Wojna na Ukrainie, wielkie problemy gospodarcze, jakie stają przed całą Europą, ogromne wyzwania geopolityczne i obronne – wszystko to powinno skłaniać polskie ugrupowania polityczne do wielkiej debaty na temat przyszłości naszego kraju. Liderzy zaczęli podróż po Polsce, kampania wyborcza weszła w kolejny etap. Najbardziej smutne jednak jest to, że debata polityczna na poziomie merytorycznym sięgnęła dna. Donald Tusk na wszystkie bolączki proponuje jedno rozwiązanie: odsunąć PiS od władzy. Jeśli PiS straci władzę, od razu zniknie inflacja, napłyną do nas w dużych ilościach fundusze europejskie, a w Europie nastanie pokój. Do tego dodajmy pomysł Tuska dotyczący podwyżki dla budżetówki w wysokości 20 proc. uposażeń oraz propozycję wprowadzenia czterodniowego tygodnia pracy. Wszystko to pokazuje, że elity osiągnęły szczyt infantylizmu.
Tusk wie, że nie jest w stanie zaproponować nic poważnego, dlatego traktuje wyborcę jak dziecko, które nie pamięta jego liberalnego kursu w gospodarce, gdy był premierem, i które zapomniało o odrzuceniu przez PO programu „Rodzina 500 plus” oraz wszystkich rozwiązań socjalnych. Prezentując tak radykalne i proinflacyjne pomysły, nie tyle chce odebrać elektorat PiS-owi (jest zbyt mało wiarygodny dla wyborcy prawicowego), ile walczy o lewicowego wyborcę. Oprócz propozycji socjalnych oferuje również rewolucję obyczajową (aborcja oraz tzw. związki partnerskie). Wszystko to ma wywrzeć ogromną presję na obóz lewicowy i zmusić go do szerokiej koalicji z PO.
Czy zatem Czarzasty i Biedroń mają się czego obawiać? Wątpię. Wiarygodność Tuska jest nie tylko niska wśród wyborców prawicowych. Również postkomunistyczna i obyczajowa lewica woli zagłosować na oryginalne partie, a nie na PO-wską podróbkę. Obawy jednak musimy żywić my wszyscy, zatroskani o przyszłość Polski. W dobie ogromnego zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa główna partia opozycyjna proponuje Polsce rewolucję obyczajową i wzywa do ogólnopolskich protestów socjalnych. Wywołanie takiego wrzenia społecznego w czasie wojny jest działaniem wprost autodestrukcyjnym.
Do tego wszystkiego dodać należy samobójcze zachowania opozycji wobec Unii Europejskiej i Niemiec. Kolejne nawoływania do zewnętrznej interwencji w nasze wewnętrzne sprawy nie tylko narażają Polskę na utratę funduszy europejskich. Chodzi o osłabianie państw narodowych, które prowadzą instytucje unijne. Uzurpacja kompetencji, budowanie superpaństwa na siłę wzbudza niepokój. Wystarczy zastanowić się, co jest w stanie zapewnić Polsce bezpieczeństwo energetyczne? Nasze państwo zrobiło wszystko, by uniezależnić się od rosyjskiego gazu. Niemcy wspierane przez Brukselę poszły w dokładnie odwrotnym kierunku. Warszawa od kilku lat dozbraja armię. Niemcy i inne kraje zachodnie rozbroiły się w sposób wręcz niewiarygodny. To tylko najbardziej jaskrawe dowody, że państwo narodowe, a nie unijne superpaństwo jest w stanie zapewnić Polakom rozwój. Tego nie podziela nasza opozycja, cały czas zawieszona u niemieckiej klamki.