Ze Stanisławem Łukasikiem, synem kpt. Stanisława Łukasika ps. "Ryś", dowódcy oddziałów AK i WiN, zamordowanego na mocy wyroku wojskowego sądu w 1949 r., rozmawia Adam Kruczek
Widział Pan szczątki swojego ojca?
- To był chyba najgorszy moment mojego życia. Wiedziałem, że ojciec został rozstrzelany, ale w dokumentach, które dostałem z IPN, było napisane, że był tam pluton egzekucyjny. A tu zobaczyłem, że po prostu jakiś bandyta strzelił ojcu w potylicę. A potem zakopali go jak śmieć. Choć na co dzień jestem dosyć twardym człowiekiem, to łzy stanęły mi w oczach, gdy dotarło do mnie, w jak bestialski sposób został zamordowany. Jego czaszka była poważnie uszkodzona, bo pierwsza kula weszła przez potylicę i wyszła, rozbijając czoło, a druga uszkodziła szczękę. Pomyślałem, że strzelali od tyłu, bo bali się spojrzeć skazanemu w oczy. Nie wiem, czy był wleczony, czy prowadzony, czy spodziewał się tego strzału w tym momencie.
Komuniści bardzo starali się zatrzeć wszelkie ślady po mordowanych bohaterach walczących o wolną Polskę. Spodziewał się Pan, że ta prawda wyjdzie na jaw?
- Tyle lat to trwało, że straciłem nadzieję na odnalezienie miejsca, gdzie ukryto zwłoki ojca. Zresztą nikt ich wcześniej tak naprawdę nie szukał. Nadzieja wróciła po informacji w prasie o planowanej ekshumacji na tzw. Łączce na cmentarzu Wojskowym na Powązkach. Latem skontaktowałem się z dr. Krzysztofem Szwagrzykiem z IPN. Ucieszył się bardzo, bo poszukiwał właśnie bliskich krewnych ofiar komunistycznych zbrodni. Niedługo potem przysłano mi specjalne próbówki do pobrania materiału genetycznego. Wtedy już moja nadzieja przerodziła się nieomal w pewność, że znajdą tam ojca. A mimo wszystko przeżyłem szok, gdy otrzymałem telefon od pana dr. Szwagrzyka, który powiedział, że badania potwierdziły to "na 200 procent".
Kiedy się Pan o tym dowiedział?
- W czwartek w Warszawie dostałem oficjalny dokument potwierdzenia faktu identyfikacji zwłok mojego ojca, ale o wynikach ekshumacji wiedziałem już od około trzech tygodni, tylko proszono mnie o zachowanie dyskrecji, bo zbyt wczesne zainteresowanie mediów mogłoby przeszkodzić w pracy ekipie IPN. Myślę, że pozostałe szczątki, w tym mjr. Hieronima Dekutowskiego "Zapory", też już zostały zidentyfikowane, choć może jeszcze nie na "200 procent".
Patrząc na biografię Pana ojca, nie sposób nie zauważyć, że był urodzonym żołnierzem.
- Wychował się w patriotycznej atmosferze domu rodzinnego. I od najmłodszych lat miał ciągoty do wojska. Już w 1933 r. w wieku 15 lat wstąpił do Szkoły Podoficerskiej dla Małoletnich w Koninie, którą ukończył z wyróżnieniem. Został zawodowym żołnierzem. Do wybuchu wojny służył we Włodzimierzu Wołyńskim. W kampanii wrześniowej walczył pod Kutnem. Po zakończeniu działań wojennych został odznaczony Krzyżem Walecznych osobiście przez gen. Zygmunta Szyszko-Bohusza. Nie dał się wziąć do niemieckiej niewoli i w domu był już 7 października. Po miesiącu zaczął działać w konspiracji w Organizacji Czynu Zbrojnego, a później w Armii Krajowej. Całkowite zejście do podziemia nastąpiło po tym, jak zastrzelił niemieckiego oficera żandarmerii przy próbie wylegitymowania. Jako zawodowy żołnierz prowadził szkołę podoficerską w Motyczu, a wyszkoleni żołnierze później w większości zasilili jego oddział. Za Niemca przeprowadził szereg akcji bojowych. W lipcu 1944 r. dostał order Virtuti Militari. Jego oddział przed ujawnieniem się liczył 120 ludzi. NKWD aresztowało go w sierpniu 1944 r., ale uciekł ze znanego aresztu przy ul. Chopina w Lublinie. Zrekonstruował oddział złożony z osób, które nie mogły się ujawnić, a później wszedł w skład Zrzeszenia WiN mjr. Hieronima Dekutowskiego "Zapory" i zapisał kolejne akcje, już przeciwko nowemu okupantowi.
Pana najwcześniejsze wspomnienia z dzieciństwa związane z ojcem?
- Nie pamiętam go, zginął, jak miałem 4 lata. Wiem, że przyjeżdżał do mojej matki, ale ja tego nie pamiętam. Podobno cała okolica była wtedy obstawiona przez jego ludzi. Z tego, co mi wiadomo, był bardzo ludzkim, ciepłym człowiekiem. I bardzo kochał moją mamę. Zresztą mama była niezwykle piękną kobietą i podobno ojciec szczycił się, że ma taką urodziwą żonę. Sam też był, jak to się mówi, niczego sobie. Wysoki, przystojny mężczyzna, co zresztą widać na zdjęciach.
Kiedy dowiedział się Pan, kim naprawdę był ojciec?
- Bardzo długo tego nie wiedziałem. Ten temat był w domu skrzętnie pomijany, zapewne ze względu na bezpieczeństwo. Stale kręcili się koło nas tajniacy i sam pamiętam, jak jacyś nieznajomi brali mnie "na cukierki" i pytali, czy nie mam jakiegoś zdjęcia tatusia i czy przychodzą do nas goście. Jako mały chłopiec tłumaczyłem sobie nieobecność ojca tym, że może zabili go na wojnie Niemcy. Był taki epizod, który mi zapadł w pamięć, gdy pod koniec szkoły podstawowej na pracach ręcznych mieliśmy sobie coś wystrugać ze ścinków drewna. Ja zrobiłem pistolet, co wywołało wielką awanturę. "Drugi "Ryś"" - krzyczał nauczyciel. Wezwano matkę do szkoły. Mieliśmy z tego powodu dużo nieprzyjemności. Kim naprawdę był ojciec, dowiedziałem się dopiero, gdy byłem w szkole średniej. Ludzie już trochę mniej się bali i zaczęli o tych sprawach rozmawiać. Trochę mi opowiadała babcia, matka ojca.
Jak przedstawiano Panu ojca?
- Zawsze jako bohatera, który oddał życie za Polskę. Zresztą przyznam się, że nikt do mnie nigdy nie powiedział złego słowa o ojcu. Nawet tu, w okolicy. Gdy już dowiedziałem się, za co walczył i za co zginął, to byłem i do dziś jestem niezwykle dumny, że miałem takiego ojca.
Pana rodzina doświadczyła komunistycznych represji?
- Życie matki w tamtym czasie było koszmarem. Wzywali ją na przesłuchania, jakiś czas siedziała w areszcie w Lublinie. W domu wszystko zostało rozszabrowane przez UB. Zostały tylko słomiane sienniki i jakaś płachta do przykrycia. Bezpieka wpadała co chwila, w dzień i w nocy. Robili rewizje i strasznie mamę katowali. Chcieli dowiedzieć się czegoś o ojcu i ludziach z podziemia. Jak mi opowiadała po latach, jednego z takich najść o mały włos nie przypłaciłem życiem. Strasznie mamie poodbijali piersi, a karmiła mnie jeszcze swoim mlekiem. Zatrułem się, a z bardzo ciężkiego stanu wyleczył mnie - o dziwo - sowiecki lekarz, bo nie było w okolicy innego, a Sowieci stali w pobliskiej Konopnicy. Żeby zejść z oczu bezpiece, mama musiała uciekać na Zachód. Przez kilka lat mieszkała we Wrocławiu, a ja wychowywałem się w Motyczu u dziadków ze strony matki. Później pojechałem do niej i przez pierwsze cztery lata chodziłem do szkoły podstawowej we Wrocławiu. Później wróciliśmy i już tu mieszkaliśmy. Zostawili nas w spokoju.
Sędzia Józef Badecki, który skazał na śmierć Pana ojca i około 30 innych patriotów, dożył spokojnie starości i umarł w latach 80. w Warszawie otoczony dobrobytem i szacunkiem. Sadysta Eugeniusz Chimczak, który przez rok znęcał się nad Pana ojcem, skazany w 1996 r. na 7,5 roku więzienia, nie odbył ani dnia kary, rzekomo ze względu na zły stan zdrowia. Przeżył jeszcze 16 lat i zmarł dosłownie kilka miesięcy temu. Jak Pan sądzi, dlaczego ludzie z krwią naszych bohaterów narodowych na rękach nie zostali sprawiedliwie osądzeni po 1989 roku?
- Dla mnie to wszystko jest niepojęte. Rozumiem jeszcze, że można kogoś zabić w czasie wojny w walce, na froncie. Ale tak z zimną krwią najpierw skazać na śmierć, a potem zastrzelić z tyłu - to dopiero trzeba być bandytą. To właśnie oni byli bandytami, choć tak nazywali ludzi takich jak mój ojciec. Przecież ci żołnierze z podziemia walczyli z okupantem niemieckim, a potem sowieckim. Przelewali swoją młodą krew za Polskę. Oni byli sądzeni i mordowani tak naprawdę za to, że byli dobrymi Polakami. Do dziś nie mogę tego pojąć i pogodzić się z tym, jak mógł tak mordować Polak Polaka.
Trudno może traktować stalinowskich zbrodniarzy jak Polaków. Oni mieli inną ojczyznę i jej służyli, nie Polsce.
- Tak, co to była za Polska po 1944 roku? Zresztą wcześniej tyle lat Polska była w niewoli, że może niektórym ludziom od pokoleń już w krew weszło bycie na obcych usługach.
Ci ludzie do dziś otrzymują bardzo wysokie emerytury, potworzyły się wręcz postkomunistyczne dynastie dysponujące ogromnymi pieniędzmi i wpływami.
- Patrząc z boku, można by pomyśleć, że państwo polskie jest niezwykle litościwe. I to szczególnie dla tych, którzy mają tak dużo na sumieniu. Ja nie jestem mściwy, ale mam nadzieję, że takie zbrodnie ciążące na sumieniu nie dają człowiekowi spokoju aż do śmierci. Może dlatego ten Chimczak tak długo żył, by chociaż w ten sposób ponieść karę za swoje zbrodnie?
Czy Pana ojciec został już zrehabilitowany i uhonorowany za bohaterską walkę o niepodległość Polski?
- Sąd Wojewódzki w Warszawie w 1994 r. unieważnił stalinowski wyrok, a śp. prezydent Lech Kaczyński w 2007 r. odznaczył go Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski.
Gdzie powinny spocząć szczątki "Rysia"?
- Wszyscy razem ze swoim komendantem mjr. "Zaporą" powinni zostać pochowani z honorami na cmentarzu Wojskowym na Powązkach, tam gdzie dotąd razem spoczywali. Zasłużyli na to.