logo
logo

Zdjęcie: / Inne

To nie brzoza, tylko płot

Sobota, 22 marca 2014 (02:00)

Aktualizacja: Niedziela, 23 marca 2014 (07:40)

Zdjęcia satelitarne z 5 kwietnia 2010 r. nie dowodzą, że brzoza w Smoleńsku była już wtedy złamana.

Są już wyniki pomiarów położenia brzozy w Smoleńsku. Jej pozycję na zdjęciu satelitarnym udało się ustalić z dokładnością do pół metra. Mówiąc w skrócie, to, co Chris Cieszewski uznał za brzozę, jest w rzeczywistości stertą desek, pozostałością płotu.

Dwóch fizyków związanych ze środowiskiem organizatorów konferencji smoleńskiej oraz zawodowy geodeta wykonywali pomiary 8 i 9 marca. Profesor Marek Czachor z Politechniki Gdańskiej i prof. Andrzej Wiśniewski z Instytutu Fizyki PAN pojechali specjalnie po to, żeby zweryfikować rewelacyjną tezę prof. Chrisa Cieszewskiego wygłoszoną na II Konferencji Smoleńskiej 21 października ubiegłego roku. Cieszewski twierdził, że brzoza, o którą miało uderzyć lewe skrzydło samolotu i tam utracić ok. 6 metrów końcówki, była złamana co najmniej pięć dni przed katastrofą.

To oczywiście wywracałoby do góry nogami oficjalną wersję przebiegu ostatniej fazy lotu. Zarówno MAK, jak i komisja Jerzego Millera zakładają, że brak części skrzydła spowodował przechylanie się samolotu w lewo, którego nie dało się powstrzymać przy pomocy sterów. W efekcie maszyna miała wykonać półbeczkę i uderzyć w ziemię grzbietem. Zatem, gdyby nie brzoza, samolot mógłby się być może uratować. Potwierdzenie wyniku Cieszewskiego oznaczałoby, że oderwanie końcówki skrzydła należałoby wytłumaczyć jakoś inaczej. Na przykład smoleński zespół parlamentarny twierdzi, że samolot przeleciał wysoko nad brzozą, a powodem uszkodzenia skrzydła były bliżej nieokreślone eksplozje.

Problem w tym, czy białe plamki na zdjęciu satelitarnym, które Cieszewski uważa za brzozę, to rzeczywiście ona. Gdyby rzeczywiście układały się one w kształt leżącego pnia, nie byłoby wątpliwości – część brzozy leżała już 5 kwietnia 2010 roku. Przeciwko temu przemawia jednak świadectwo wielu osób, które były w Smoleńsku i łatwo mogą zidentyfikować położenie drzewa. Właściciel działki, rosyjski lekarz Nikołaj Bodin także nie ma wątpliwości – widział, jak nisko lecący samolot ściął drzewo, chociaż niejednoznacznie wypowiada się na temat tego, czy wtedy także odpadła końcówka skrzydła.

Na zdjęciach satelitarnych zamieszczonych w raportach MAK i komisji Millera brzozę zaznaczono dużymi plamami, znacznie większymi niż jej prawdziwy rozmiar. Ale i tak zawsze leży wyraźnie na prawo od miejsca pokazanego przez Cieszewskiego. Takie mniej więcej położenie wynika też z analizy licznych dostępnych od dawna zdjęć tego miejsca.

Białe plamki, czyli deski

Doświadczony geodeta inż. Dariusz Szymanowski zaproponował bardzo prostą i całkowicie rozstrzygającą metodę ostatecznej weryfikacji kwestii położenia brzozy. Otóż zmierzył on (zwykłą miarką budowlaną i dalmierzem laserowym) odległość od brzozy do kilku punktów dobrze widocznych na zdjęciu satelitarnym i dających się bez żadnych wątpliwości zidentyfikować w terenie. Są to przy tym obiekty, które nie zmieniły się od 2010 r. – przede wszystkim narożniki garaży (w większości murowanych). Do tego zmierzono kilka innych odległości w pobliskim terenie (wymiary budynków), by ustalić skalę zdjęcia satelitarnego.

W ramach analizy wyznaczono odległości na mapie (zdjęciu). Dla każdego z sześciu obiektów (oznaczonych literami od A do F) rysuje się okrąg, którego środkiem jest obiekt, a promieniem jego odległość od brzozy. Z dużą dokładnością przecinają się one w jednym punkcie. To właśnie położenie brzozy na mapie.

Punkt ten leży przynajmniej 6 m od białej kreski Cieszewskiego. Można uznać, że całkiem precyzyjnie pokazał go MAK i nieco mniej komisja Millera. Natomiast białe plamki to sterta jasnych desek, coś w rodzaju płotu na działce Bodina. Ten wynik potwierdza też położenie drzewa względem altanki (zbitą z desek szopę wśród śmieci właściciel nazywa jednak dumnie „daczą”) bardzo wyraźnie widoczne i na zdjęciu satelitarnym, i w oglądzie bezpośrednim w terenie.

„Przeprowadzona analiza pokazuje, że nawet przy uwzględnieniu możliwych błędów związanych zarówno z samymi pomiarami, jak i procesem nakładania szablonu na zdjęcie satelitarne pień brzozy nie znajduje się w miejscu wskazanym w analizie prof. Cieszewskiego, a fragmenty zdjęcia zinterpretowane jako złamana korona drzewa są innymi obiektami” – piszą naukowcy w swoim raporcie.

Dodatkowo po względnie precyzyjnym wyznaczeniu położenia pnia brzozy można zauważyć, że na zdjęciu widać krótki odcinek, a nie punkt. Otóż robiący zdjęcia satelita nie znajdował się dokładnie nad terenem obok lotniska, ale nieco na wschód, stąd na zdjęciu wszystkie wyższe obiekty są pokazane nieco z boku, z widocznymi wschodnimi ścianami. Dlatego zmierzono w terenie kilka takich ścian, co pozwala wyznaczyć dokładnie kąt, pod jakim znajdował się satelita. Także pień brzozy to nie punkt, ale kreska. Obok niej można zobaczyć plamę, prawdopodobnie złamaną część drzewa z jego koroną.

Pytania o mechanizm zniszczenia samolotu zatem pozostają. Wciąż nie ma dostępu do wielu danych, dotychczasowe próby wykonania symulacji komputerowych prowadzą do sprzecznych wniosków, nie dochodzi do żadnego konstruktywnego dialogu silnie uprzedzonych wobec siebie obozów zwolenników różnych wyjaśnień.

„Prowadzone przez nas w Smoleńsku badania nie dają nam podstaw do wypowiadania się na temat możliwego mechanizmu złamania drzewa. Mamy nadzieję, iż trud, który podjęliśmy, przyczyni się choć trochę do zmniejszenia szumu informacyjnego i ułatwi innym osobom badanie zdjęć satelitarnych rejonu katastrofy. Nasz pobyt w Smoleńsku nie wnosi niczego istotnie nowego do zrozumienia samego mechanizmu i przyczyny katastrofy, choć niewątpliwie możliwość bezpośredniego obejrzenia i dosłownie dotknięcia niektórych śladów, wciąż wyraźnie widocznych, jest nie do przecenienia” – czytamy w raporcie.

Cały raport można przeczytać tutaj.

 

Piotr Falkowski

Nasz Dziennik