logo
logo

Pod
patronatem „Naszego Dziennika”

Zdjęcie: Robert Sobkowicz/ Nasz Dziennik

Kocham i wymagam

Wtorek, 2 kwietnia 2019 (04:51)

Nauczanie domowe to optymalne środowisko edukacji bez indoktrynacji.

 

W życzliwym środowisku rodziny łatwiej jest uniknąć skrajności i błędnych wizji człowieka, których pełna jest współczesna kultura i podążająca za nią szkoła. Przeciętnie spędzamy na lekcjach od pierwszej klasy do matury około 11 tys. godzin. Czy ten ogromny czas można wykorzystać lepiej? Na ten temat debatowano w sobotę podczas konferencji Kolegium Świętej Rodziny w Łomiankach.

– Młody człowiek nie jest komputerem, nie jest encyklopedią. Jest podmiotem, który potrzebuje reguł – powiedział dyrektor kolegium dr Andrzej Mazan.

W szkole, w której nauka jest zorganizowana w postaci oddzielnych przedmiotów odpowiadających różnym dziedzinom wiedzy, łatwiej o zagubienie niż zaciekawienie i prawdziwe zrozumienie. Metoda naukowa promowana przez programy i podręczniki jest daleka od ideału kontemplacji prawdy. Do tego teoria poprzedza doświadczenie, odmiennie niż w życiu. Szkoła podchodzi też w specyficzny sposób do oceniania: sprawdziany sprowadzają się do wyszukiwania luk w wiedzy, a nie tego, co uczeń przyswoił. Ten system prowadzi do ciągłego porównywania się. Działania przypadkowe lub wymuszone zastępują działania wolne, oparte na zaufaniu. Sprzyja to uleganiu ideologiom zamiast harmonijnemu rozwojowi.

Motywacja najbliższych

Edukacja domowa pozwala przezwyciężyć wiele z tych mankamentów. Przede wszystkim młody człowiek przebywa w życzliwym sobie środowisku, które daje mu wsparcie w poszukiwaniu wiedzy, poszerzaniu horyzontów, eksperymentowaniu i podejmowaniu pierwszych intelektualnych przygód. Ta pomoc najbliższych jest zresztą nieodzowna w każdej formie edukacji. – Aż 90 proc. efektów uzyskiwanych przez dziecko w szkole pochodzi z motywacji i wsparcia mamy – podkreślił dr Mazan.

Nauczanie domowe pozwala przynajmniej częściowo wyzwolić się z presji narzuconego „idealnego” modelu ucznia, do którego należy się za wszelką cenę dopasować.

Często rodzice, chcąc zapewnić dziecku dobry start w dorosłe życie, zaczynają podążać nieprzytomnie za sloganami takimi jak „szeroka erudycja” czy „wymagane kompetencje”. Są to hasła najczęściej niewiele znaczące, lecz zmuszające do stawiania dzieciom ogromnych wymagań, wręcz przekraczających ich siły. Jednocześnie rodzi się frustracja, gdy nie uda się spełnić oczekiwań, a uczeń ciągle czegoś nie wie, nie zda, nie zaliczy…

Psycholog Paweł Jurczyk za fundament wyjścia z tego błędnego koła uznaje pozytywne podejście do ucznia jako osoby, docenienie rodziny, działania wspólnego, dobrych relacji międzyludzkich. W edukacji domowej jest na to więcej miejsca. Rodzice, zwłaszcza ojciec, mogą wykazać się przywództwem, odpowiedzialnością, energią i siłą.

Wbrew pozorom (i obawom wielu rodziców) dzieci uczone w domu nie mają problemów z relacjami międzyludzkimi. – Dzieci w nauczaniu domowym według badań są bardziej zsocjalizowane niż dzieci szkolne. Są na ogół bardziej śmiałe, aktywne, lepiej zorganizowane – tłumaczył Jurczyk.

W nauczaniu domowym uczeń ma różnorodne relacje z osobami w różnym wieku, występującymi w różnych rolach. Dziecko w szkole jest niejako skazane na przebywanie przez tysiące godzin w jednej grupie, do której zostało arbitralnie przypisane. Radą na te braki systemu mogą być oczywiście wspólnoty alternatywne dla klasy szkolnej, jak harcerstwo, grupy parafialne itd.

Bez rozpieszczania

Wychowanie jest dużym wyzwaniem w świecie poznawczego i moralnego chaosu, w jakim przyszło nam żyć. Łatwo popaść w skrajności. Jak przypomniał ks. dr Marek Dziewiecki, sprawdzoną receptą jest znane hasło „Kocham i wymagam”.

Problem szkodliwych tendencji widoczny jest gołym okiem. Fałszywe ideologie takie jak gender usiłują przekonać, że płeć jest uwarunkowana kulturowo i można ją zmienić. Chrześcijańska antropologia i etyka uczy, żeby płeć w pełni akceptować. – Rodzice muszą pomóc odnaleźć się w rolach związanych z płcią i wyjaśnić odmienność płci przeciwnej. Żeby płeć służyła swojemu celowi, jakim jest miłość, przekazywanie życia i okazywanie miłości w małżeństwie – mówił ks. Dziewiecki.

Współczesna kultura oddziałuje przede wszystkim na emocje. Z kolei szkoła oczekuje aktywności czystego intelektu. Obie sfery są równie ważne, jeśli świadomie się z nich korzysta dla dobra osoby. – Dojrzałość polega na umiejętności integrowania intelektu i emocji, myślenia racjonalnego, a nie życzeniowego, ale też bez lęku przed własnymi przeżyciami, ponieważ mówią one nam wiele o sobie samych. Nie można popaść ani w bezmyślność, ani w używanie myślenia do oszukiwania samego siebie – tłumaczył duszpasterz.

Od małego do wielkiego błędu

Wiele współczesnych problemów ma swoje źródło w nieprawidłowej koncepcji człowieka, jaka jest zakorzeniona w kulturze i bardzo mocno oddziałuje na edukację.

– Jeżeli wyjdziemy od małego błędu, niewłaściwej koncepcji człowieka na początku, dojdziemy do wielkiego błędu w etyce czy filozofii działania, m.in. w edukacji – tłumaczył filozof prof. Mikołaj Krasnodębski. Jedną z takich błędnych filozofii jest idealizm, który ma wiele nurtów i przejawów. Aż 90 proc. znanych z podręczników filozofów to różnego rodzaju idealiści.

– Idealizm zakłada, że myślenie jest ważniejsze od poznania rzeczywistości, że dowolnie możemy tę rzeczywistość sobie kreować. W pedagogice idealistycznej promuje się wzory, ideały, cele, które nie tylko nie dotyczą rzeczywistości, ale są z góry narzucone, często przez państwo albo różne środowiska, które chcą człowieka ukształtować po swojemu. Wprowadza się myślenie utopijne oraz wartościujące, czyli stawiające ocenę nad poznaniem – wskazywał prof. Krasnodębski.

Skutkiem idealistycznego myślenia jest wmawianie uczniom nierealnych ideałów narzuconych z góry, propagowanie myślenia utopijnego, skrajny utylitaryzm.

Piotr Falkowski Łomianki

Nasz Dziennik