Leszek Balcerowicz w rządzie Ukrainy. Jak przyjął Pan informację, że były polski wicepremier będzie teraz reprezentował w rządzie w Kijowie prezydenta Petro Poroszenkę?
– To rzuca światło na pozycję Leszka Balcerowicza w niektórych kręgach w Waszyngtonie, jak również z perspektywy lat pokazuje jego rolę w przemianach w Polsce. Tak naprawdę Balcerowicz jest bardziej komisarzem, który ma pilnować wpływów międzynarodowego lobby finansowego w tym państwie, niż osobą, która może pomóc gospodarce tego kraju w wyjściu z kryzysu. Dla mnie jest to nieporozumienie, gdyż państwo ukraińskie jest tak poważnie ekonomicznie zrujnowane, że nie ma w nim przestrzeni, gdzie byłoby można wprowadzać terapię szokową podobną do tej, jaką zastosowano w Polsce, terapię, której autorem był Leszek Balcerowicz.
Komu ma pomóc Balcerowicz? Ukrainie „wyjść na prostą” czy może oligarchom zachować ich fortuny?
– Przeglądając miesięczne dane dotyczące stanu gospodarki tego państwa, można wyraźnie zobaczyć, że Kijów nie ma możliwości spłacenia zaciągniętych zobowiązań. Co więcej, są trudności nawet z obsługą odsetek od tego zadłużenia. Pamiętajmy też, że udzielone Ukrainie miliardowe pożyczki częściowo się już „rozpłynęły”. Teraz obawy wielu wierzycieli dotyczą tego, aby te pożyczone pieniądze przynajmniej przełożyły się na część majątku tego państwa. Dla mnie nie ulega wątpliwości, że rola Leszka Balcerowicza nie jest nakierowana na pomoc przeciętnemu obywatelowi. Misja Balcerowicza na Ukrainie to operacja wizerunkowa.
Stare rosyjskie powiedzenie mówi: „I śmieszno, i straszno…”. Czy jest adekwatne także do tej sytuacji?
– Dla przeciętnego Ukraińca to przede wszystkim „biedno i straszno”. Ukraina dwa lata po Euromajdanie utraciła Krym, Donbas, a dodatkowo na wschodzie i południu kraju rosną nastroje prorosyjskie. Ponadto dochody rodzin realnie spadły trzykrotnie, przemysł upada, a perspektywa europejska to tylko obecnie hasła i pobożne życzenia. Jedyny wzrost dotyczy dochodów oligarchów związanych z aktualnym rządem. Teraz ci, którzy pchnęli naród ukraiński w całą tę awanturę, dbają, aby nie utracić tego, co tam zainwestowali.
Zgadza się Pan ze stwierdzeniem Balcerowicza, który przystępując do pracy, powiedział, że „rozwój Ukrainy jest znacznie większy, niż myśli Zachód”?
– Dla mnie to wciąż tylko marketing polityczny. Czy wyobraża Pan sobie, że ośrodki analityczne na Zachodzie mają inne, gorsze informacje niż sam Balcerowicz? Przecież to mało prawdopodobne. Niby gdzie miałby być ten rozwój? Proszę zwrócić uwagę, że tylko w ubiegłym roku PKB Ukrainy spadło o ponad 10 proc. O ile dwa lata temu dolar na Ukrainie kosztował ok. ośmiu hrywien, o tyle obecnie kosztuje 27. Jeżeli dwa lata temu średnia płaca w tym kraju wynosiła 450 euro, to teraz kształtuje się na poziomie 150 euro. Ile lat musi upłynąć, aby to państwo doszło do stanu ekonomicznego sprzed dwóch lat, a co dopiero mówić o jakimkolwiek rozwoju?
Czy Balcerowicz – na co być może liczy prezydent Poroszenko – może być pomostem między cofniętą gospodarczo i pogrążona w kryzysie Ukrainą a Unią Europejską?
– Jeszcze raz podkreślę, że Balcerowicz będzie pełnił w tym kraju tylko rolę jednego z zagranicznych komisarzy, którzy – przypomnę – już są w tym rządzie. Władze w Kijowie od wielu miesięcy przypominają administratora jednej z zależnych prowincji niż niepodległe państwo. Ludzie protestujący na Majdanie zostali zmanipulowani i wykorzystani. Wielu działaczy ukraińskich realnie już nie myśli o odzyskaniu Krymu czy Donbasu, ale o tym, aby państwo się nie rozpadło na kilka części.
Skoro mowa o zagranicznych doradcach, to obok Balcerowicza ukraińskie władze w reformowaniu państwa ma wspierać także były słowacki wicepremier Ivan Mikloš. Na ile ten międzynarodowy tandem może pomóc Ukrainie wyjść z zapaści?
– Faktycznie wydaje się, że przy braku realnego porozumienia między Stanami Zjednoczonymi a Rosją ta przejściowa administracja międzynarodowa na Ukrainie w postaci Balcerowicza i Mikloša może być traktowana jako dwa gwoździe do ekonomicznej trumny tego państwa. Według mnie, dla Rosji jest mało prawdopodobne odzyskanie wpływów na zachodniej Ukrainie, a dla Stanów Zjednoczonych uzyskanie wpływów w Donbasie. Gra się teraz toczy tylko o Ukrainę Środkową i Południową. W pewnych okolicznościach może ona przybrać bardzo niebezpieczną formę.
Skoro jesteśmy przy tematyce rosyjskiej, to co Pan sądzi o rezolucji Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, które chce nowych sankcji wobec Moskwy?
– Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy to tylko ciało polityczne, natomiast decyzje w tej sprawie będą zapadać w kręgach rządowych poszczególnych państw. Już kilka miesięcy temu w jednym z naszych wywiadów, komentując kwestię sankcji nałożonych na Rosję, zwracałem uwagę, że w mojej ocenie było to ostatnie przedłużenie restrykcji w obecnej formie. I co dzisiaj widzimy? Francja już zaprosiła do siebie Putina, a z agend międzynarodowych rozmów zniknął realnie problem Krymu. Po kwarantannie Putin powoli zaczyna wracać na europejskie salony, co tylko pokazuje jakość i poziom polityki uprawianej przez poszczególne państwa UE, gdzie dominuje tzw. interes własny.
W ostatnich dniach Poroszenko rozmawiał z Putinem w sprawie uwolnienia Nadii Sawczenko, ale wcześniej wezwał Waszyngton i Brukselę do objęcia sankcjami osób zaangażowanych w jej skazanie. Można to odczytać jako rozbieżność stanowisk?
– Nie sądzę. To cały czas tylko gra. Dla Poroszenki uwolnienie Nadii Sawczenko to sprawa prestiżowa. Proszę sobie przypomnieć, jak portret Sawczenko miesiącami wisiał na mównicy w Werchownej Radzie. Z kolei dla Rosjan sprawa Sawczenko to wciąż element gry nastrojami na Ukrainie. Jeżeli dojdzie do wymiany Nadii Sawczenko, to nie Kijów i Poroszenko będą to negocjować, ale rozmowy z Moskwą będzie prowadzić Waszyngton. Putin nie będzie poważnie rozmawiał z władzami w Kijowie, bo dla Moskwy Poroszenko jest jedynie zarządcą masy upadłościowej państwa ukraińskiego.