logo
logo

Zdjęcie: Robert Sobkowicz/ Nasz Dziennik

Co z europejskim rolnictwem?

Czwartek, 16 marca 2023 (12:41)

Aktualizacja: Poniedziałek, 27 marca 2023 (12:32)

Rozmowa ze Szczepanem Wójcikiem, rolnikiem, hodowcą zwierząt i prezesem Instytutu Gospodarki Rolnej 

W Holandii wielkie protesty rolnicze, dziesiątki tysięcy ludzi na ulicach. Władze postawiły w stan gotowości wojsko, w mediach tymczasem cisza... W miniony weekend na zaproszenie organizacji rolniczych miał Pan możliwość obserwowania tych ogromnych protestów na żywo. 

– Tak, ale trzeba pamiętać, że te protesty trwają już od bardzo dawna. W Hadze na zaproszenie tamtejszych związków i organizacji była reprezentacja Instytutu Gospodarki Rolnej, ale na miejscy byli też Niemcy, Francuzi, a nawet przedstawicielka organizacji rolniczej
z Australii.

Przemawiał Pan również z głównej sceny tego protestu. 

 – Tak, reprezentanci zaproszonych krajów zostali poproszeni o zabranie głosu. Opowiedziałem o naszych problemach w Polsce i o konieczności wspólnego międzynarodowego działania. 

Dlaczego w protestach rolniczych w Holandii uczestniczyli również liderzy rolni spoza tego kraju? 

– Już kilka lat temu zaczęliśmy nawiązywać relacje
z przedstawicielami rolnictwa z wielu krajów Unii Europejskiej. Powołaliśmy nawet w tym celu przy Instytucie Gospodarki Rolnej międzynarodową platformę
o nazwie EUnitedAgri. Doszliśmy bowiem do przekonania, że przemiany społeczne, które dało się z pewnym rezonansem odczuć również w naszym kraju w ostatnim czasie, to element pewnej ogólnej tendencji. Gdy zaczęliśmy ze sobą rozmawiać...

Ze sobą, czyli pomiędzy rolnikami z innych krajów? 

– Tak. To okazało się, że wszędzie występują podobne problemy.

I postanowiliście się jednoczyć? 

– Tak, bo to jest nieuniknione. Niestety współczesność szykuje nam tak wiele zmian, również tych, które mogą wywrócić bezpieczeństwo żywnościowe do góry nogami, że nie możemy dzisiaj zajmować się wyłącznie produkcją rolną. Niestety, to nie wystarczy. Trzeba nieustannie trzymać rękę na pulsie. Jeżeli ktoś uważa, że aby utrzymać gospodarstwo, wystarczy jedynie interesować się wąskim, specjalistycznym wycinkiem gospodarki, to sądzę, że niedługo będzie musiał zweryfikować pogląd na tę sprawę.

A do tego są jeszcze problemy rolnictwa typowe w Polsce.

– To jest właśnie ten podział zadań, który jest również wspólnie wypracowany. W Polsce działa kilka prężnych organizacji rolniczych i wspólnie staramy się mieć rękę na pulsie. My ze względu na nasze doświadczenie, kontakty i możliwości postanowiliśmy, że rozłożymy ten ochronny parasol polskiego rolnictwa na miejsca, z których również przyjdzie zagrożenie. 

Co ma Pan na myśli?   

– Mam wrażenie – zresztą nie tylko ja – że na naszych oczach tworzony jest nowy i niestety bardzo ryzykowny model społeczny, który w dużym stopniu polega również na zmianie systemu produkcji rolnej. Problem jednak w tym, że nikt do tej dyskusji nie zaprasza rolników – czyli producentów żywności – i wcale nie chodzi mi tutaj o nasze lokalne podwórko. Batalia o rolnictwo przeniosła się dziś do Brukseli i to jest jedna ze stolic, na którą powinien być skierowany nasz wzrok. To tam będą w najbliższym czasie zapadały decyzje, które obligatoryjne dotyczą przecież wszystkich krajów członkowskich. A miejsc, gdzie powinniśmy trzymać rękę na pulsie, jest więcej.

Jakie to miejsca? 

– Po pierwsze, wspomniana już Bruksela. To tutaj przeniósł się ciężar głównej batalii i widać jak na dłoni, że to właśnie ze strony biurokratów takich jak Timmermans będą prowadzone kolejne uderzenia w znaną nam dotychczas produkcję rolną. Oczywiście jest to związane ze znacznie szerszą agendą proponowaną przez ludzi pokroju Klausa Schwaba – jednak o tym trzeba by było długo mówić.

Kolejnym miejscem jest dziś Haga – administracyjna stolica Holandii. Po naszym ostatnim wyjeździe do tego kraju, z którego wróciliśmy zaledwie kilka dni temu, jestem przekonany, że to właśnie Holandia jest poligonem, na którym testuje się właśnie ten „lepszy świat”, i że radykalne zmiany, przeciwko którym protestują dziś tamtejsi farmerzy na ulicach, a o czym nigdzie się nie mówi, to forpoczta tego, co ma dotknąć rolnictwo w całej Unii Europejskiej. Ktoś doszedł bowiem do przekonania, że jeżeli Europa będzie ograniczała wszelką produkcję, zrezygnuje z węgla, rolnictwa, samochodów spalinowych, to życie na ziemi się polepszy. Sądziliśmy naiwnie, że agresja Rosji na Ukrainę i próby rozgrywania wojennych szachów również za pomocą żywności ostudzą zapały globalistów, ale – jak widać – nic z tego.

Co dzieje się teraz w Holandii, że uważa Pan to za niebezpieczeństwo dla całego rolnictwa?

 – Nie tylko ja, to samo zdanie mają liderzy organizacji rolnych, z którymi rozmawiałem na miejscu. Tamtejsi rolnicy od blisko dwóch lat są poddawani nieustannej presji, a głównym zarzutem, który się wobec nich stosuje, jest „trucie planety”. Podobne głosy słychać również we Francji, Hiszpanii i Niemczech... Holandia była zawsze liderem tak zwanego postępu, działań, które są sztandarowymi na lewicowej agendzie – bo trzeba mieć świadomość, że chodzi tu nie tylko o rolnictwo, ale cały model inżynierii społecznej i tego, jak ma wyglądać współczesny świat w rozumieniu globalistów.

Jaki to obraz świata? 

– Z żywnością wydzielaną na kilogramy, rolnictwem ograniczonym tak, jak postuluje się to dziś w Holandii, czyli o 50 proc., zakazem używania pojazdów spalinowych, odejściem od hodowli wszelkich zwierząt i nachalną propagandą próbującą wmówić ludziom, że jedzenie robaków to nasza jedyna szansa na uratowanie świata przed globalnym ociepleniem. I gdy mówiliśmy o tym jeszcze przed wybuchem pandemii, to niewielu dawało wiarę w możliwość budowania takiego świata, ale dziś dla nikogo nie jest to już chyba zaskoczeniem.

I jak odczytują to holenderscy rolnicy?  Pewnie rozmawiał Pan z nimi na miejscu?  

– Mamy chyba na tę sprawę wspólny ogląd. Wszystko wygląda tak, jakby na dłuższą metę komuś zależało, aby pozbawić Europę zdolności produkcyjnych – w tym przypadku mówię o żywności. W rolnictwo tamtego kraju wymierzone są dziś wszelkie działa, również te propagandowe. Podczas weekendowych protestów na ulicach Hagi pojawiło się wojsko, liderzy organizacji rolnych skarżyli się, że ich telefony były zagłuszane, robiono wszystko, aby nie dopuścić do organizacji legalnych manifestacji. Wie Pan, jakie hasło można było najczęściej usłyszeć podczas haskich protestów w ten weekend?
W miejscu, w którym działa przecież Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości?

Jakie?

– Że w Holandii nie ma już demokracji, że nikt nie liczy się z głosem obywateli, że rolnicy z przyczyn ideologicznych są pozbawiani swojej ziemi, i że niejako przymusem „zachęca się ich” do zaprzestania produkcji rolnej w wielu miejscach. A to w Polsce podobno nie ma praworządności... Jeżeli ktoś tak uważa, niech porozmawia z farmerami z Zachodu. 

Wydaje się jednak, że sami są sobie winni.

– To prawda, liberalna i skrajnie lewicowa polityka promowana tak mocno przez takie kraje jak Holandia, Francja czy Hiszpania, dziś daje o sobie znać. Dobrze, że jednak ludzie się przebudzili.

A jaka jest z tego wszystkiego lekcja dla nas, co powinniśmy robić?

– Po pierwsze, bacznie obserwować wszystkie tendencje, które dziś występują w krajach Zachodu. Jest więcej niż pewne, że w niedługim czasie zaczną być one forsowane i u nas. To samo uważają nasi zachodni koledzy. Po drugie, musimy przekonać nasz rząd do tego, że możemy dać odpór temu szaleństwu, wyłącznie grając w jednej drużynie. Rolnictwo w Polsce nie może być już nigdy przedmiotem ataku. Jeżeli Zachód chce się wycofać z produkcji żywności i pozbawić siebie jednego z filarów bezpieczeństwa, to bardzo proszę. My musimy zrobić, co w naszej mocy, aby utrzymać status quo, a do tego spróbować wykorzystać tę sytuację na swoją korzyść.

Co ma Pan na myśli? 

– Skoro ktoś nie chce produkować żywności z powodów ideologicznych, to powinniśmy zwiększyć nasze możliwości produkcyjne i eksportować nadwyżki z produkcji rolno-
-spożywczej ze zdwojoną siłą. Instytut Gospodarki Rolnej ma na to plan i podnosiliśmy już te tematy zarówno w rozmowach z panem premierem Mateuszem Morawieckim, jak i ministrem rolnictwa Henrykiem Kowalczykiem. Tu jednak potrzeba silnego politycznego zaplecza i wspólnego celu – jeżeli uda się go określić, to za kilka lat będziemy handlować produktami rolnymi nie za 40 miliardów euro rocznie, ale za 100. Do tego powinniśmy dążyć.

Dziękuję za rozmowę.

Rafał Stefaniuk

NaszDziennik.pl