador USA na Litwie).
3. Budowa wielkiej eurazjatyckiej konstelacji geopolitycznej, która sięgnie po hegemonię globalną, spychając w cień USA.
Transformacja ustrojowa w Polsce jest propagandowo kojarzona z odzyskaniem niepodległości politycznej. Ale charakteryzuje ją równocześnie zanik suwerenności energetycznej. Na początku lat dziewięćdziesiątych zaopatrzenie Polski w ropę naftową (zużywaliśmy ok. 13,5 mln) w połowie pochodziło z Rosji, w połowie z innych kierunków. Po ośmiu latach sytuacja uległa diametralnej zmianie.
W 2002 roku 95 proc. ropy naftowej sprowadzaliśmy z Rosji, mimo że mamy do dyspozycji Port Północny, poprzez który możemy drogą morską sprowadzać 34 mln ton ropy. W ostatnich latach zużywamy ok. 20-21 mln ton tego surowca.
Za rosyjską ropę płacimy ostatnio ok. 110 dolarów za baryłkę. Rocznie więc wypływa z naszego kraju ok. 24 mld dolarów, czyli ok. 75 mld złotych. A to stanowi blisko jedną trzecią wpływów do budżetu państwa polskiego. W efekcie mamy deficyt w wymianie handlowej z Rosją. W roku 2011 wyniósł on 12,2 mld euro, czyli blisko 50 mld złotych.
Łukoil w Polsce
Dopełnieniem czarnego obrazu polskiej suwerenności energetycznej były negocjacje prowadzone w okresie prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego i przy niejasnej roli samego prezydenta na temat sprzedaży firmie rosyjskiej Łukoil rafinerii w Gdańsku, łącznie z terminalem naftowym w Porcie Północnym. Za sprzedażą opowiedzieli się prezydent Aleksander Kwaśniewski, premier Leszek Miller, minister spraw zagranicznych Włodzimierz Cimoszewicz i minister skarbu Wiesław Kaczmarek. Utrata naftoportu byłaby wielkim ciosem w bezpieczeństwo energetyczne Polski. Zwłaszcza że Łukoil miał także kontrolować dostawy rosyjskiego gazu do Polski.
Nasze bezpieczeństwo poprawiłaby budowa rurociągu Odessa – Brody – Płock – Gdańsk, który umożliwiłby dostarczanie do Polski wysokiej jakościowo ropy azerskiej, a w perspektywie także ropy z Kazachstanu. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że jest ona sabotowana po stronie polskiej.
Benzyna z węgla
Polska dla poprawy swojego bezpieczeństwa energetycznego mogłaby także sięgnąć po węglową alternatywę. Po 1945 roku na naszym terytorium były trzy zakłady produkcji benzyny syntetycznej, a mianowicie: w Dworach k. Oświęcimia, w Blachowni Śląskiej i w Policach koło Szczecina. Niestety, zostały one zdemontowane i wywiezione do Związku Sowieckiego. Stalin kategorycznie odrzucił petycje Warszawy w sprawie zaniechania tych demontaży, choć strona sowiecka otwarcie przyznawała, że wobec obfitości ropy naftowej nie zamierza produkować benzyny syntetycznej.
Taka produkcja z powodzeniem natomiast rozwijana jest w RPA. Czyni to firma Sasol. Wytwarza ona 40 proc. paliw płynnych zużywanych w tym kraju, przy czym 28 proc. produkowanych jest z węgla, a 12 proc. z ropy. Dodajmy, że w RPA benzyna należy do najtańszych na świecie. W 2006 roku jej cena wynosiła ok. 60 proc. ceny benzyny w Polsce.
Wydawać by się mogło, że po odzyskaniu przez Polskę niepodległości nie będzie już żadnych przeszkód, żeby pójść w ślady RPA. Tak się jednak nie stało. Kwestię tę poruszyła poseł Janina Kraus w debacie sejmowej 27 września 1996 roku. Odpowiedź wiceministra Romana Czerwińskiego brzmiała: świat wycofał się z tego rodzaju pomysłów, ponieważ opłacalność produkcji paliw płynnych na bazie węgla zaczyna się dopiero wówczas, kiedy baryłka ropy kosztuje więcej niż 25 dolarów. Od tamtego czasu cena ropy poszybowała w górę, przekroczyła 100 dolarów, ale stanowisko polskich władz pozostało niezmienne.
„Kontrakt stulecia”
W sektorze gazowym istotne znaczenie dla Polski miał kontrakt na dostawy gazu syberyjskiego wydobywanego na półwyspie Jamał. Kontrakt ten okrzyknięto w Polsce „kontraktem stulecia”. Z biegiem czasu zaczął jednak budzić coraz poważniejsze wątpliwości od strony ekonomicznej, ale i politycznej.
Kontrakt zawarto 25 sierpnia 1993 roku, nadając mu bardzo uroczystą oprawę, o czym świadczył fakt obecności przy ceremonii podpisania prezydentów Lecha Wałęsy i Borysa Jelcyna. Konieczność zawarcia tego porozumienia tłumaczono szacowanym wzrostem zużycia w Polsce gazu ziemnego, który pod koniec dekady lat dziewięćdziesiątych miał wynieść jakoby do 45 miliardów metrów sześciennych rocznie. Negocjatorzy zlekceważyli przy tym ekspertyzy polskich rzeczoznawców prognozujących znacznie niższe zużycie tego surowca, a oparli się o opinię ekspertów zachodnich i rosyjskich. Dodajmy, że obecnie zużycie gazu ziemnego w Polsce ustabilizowało się i od kilku lat wynosi około 11 miliardów metrów sześciennych rocznie.
Podpisany kontrakt w wielu istotnych kwestiach pozostaje tajemnicą. Największą z nich i podstawową była cena, którą Polska płaciła za gaz. Pojawiły się wkrótce głosy, że na mocy „kontraktu stulecia” Polska zapewniła sobie „dostawy najdroższego najprawdopodobniej na świecie gazu”.
Kontrakt opierał się o zasadę „take or pay” zakładającą konieczność zapłaty dostawcy za całą zakontraktowaną ilość gazu niezależnie od tego, ile faktycznie się go wykorzystało. Zawierał także rygorystyczny zakaz reeksportu niewykorzystanego gazu na rynki państw trzecich. Później okazało się także, że Polska zrezygnowała z opłat za tranzyt gazu przez swoje terytorium do Niemiec, które szacowano na ok. 380 mln dolarów.
Planowana utrata suwerenności
Z biegiem czasu pojawiły się wątpliwości co do samej celowości budowy gazociągu jamalskiego. Dla naszych obecnych potrzeb wystarczają przyłącza gazowe już dawniej istniejące i zmodernizowane w latach 70. Polska ponadto partycypowała w budowie gazociągu jamalskiego. Inżynier Witold Michałowski stwierdzał, że na jego budowę i inwestycje towarzyszące wydatkowano z budżetu państwa blisko 2 mld dolarów. Wziąwszy pod uwagę wyżej wymienione fakty, należałoby zgodzić się z opiniami tych, którzy stwierdzają, że Polska własnym sumptem wybudowała korytarz gazowy dla Niemiec i Rosji, przyczyniając się w ten sposób do zadzierzgnięcia niemiecko-rosyjskiego sojuszu energetycznego, gazowej Hanzy – jak to określił prof. Igor Panarin.
Wobec sabotowania inicjatyw pozyskiwania energii ze źródeł geotermalnych i ślamazarnego podejścia do poszukiwania i wydobycia gazu łupkowego bez wątpienia naszym największym w chwili obecnej bogactwem energetycznym pozostaje węgiel. Na węglu opiera się polska energetyka. Z niego wytwarzane jest ok. 95 proc. energii elektrycznej, w tym 58,8 proc. z węgla kamiennego, a 35,9 proc. z węgla brunatnego. Nie bez znaczenia jest też fakt, że prąd produkowany w elektrowniach węglowych należy do najtańszych. W naszych warunkach najdrożej wypada produkcja elektryczności w elektrowniach na gaz ziemny i w farmach wiatrowych.
Nie możemy mieć jednak absolutnej pewności, że uda nam się w pełni wykorzystać nasze narodowe węglowe bogactwo. Raport o likwidacji WSI przyniósł informacje na temat, jak to określono, „niemieckich planów wyeliminowania Polski ze światowego rynku węgla kamiennego i brunatnego”. Plany te zostały poprzedzone szczegółowym rozpoznaniem polskiego przemysłu górniczego oraz prognozowanym zapotrzebowaniem na węgiel w gospodarce narodowej. Jak stwierdza raport, rozpoznania tego dokonywał zespół ekspertów, w skład którego wchodzili pracownicy polskich ministerstw wykradający poufne informacje i przekazujący je swoim zagranicznym mocodawcom.
Zaopatrzenie w energię oraz jej cena są kluczowe dla bezpieczeństwa narodowego i dla poziomu życia obywateli. Niestety, w wypadku Polski potężne siły zewnętrzne pracują nad pozbawieniem nas możliwości korzystania z własnej energii i zmuszeniem do importu drogiej energii ze źródeł obcych. Dla realizacji swoich celów uruchomiły one w naszym kraju liczną i ochoczo wypełniającą swoje zadania „piątą kolumnę energetyczną”.
Autor jest kierownikiem Zakładu Studiów nad Geopolityką Uniwersytetu Wrocławskiego