Kiedy Kruczek przejmował naszych skoczków, miał chyba więcej przeciwników niż zwolenników. Że młody, że mało doświadczony, że przeciętny w czasie zawodniczej kariery, wreszcie że... Polak. Wielu oczekiwało bowiem wówczas fachowca z nazwiskiem z zagranicy, kogoś gwarantującego sukcesy samym jego brzmieniem. Tymczasem kadrę objął Kruczek i jak się okazało, z jego nadejściem nadeszła najlepsza w dziejach era polskich skoków.
Nie wiem, czy Kruczek jest najlepszym fachowcem na świecie. Nie wiem, bo nie mam pojęcia, jaką miarą mierzyć owych najlepszych. Jeśli wynikami osiąganymi przez podopiecznych, to Kruczek zapracował na fantastyczne CV. Kamila Stocha doprowadził do olimpijskiego złota. I to nie jednego, tylko dwóch! Stoch osiągnął w ten sposób coś, czego nie osiągnął Adam Małysz, najważniejszy człowiek w historii polskich skoków. Ikona, legenda, ktoś, kto przez lata gromadził przed telewizorami miliony rodaków, czyniąc z każdego z nich prawdziwego „eksperta” od skoków. Stoch z Kruczkiem cieszył się również z Kryształowej Kuli. Cieszył się też z mistrzostwa świata.
Cieszył również z historycznego krążka wywalczonego na mistrzostwach przez drużynę. Przez lata w polskich skokach był Małysz – wielki, ale samotny, bo prócz niego nie było nikogo, kto byłby w stanie postarać się o jakiś, najdrobniejszy nawet sukces. A za Kruczka drużyna zdobyła nie jeden, tylko dwa medale mistrzostw świata. Pojedyncze pucharowe konkursy wygrywali Piotr Żyła, Jan Ziobro i Krzysztof Biegun.
Zawodnicy za trenerem stali murem. Gdy w pewnym momencie ten zastanawiał się, czy nie podać się do dymisji, Stoch wypalił, iż jeśli Kruczek odejdzie, to on wraz z nim. Działo się to niedługo przed Soczi. Ale w sporcie bywa już tak, że pewien układ w pewnym momencie zaczyna się wypalać.
Poprzedni sezon był sygnałem ostrzegawczym. Ostatni – katastrofą. Kruczek przestał znajdować sposoby na wyjście z opresji. Dawniej mu się to udawało, pokonywał kryzysy, wyprowadzał podopiecznych na prostą z głębokich zapaści. Teraz się chyba trochę pogubił. Relacje w grupie się rozluźniły, niewypałem okazał się pomysł dzielenia kadr na A i B. W niedzielę w Planicy Kruczek po raz ostatni poprowadził reprezentację Polski w konkursie Pucharu Świata. Jutro, po konkursie drużynowym mistrzostw Polski w Wiśle-Malince, trener zostanie oficjalnie pożegnany. Będą kwiaty, podziękowania, pewnie w czyimś oku pojawi się łza, ale nie jest tajemnicą, że Kruczek odchodzi w ciężkiej atmosferze. Sam mocno przeżywa rozstanie, a niektórzy zawodnicy dają do zrozumienia, że niezbyt obchodzą ich roszady na górze. Czy to ładne, po latach współpracy i sukcesów, to już temat na inną dyskusję.
Pożegnanie z Kruczkiem oznacza koniec pewnej epoki. Pięknej, bo naznaczonej olimpijskim złotem, wieloma sukcesami i tytułami. Kruczek, patrząc z tej perspektywy, był trenerem najlepszym. I być może takim pozostanie, choć oczywiście życzylibyśmy sobie, by jego następca zaszedł jeszcze dalej.
A co będzie robił prawie już były trener Biało-Czerwonych? Niczego dotąd nie zdradził, ale chyba nie ma co się martwić o przyszłość, bo z jego nazwiskiem, dokonaniami i opinią może przebierać w propozycjach.