logo
logo

Zdjęcie: R.Sobkowicz/ Nasz Dziennik

Człowiek odważnej wiary

Sobota, 11 maja 2013 (02:05)

Długie lata wspólnej pracy pozwoliły mi poznać Marię Okońską jako człowieka żywej, jakby „wcielonej” wiary. Bóg obdarzył ją silną, bogatą osobowością. Zachwycała mnie jej radość życia. Jeszcze na kilka dni przed śmiercią, przy stole podczas kolacji w Domu Pamięci Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Częstochowie, zapytała: „Życie jest piękne, prawda dzieci?”.

Maria zawsze była sobą, „nie kłaniała się okolicznościom”. Aby te słowa nie były tylko literackim cytatem, spróbuję zobrazować je krótkim, ale bardzo sugestywnym, bogatym w treść fragmentem z jej życiorysu, dotyczącym trzech miesięcy pobytu w areszcie śledczym na Koszykowej.

Była zatrzymana za organizowanie obozów letnich dla młodzieży akademickiej. W 1948 roku zorganizowała wakacje z Bogiem dla dwustu studentek. W Wielkim Tygodniu przyjechało na spotkanie na KUL blisko sto dziewcząt, które w ciągu roku skupiały się w tzw. ogniskach. Maria przeczuwała, że może być aresztowana.

W Wielki Wtorek poprosiła biskupa lubelskiego Stefana Wyszyńskiego, swojego kierownika i ojca duchowego, o błogosławieństwo „na trudne dni” i powiedziała o swoim przeczuciu. Ksiądz biskup był zdumiony. Maria z pogodą serca dodała: „Przecież to wszystko za ciebie ojcze i za Kościół w Polsce. Czy może być większa radość duchowa?”.

W Wielką Środę, 24 marca, Maria otrzymała z sekretariatu KUL wiadomość, że o godz. 17.00 będzie do niej na poczcie ważny telefon. Zdziwiona taką informacją pojechała na pocztę, przeczuwając, że może chodzić o coś innego niż telefon. Założyła ładną, wełnianą sukienkę, myśląc: „Jeśli mnie aresztują, muszę wyglądać przyzwoicie, nawet elegancko”.

Przed wyjściem powiedziała dziewczętom, że jeśli nie wróci za godzinę, to znaczy, że jest aresztowana. Kiedy dojechała do poczty, okazało się, że poczta jest zamknięta. Natychmiast podeszli do niej dwaj mężczyźni i oświadczyli, że jest aresztowana. Maria zapewniała, że to pomyłka.

Wtedy panowie powiedzieli, że wiedzą o istnieniu Ósemki, grupy konspiracyjnej niezarejestrowanej u władz państwowych, wiedzą o obozie akademickim w Bukowinie Tatrzańskiej i o stu dolarach, które otrzymała od pewnego inżyniera z Delegatury Rządu Londyńskiego. Maria odpowiedziała: „Jak tak wszystko wiecie, to po co mnie aresztowaliście?”. Nie uzyskała odpowiedzi.

Została przewieziona pociągiem do Warszawy. Wspominała, że całą drogę spała zmęczona pracą na zjeździe młodzieży akademickiej, aż się panowie głośno dziwili: „Ale śpi, ma mocne nerwy”. Po wstępnym śledztwie zaprowadzono Marię do celi więziennej. Była godzina 23.00.

O tej godzinie Maria była zapisana na KUL na adorację wielkoczwartkową. „Byłam więc szczęśliwa – pisze w swoich wspomnieniach więziennych – że z pewnymi zmianami zaczynam moją od dawna ustaloną adorację Bolejącego Chrystusa. Jakże Bóg jest Dobry, jak wierny, jak nieskończenie Miłosierny”. Był to 25 marca.

W czasie śledztwa zachowywała spokój. Na początku przez kilka minut modliła się po cichu do Ducha Świętego, do Matki Bożej, do Michała Archanioła i do Aniołów Stróżów – swojego i oficera śledczego. Gdy po kilku minutach major zapytał, dlaczego tak milczy, odpowiedziała zgodnie z prawdą, że się modli. Od tej pory więcej nie pytał. W czasie śledztw Maria najczęściej odpowiadała, że nie wie, nie pamięta, nie zna. W ciągu pierwszego miesiąca miała trzynaście przesłuchań, każde trwało po kilka godzin.

Pewnego dnia pułkownik zaprowadził ją do samej Julii Brystygierowej (szefowa IV Departamentu UBP, jedna z czołowych postaci stalinizmu w Polsce). Maria podczas całego pobytu w więzieniu, także w czasie tego spotkania, chciała dać świadectwo Chrystusowi i przybliżyć jej chociaż trochę miłość Boga.

Na początku pani pułkownik przedstawiła się: „Jestem szefem wydziału, który panią więzi”. Maria odpowiedziała: „Rola raczej niemiła”. „Chciałam panią poznać” – kontynuowała pani Brystygierowa. „Oto jestem w całej okazałości” – odpowiedziała Maria. Wspominała, że po tych ponad dwóch miesiącach więzienia wyglądała raczej koszmarnie – z rozpuszczonymi włosami, bo spinki jej zabrali, blada, chwiejąca się na nogach. Ze zdumieniem wspominała również, że Bóg wzbudził w jej sercu uczucie życzliwości dla tej „krwawej kobiety”.

Także Brystygierowa zwracała się do niej z dziwną, ale chyba nieudawaną sympatią. W trakcie śledztwa w pewnym momencie Maria oświadczyła: „Widzę, że to pani wydała nakaz aresztowania mnie, ale nie mam żalu do pani, bo więzienie jest dla mnie wielką łaską, raczej odczuwam do pani wdzięczność”. Widząc zdziwienie, Maria postanowiła przybliżyć, co ma na myśli: „Wyjaśniłam więc, dlaczego więzienie jest dla mnie łaską i to wielką, za Kościół, za Ojca, za Bożą sprawę itd. Była zdumiona i coraz milej do mnie nastawiona.

Czasami mówiła: ’moje dziecko’”. Maria wyjaśniła jej, co to jest Kościół i jaką potęgą jest w Narodzie Polskim. Jaką radością jest móc cierpieć za Kościół i dla Kościoła. „Przecież nie prowadziłam żadnej pracy politycznej, tylko apostolską, wychowując religijnie polskie dziewczęta zmarnowane okupacją niemiecką i zdobywając ich serca dla Pana Boga, dla Ojczyzny, więc więzienie za taką działalność jest dla mnie zaszczytem. Była bardzo zdumiona moją wypowiedzią”.

Rozmowa trwała około dwóch godzin. Julia Brystygierowa zapytała w pewnym momencie: „Co pani o nas myśli?”. Maria zapytała: „O was, to znaczy o kim?”. „O ludziach komunizmu i pracownikach Urzędu Bezpieczeństwa”. Maria odpowiedziała: „Myślę bardzo źle” – i uzasadniła dlaczego. Powiedziała nawet o swoim zdziwieniu wobec faktu, że na korytarzach spotyka się oficerów w sowieckich mundurach.

Brystygierowa wyjaśniła, że jest to znak przyjaźni polsko-radzieckiej. Maria odważyła się też zapytać wprost: „Proszę pani, czy pani jest osobą wierzącą, czy pani wierzy w Boga?”. „Ależ skąd! Co pani przyszło do głowy” – odpowiedziała. Maria nie ustępowała, mówiła dalej: „Bo jeśli pani ma doktorat z filozofii, to znaczy, że jest pani człowiekiem myślącym, a jeśli się myśli, to niemożliwą rzeczą jest nie dojść do wiary w Boga. Jak pani mogła do tego nie dojść?”. Potem w długiej rozmowie Maria opowiadała jej z wielką miłością i życzliwością o Bogu, o mocy wiary w Narodzie, o Jasnej Górze.

Brystygierowa słuchała ze zdumieniem, ale bardzo życzliwie. Na koniec zwróciła się do Marii słowami: „Daję pani, moje dziecko, mój zastrzeżony telefon. Nigdzie on nie istnieje. Niech się pani teraz go nauczy (…). Proszę dzwonić zawsze, kiedy pani będzie miała do mnie jakąkolwiek sprawę czy prośbę. Jestem do dyspozycji”. Maria zapamiętała telefon. Przydał się, gdy potrzebowała przepustki do uwięzionego księdza Prymasa, do Komańczy. Ilekroć słuchałam tych wspomnień Marii, myślałam, że tak może się zachowywać człowiek ogromnej wiary, silniejszej niż wszelkie zewnętrzne okoliczności.

 


Cytaty zaczerpnięte są z książki Marii Okońskiej „Światło w mroku”, Warszawa 2004, Oficyna Wydawnicza „Adam”.

Anna Rastawicka

Nasz Dziennik