W środę Donald Tusk zeznawał jako świadek w warszawskiej prokuraturze. Wizyta w prokuraturze powinna być powodem do fetowania, czego świadkami byliśmy wszyscy?
– W sensie merytorycznym to żadnych podstaw do fetowania nie ma. Wielu polityków z pierwszych stron gazet zeznawało w prokuraturze w rozmaitych sprawach i nikt z tego powodu nie robił wydarzenia. Natomiast Donald Tusk – jak sądzę – urządził ten cały medialny spektakl z dwóch powodów. Pierwszy to próba wytworzenia wokół swojej osoby atmosfery, że każde kolejne przesłuchanie w prokuraturze to będzie polityczna nagonka na niego. Przecież – jak wiemy – powodów do stawienia się Donalda Tuska w prokuraturze czy przed różnymi komisjami może być jeszcze kilka. Weźmy chociażby kwestie związane z aferą Amber Gold czy z organizacją lotu do Smoleńska w 2010 r., czy jakiekolwiek inne śledztwo, które może się toczyć. Dlatego ewentualnych okazji do wizyt Donalda Tuska w organach śledczych może być jeszcze kilka. Stąd usiłuje stworzyć psychologiczne wrażenie, że trwa nagonka na jego osobę, a lud Platformy stoi za nim murem.
Czy Platforma rzeczywiście stoi za Tuskiem?
– I to jest właśnie drugi powód, który zasygnalizowałem, a mianowicie dotyczy to kwestii wewnętrznych rozgrywek w samej Platformie i w ogóle w obozie liberalnym. Tam wciąż nie ma lidera. Nie jest wcale tak, że Grzegorz Schetyna, który w politycznej rozgrywce wprawdzie pokonał Ryszarda Petru, jest niekwestionowanym liderem opozycji. Fakt, że Donalda Tuska na Dworcu Centralnym witała Ewa Kopacz i jeszcze kilku polityków Platformy czy chociażby eksczłonek tej formacji Stefan Niesiołowski, a w gronie tym nie było Grzegorza Schetyny, ilustruje napięcie, jakie wzrasta w tym obozie. To, co zyskał Schetyna w ostatnich tygodniach czy nawet miesiącach w „walce buldogów” o przywództwo w opozycji Donald Tusk, tą swoją manifestacją chciał zdyskontować, ściągając zwolenników. Chciał też pokazać, że jedynym „królem” dla liberalnego elektoratu jest on sam i tylko on. To są dwa cele, które – moim zdaniem – realizował Donald Tusk przez przyjazd z Gdańska pociągiem, a nie – jak to w okresie swojego premierostwa miał w zwyczaju – samolotem oraz tym tamującym ruch pochodem ulicami Warszawy. W odróżnieniu od części komentatorów uważam, że ta manifestacja nie jest czymś, co poszerza czy też daje większe możliwości zdobycia elektoratu przez Platformę.
Jeszcze niedawno Tusk mówił, że jest jak najdalej od angażowania się w politykę wewnętrzną krajów członkowskich, tymczasem za jego przyzwoleniem i z jego udziałem byliśmy świadkami spektaklu w pociągu i na ulicy. Tusk świadomie i celowo buduje to napięcie?
– Jako kandydat na drugą kadencję przewodniczącego Rady Europejskiej Donald Tusk musiał się posługiwać tego typu retoryką. Zapewniał, że się nie angażuje w wewnętrzne sprawy poszczególnych państw, bo jest to wbrew regułom towarzyszącym urzędowi, o który się ubiegał. Natomiast realnie Tusk wypowiadał się na temat wewnętrznych spraw Polski, aranżował też pewne działania w tym kierunku. I tu się nic nie zmienia. To, co Donald Tusk deklarował, to jedna sprawa, a jakie są fakty, to widzieliśmy na ulicach. Stąd do deklaracji składanych przez tego polityka nie przywiązywałbym większej wagi.
Kto skorzystał na tym ulicznym happeningu, skoro – jak Pan wspomniał – Platforma nie zyskuje?
– Myślę, że na tym ulicznym happeningu Platforma nie tylko nie zyskuje, ale wręcz traci. Pochód ulicami Warszawy do prokuratury, w dodatku w sprawie współpracy Służby Kontrwywiadu Wojskowego z rosyjską Federalną Służbą Bezpieczeństwa, to bynajmniej nie jest powód do dumy, ale też żaden temat do nagłaśniania. Gdyby Tusk czy Platforma chciała naprawdę budować swój prestiż na wygranej 27:1, to powinna wykorzystać np. rocznicę wejścia Polski do Unii Europejskiej, zorganizować pochód, gdzie Tusk mógłby się zaprezentować jako postać w pozytywnym świetle. Ale wizyta w prokuraturze, niezależnie od charakteru, w jakim występował, ostatecznie nie daje większych plusów wśród szerokiego elektoratu. Wizycie w prokuraturze zawsze towarzyszy pytanie, rodzi się wątpliwość: „A może rzeczywiście jest coś na rzeczy, może ten czy inny ma jednak problem?”. I w tym znaczeniu ten manewr Tuska i Platformy należy odczytywać w kategoriach błędu. Wydaje się jednak, że Donald Tusk dzisiaj nie patrzy w zbyt odległą przyszłość, tym bardziej wiedząc, że droga do następnych wyborów jest jeszcze długa. Natomiast dzisiaj chce się zabezpieczyć przed obciążeniem własnej osoby przed ewentualnymi, realnymi zarzutami prokuratorskimi dotyczącymi okresu, kiedy piastował urząd premiera RP. Po drugie, dla Donalda Tuska nominacja Grzegorza Schetyny na przewodniczącego Platformy jest niekorzystna. Warto przypomnieć, że mimo pozornych gestów przyjaźni obu polityków dzieli przepaść. Są to politycy śmiertelnie poróżnieni. Grzegorz Schetyna stał już na skraju politycznej śmierci, którą mu zafundował Donald Tusk, a tego tak łatwo się nie zapomina.
Tusk twierdzi, że służby specjalne za jego rządów działały prawidłowo, a on sam w tej kwestii nie ma sobie nic do zarzucenia. Czy to nie pokazuje, że Donald Tusk i wspierające go środowisko próbują przenieść odpowiedzialność prawną, jaka ciążyła na nim jako premierze, na płaszczyznę polityczną, a co za tym idzie – rozmyć tę odpowiedzialność?
– To jest linia obrony przyjęta przez Donalda Tuska. Zresztą on sam nie jest tu prekursorem, bo już od dawna taką linię obrony przyjmują czy też stosują samorządowcy Platformy. Murem za Hanką, murem za Żukiem, murem za Tuskiem – to jest cały czas ten sam schemat, który polega na tym, że nie odnosimy się do rzeczywistości, czy ktoś złamał bądź przekroczył przepisy prawa, tylko dla zamydlenia oczu, odwrócenia uwagi aranżujemy konflikt międzypartyjny. W tej sytuacji wszystko, cokolwiek zostałoby postawione jako udokumentowany dowodami czy uzasadniony innymi racjami zarzut, będzie – przez to środowisko czy obóz, jaki Tusk wokół siebie skupia – odczytywane jako atak partyjny. I taki jest cel tego całego przedstawienia. Donald Tusk, obawiając się ewentualnej odpowiedzialności konsekwencji czy zarzutów, które mogłyby podważyć jego pozycję, stara się wszystko sprowadzić do walki międzypartyjnej.
To oznaczałoby, że Donald Tusk kreuje się na lidera opozycji w Polsce?
– Do pewnego stopnia. Proszę zwrócić uwagę, że Donald Tusk uchylał się od odpowiedzi na pytanie, czy po zakończeniu kadencji szefa Rady Europejskiej zamierza wrócić do polskiej polityki. Z całą pewnością wolałby widzieć na czele Platformy kogoś innego niż Grzegorz Schetyna, kogoś takiego jak posłuszna mu Ewa Kopacz. Tusk woli kogoś powolnego, potulnego, kogoś z jego partyjnej frakcji, kogoś, kto będzie realizował jego polityczną linię. Donald Tusk po wygranej batalii na szefa Rady Europejskiej nie chciał, aby jego wygraną politycznie wykorzystywał Grzegorz Schetyna, który ogłaszał własny sukces wynikający ze słabości Ryszarda Petru, starając się zaprezentować jako lider opozycji. Wizja Schetyny jako lidera opozycji jest niezbyt korzystna dla Donalda Tuska, dlatego nie chce pozwolić, aby jego „kolega z boiska” na fali jego „sukcesu” budował swój prestiż i pozycję.
Czy Donald Tusk może być poważnym rywalem w walce o najwyższy urząd w państwie dla prezydenta Andrzeja Dudy w wyborach w 2020 r.?
– Trudno to dziś jednoznacznie stwierdzić. Z całą pewnością Donald Tusk w przeciwieństwie do prezydenta Andrzeja Dudy ma wiele – nazwijmy to oględnie – słabości. Jedną z tych słabości czy wad Tuska, która z całą pewnością będzie nagłaśniana, jest to, że był, jest on kandydatem niemieckim na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej. To jest rzeczywistość – przypomnę „dziadka z Wehrmachtu”, co już raz uniemożliwiło Tuskowi wygranie wyścigu do Pałacu Prezydenckiego z Lechem Kaczyńskim. Dla Donalda Tuska ten fakt z całą pewnością tkwi głęboko w sercu i nie jest wygodną sytuacją, ale tak czy inaczej wśród liberalnych polityków jest on wciąż najbardziej popularny. W przeciwieństwie do Schetyny, który nie ma charyzmy, Petru, który się skompromitował przy okazji wyjazdu na „Maderę”, na tym bezrybiu Donald Tusk – w oczach elektoratu Platformy – ciągle jawi się jako człowiek sukcesu. Natomiast wygrać wybory prezydenckie, a więc uzyskać ponad 50-procentowe poparcie społeczne nie będzie proste. Na razie w tym starciu nie dawałbym Tuskowi większych szans. Co by jednak nie powiedzieć w obozie Platformy trwa nerwowe poszukiwanie nowego lidera, a Tusk jest mocno lansowany przez środowisko „Gazety Wyborczej”. Powód: pozostali liderzy są zbyt słabi, żeby na tym polu osiągnąć sukces, więc może Tusk będzie dobry – przynajmniej takie jest przekonanie. Rzeczywistość polityczna jest jednak dynamiczna i z uwagą należy obserwować, co się może wydarzyć. Myślę, że będziemy świadkami wydarzeń związanych z różnymi śledztwami, które pośrednio bądź wprost mogą dotyczyć także Donalda Tuska.
Czy Tusk jako ewentualny kandydat na prezydenta może być popierany przez obce państwa w walce o stanowisko? W końcu jako premier zasłużył się dla Niemiec, którym zmiana władzy w Polsce i rządy Prawa i Sprawiedliwości – delikatnie mówiąc – nie są na rękę.
– Myślę, że zarówno Niemcom, jak i Brukseli jest wszystko jedno, kto będzie rządził w Polsce – czy to będzie Petru, Schetyna czy Tusk. Każdy z tych partyjnych liderów jest znany, a zarazem zdany na łaskę Berlina czy Brukseli. Przypomnę, że ci panowie i jeszcze paru innych jeździli do Brukseli jako liderzy opozycji na skargę przeciwko Polsce, jeździli po wsparcie przy okazji batalii o Trybunał Konstytucyjny czy też w innych sprawach. W tej sytuacji ewentualne zwycięstwo każdego z nich w sposób oczywisty będzie wykorzystywane przez Berlin. Oczywiście Tusk jest w bardziej zażyłych kontaktach z przywódcami państw zachodnich, zwłaszcza z kanclerz Angelą Merkel, i pewnie byłby osobą najbardziej pożądaną przez te gremia, ale wcale nie musi to być warunek. Równie dobrze może to być inny kandydat wywodzący się z tego liberalnego, bardziej kosmopolitycznie ustosunkowanego do polskich spraw obozu, działającego na korzyść dla innych nacji.
Tusk na „europejskich salonach” jest znany, natomiast inni – wymienieni przez Pana Profesora – jeszcze nie...
– Nie do końca, bo zarówno Grzegorz Schetyna, jak i Ryszard Petru poprzez swoje liczne „pielgrzymki” do Brukseli, poprzez namawianie unijnych polityków do debat na temat sytuacji w Polsce na forum Parlamentu Europejskiego, poprzez spotkania i rozmowy z przedstawicielami Komisji Europejskiej i nawoływanie do interwencji czy wprost ingerowania w wewnętrzne sprawy Polski zrobili tak dużo rzeczy, które w jakimś stopniu ich uwiarygadniają czy uzależniają od Zachodu, że równie dobrze mogą być narzędziami czy też kandydatami pretendującymi do miana przywódców liberalnych, których namaści Zachód. Z całą pewnością Zachód namaści tego, kto będzie miał większe szanse na wygraną i stworzy możliwość wpływania na bieg spraw publicznych w Polsce.