Według założeń tzw. paktu migracyjnego Unia Europejska ma przyjmować rocznie minimum 30 tysięcy imigrantów z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. Polsce z klucza miałoby przypaść ok. 1900 imigrantów. Z czym mamy do czynienia?
– Ta obowiązkowa solidarność to nic innego jak przymus i de facto jawna przemoc, którą Bruksela na twardo stosuje wobec suwerennych państw. Ponownie próbuje się narzucać politykę migracyjną, która już dawno w Europie zbankrutowała. Jeśli przez Polskę przewinęło się ok. 10 milionów uchodźców wojennych z Ukrainy, a kilka zostało u nas, to biorąc to pod uwagę, powinniśmy być zwolnieni ze składek unijnych przez najbliższe co najmniej kilkadziesiąt lat, albo i dłużej.
Natomiast w tym wypadku chodzi zdaje się o tworzenie konfliktów, prowokowanie terrorystycznych zachowań. Polityka multi-kulti nie może się opierać na tym, że przyjmujemy – jak Polska – do siebie bliskich nam kulturowo np. Ukraińców uciekających przed wojną, tylko w sposób przymusowy, pod groźbą kar relokować u nas obce nam kulturowo masy migracyjne ludności z Afryki i Bliskiego Wschodu. Tak czy inaczej jest to sprzeczny z logiką pomysł na to, żeby budować multikulturalną Europę kosztem bezpieczeństwa, a wszystko po to, żeby złamać suwerenność poszczególnych krajów.
Wspomniał Pan Profesor o uchodźcach wojennych z Ukrainy, na których wsparcie Bruksela dała nam ok. 45 euro rekompensaty na osobę. Tymczasem kara za odmówienie relokacji jednego imigranta z Afryki i Bliskiego Wschodu ma wynieść 22 tysięcy euro. Dysproporcja jest ogromna…
– To jest przykład jawnej niesprawiedliwości i – jak wspomniałem – przemocy, także finansowej, która jest stosowana w relacji do suwerennego państwa, które nie godzi się na dyktat. Ta niesprawiedliwość jest na tyle widoczna i na tyle kłuje w oczy, że z pewnością będzie miała swoje odzwierciedlenie w sondażach w kwestii zagrożenia suwerenności narodowej. To spowoduje jeszcze większą niechęć do Brukseli i unijnej polityki, która chce wymuszać na poszczególnych krajach zgodę na absurdalne pomysły. Owocem tego będzie tylko wzrost eurosceptycyzmu.
Patrząc na stanowisko w sprawie tzw. paktu migracyjnego, widać, że decyzje zapadają na posiedzeniu ministrów spraw wewnętrznych Unii Europejskiej, a więc tzw. większością kwalifikowaną, a nie na Radzie Europejskiej, gdzie obowiązuje prawo weta. Mamy zatem kolejną próbę obchodzenia traktatów?
– Bruksela usiłuje obejść mechanizm traktatowy, to jest pewne. I to pokazuje, w jakim kierunku zmierza Unia Europejska, która – przypomnę – powstała na zasadzie zgodnego funkcjonowania wszystkich państw. Natomiast to, o czym rozmawiamy, to nie pierwsza i pewnie nie ostatnia próba obchodzenia traktatów, kiedy stosuje się tego rodzaju manipulacje. W euroentuzjastycznej Polsce wiele można, ale są pewne granice i ludzie w końcu powiedzą dość presji. Ku temu to wszystko zmierza. Ta fala kontrowersyjnych decyzji poraża, tylko w ostatnim tygodniu mieliśmy kilka absurdalnych decyzji, które szokują.
Oczywiście, postanowienie o wstrzymaniu decyzji środowiskowej w sprawie wydobycia węgla brunatnego i de facto zamknięciu „Turowa” to tym razem była to decyzja polskiego sędziego Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie, ale było to orzeczenie w kontekście wcześniejszych decyzji Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Również jeśli spojrzymy na lekceważenie decyzji Trybunału Konstytucyjnego co do kompetencji Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawach polskiego sądownictwa i jeśli do tego dodamy kolejną rezolucję przeciwko Polsce w sprawie ustawy umożliwiającej badanie rosyjskich wpływów na polskich polityków, która ma być rozpatrywana 12 czerwca przez Parlament Europejski, to widać, że trwa nagonka na Polskę, co narusza podstawy naszej wolności i demokracji. Nic więc dziwnego, że to coraz bardziej oburza Polaków i w pewnym momencie to musi się przełożyć na niechęć do takiej Unii Europejskiej, która nie ma nic wspólnego z ideą ojców założycieli.
Czy Unia Europejska sama sobie nie generuje kolejnego problemu? Proponowany mechanizm nie dość, że nie rozwiązuje problemu migracyjnego, to jeszcze go potęguje. Czy taką decyzją Unia nie wysyła też sygnału do potencjalnych imigrantów i przemytników, że większą falą trzeba ruszać do Europy?
– Oczywiście, że jest to zachęta. Na razie skala tego przemytu nie jest jeszcze największa, ale za rok te ustalane teraz ruchome kwoty imigrantów można będzie jeszcze zwiększyć i tak co roku podwyższać – w nieskończoność. Komuś może się wydawać, że co to jest przyjąć tysiąc czy dwa tysiące imigrantów, że to się w społeczeństwie rozmyje. Natomiast niebezpieczne jest to, że takimi działaniami otwiera się okienko decyzyjne w obszarach, do których Unia Europejska nie ma żadnych kompetencji. Myślę jednak, że nie po to unijni decydenci stworzyli ten mechanizm głosowania większością kwalifikowaną, żeby z niego nie korzystać i nie dyktować swojej woli wszystkim państwom członkowskim. Po to był traktat lizboński, żeby zyskać możliwość zmian traktatowych.
Warto się zastanowić, gdzie Unia Europejska zmierza, skoro idzie nie tylko w kierunku federalizacji, ale też stworzenia superpaństwa europejskiego, w którym – według założeń – ma nie być tradycyjnych narodów. Postulatorzy tego pomysłu stoją na stanowisku, że jeśli będą tradycyjne narody, to wcześniej niż później takie superpaństwo się rozpadnie. Stąd trzeba na siłę stworzyć nowe społeczeństwo, które musi być bez właściwości. Społeczeństwo bez właściwości najlepiej się tworzy wówczas, kiedy w tym międzynarodowym kotle zmiesza się wszystkich ze wszystkimi i wtedy problem będzie z głowy. Tyle tylko, że z tego etnicznego kotła trudno będzie wrócić do państw narodowych.
Czy nie jest to też walka lewactwa europejskiego z chrześcijaństwem?
– Jedno z drugim jest związane, bo trudno nazwać dzisiejszych, zwłaszcza zachodnich Europejczyków mianem tradycyjnych chrześcijan. To są raczej ateiści postchrześcijańscy, a więc to się wszystko rozwadnia. W Polsce tradycyjnych chrześcijan jest bardzo wielu, ale na zachodzie Europy chodzi o rozwodnienie tożsamości i generowanie czegoś w rodzaju plemiennych konfliktów cywilizacyjnych, czego najlepszym obrazem jest ostatnio sprawa ataku syryjskiego nożownika w Annecy na wschodzie Francji. Tak czy inaczej polityka unijna jest utopijna, próbuje się stworzyć, wychować nowy naród europejski, według jednego modelu, który wszędzie ma wyglądać tak samo.
Warszawa nie będzie się czymkolwiek różnić od Paryża. Wszędzie ma być tak samo, a wtedy to ma gwarantować dojście do superpaństwa europejskiego. Kto zaś nie chce się na to zgodzić, będzie nękany karami i na każdym kroku pouczany. Coś takiego już przećwiczono na Polsce chociażby przy okazji wstrzymywania nam – w sposób bezprawny – środków z Krajowego Planu Odbudowy czy działań wobec polskich samorządów, którym wstrzymywano środki unijne za obronę wartości rodziny. Taka to ma być Europa, bez rodziny, bez narodu, a społeczeństwo bez właściwości ma być podstawą dla nowego superpaństwa.
Jak grać w grę, w której reguły się nie liczą, są zmienne i czy to, co dzisiaj obserwujemy, ten dyktat, nie jest kolejnym argumentem za koniecznością reformy Unii Europejskiej?
– Nie wiem, czy w tej chwili Unia Europejska jest instytucją zdolną do jakiejkolwiek refleksji i w ogóle zdolną do reformowania. Proszę zwrócić uwagę, że kiedy kilka lat temu mieliśmy pierwszy akord kryzysu i falę migracyjną, to kwestia relokacji imigrantów była decydowana na najwyższym szczeblu, czyli na Radzie Europejskiej, gdzie decydowali szefowie rządów państw członkowskich. Dzisiaj próbuje się obejść sprzeciw takich państw jak Polska czy Węgry poprzez głosowanie większościowe na forum Rady Unii Europejskiej, a więc ministrów spraw wewnętrznych, gdzie nie ma weta, a decyzje zapadają większością kwalifikowaną. To tylko pokazuje, że mamy próbę za próbą obchodzenia traktatów i zasad, które miały w założeniu obowiązywać w Unii Europejskiej.
Z taką polityką dyktatu nie można się zgodzić. Sprzeciw jest konieczny, bo jeśli raz otworzymy swoje granice, to ta fala imigrantów z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu będzie płynąć coraz szerszym strumieniem. I to trzeba zastopować. Jednak patrząc na to, co się dzieje na unijnych szczytach, niestety, nie widać tam ożywczych trendów. Owszem, tu i ówdzie pojawiają się jakieś zwiastuny zmian, ale jeśli mówimy o głównym nurcie, o całej tej biurokracji brukselskiej, to jest ona tak mocno zideologizowana, że trudno jest mówić o jakiejkolwiek reformie. Wobec powyższego sądzę, że powoli należy myśleć o jakiejś alternatywie.