logo
logo

Zdjęcie: Mateusz Marek/ Nasz Dziennik

Nie ma dnia bez pamięci o Smoleńsku

Niedziela, 3 kwietnia 2022 (13:51)

Z senator Alicją Zając z Prawa i Sprawiedliwości, wdową po senatorze Stanisławie Zającu, który zginął w katastrofie rządowego Tu-154M pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 roku, rozmawia Mariusz Kamieniecki

Czy po wystąpieniu prezydenta Zełenskiego przed Zgromadzeniem Narodowym i jego słowach o milczeniu tych wszystkich, „którzy wszystko dokładnie wiedzieli, ale cały czas oglądali się jeszcze na naszego sąsiada”, jesteśmy bliżej wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej?

– Wszystkie fakty, o których powiedział prezydent Wołodymyr Zełenski, związane z pobytem prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Gruzji w 2008 roku – były mi już wcześniej znane. Uczestniczyłam w Zgromadzeniu Narodowym i w tamtym momencie tych słów nie odebrałam w ten sposób. Przez 12 lat od katastrofy smoleńskiej, mając na względzie postępowanie rządu koalicji PO-PSL, a także działania podejmowane dzisiaj, widzę różnicę w podejściu. Dzisiaj Prokuratura Krajowa – w mojej ocenie – bardzo się stara i, co ważne, czyni to bez zbędnego rozgłosu medialnego, aby wyjaśnić zawiłości i zakończyć śledztwo. Takie chyba będą efekty, bo rodziny smoleńskie otrzymały zaproszenie na spotkanie, jakie ma się odbyć 5 kwietnia br. Natomiast rządy Donalda Tuska czy Ewy Kopacz, jeśli chodzi o podejście do kwestii katastrofy i wyjaśnienia jej przyczyn, nie stanęły na wysokości zadania, co więcej, traktowano nas – rodziny smoleńskie – jako zło konieczne.

Jednak prawda o Smoleńsku przebijała się do opinii publicznej?

– Pamiętam, że po katastrofie dzwonili do mnie z kondolencjami ludzie z różnych stron świata, z Niemiec, ale też z Australii czy ze Stanów Zjednoczonych, i we wszystkich tych przekazach wybrzmiewał od początku jeden: że to nie była zwyczajna katastrofa, że to nie był nieszczęśliwy wypadek, że ten samolot nie mógł się sam z siebie rozlecieć w powietrzu, tylko że przyczyną katastrofy był wybuch. Zresztą później w zespole Antoniego Macierewicza było to analizowane i naukowe dowody dotyczące m.in. odkształceń kadłuba czy uszkodzenia foteli, a także ciał potwierdzały te przypuszczenia. Dlatego na pewno nie można powiedzieć, że była to zwykła katastrofa lotnicza. Sądzę też, że ten obecny czas – niezwykle trudny dla Ukrainy, kiedy również Polska dźwiga na swoich barkach ciężar pomocy uchodźcom wojennym, ten czas pozwala także władzom Ukrainy właściwie spojrzeć na tragiczne dla Polski fakty, które miały miejsce 10 kwietnia 2010 roku.   

Wicepremier Jarosław Kaczyński w Polskim Radiu 24 oznajmił, że niedługo do opinii publicznej może trafić dokument wyjaśniający przyczyny rozbicia się samolotu pod Smoleńskiem. Dodał też, iż nie ma wątpliwości, że to był zamach…

– Uczestniczyłam we wszystkich konferencjach Parlamentarnego Zespołu ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy Tu-154M, teraz byłam również w prokuraturze, gdzie zostałam zaproszona, aby jeszcze uściślić pewne fakty, badałam też akta niejawne, miałam zatem okazję poznać fakty, które pomagały mi zrozumieć więcej i poznać to, co się wydarzyło przed 12 laty. Mogę powiedzieć, że ja, ale też chyba większość rodzin nie chcieliśmy dopuszczać do siebie myśli, że ktoś z premedytacją zabił 96 najważniejszych osób w państwie z prezydentem Rzeczypospolitej na czele. To było dla nas trudne do udźwignięcia – tym bardziej w obliczu ogromu tragedii, którą zwłaszcza w tych pierwszych dniach dźwigaliśmy.

Kiedy jednak mijał czas, kiedy dochodziły do nas kolejne fakty, to dochodziliśmy coraz bardziej do przekonania, że katastrofa pod Smoleńskiem to nie był przypadek. Dlatego kiedy okazało się, że część ciał została podmieniona i kiedy pojawiła się możliwość przeprowadzenia ekshumacji, to chciałam osobiście w niej uczestniczyć, żeby ponad wszelką wątpliwość potwierdzić, że w grobie, który na co dzień odwiedzamy, spoczywa mój mąż Stanisław. Trwają analizy i badania w wielu laboratoriach świata i teraz czekamy na kolejne naukowe potwierdzenie, że nie był to zwykły wypadek lotniczy. Myślę, że podsumowanie tych badań poda nam faktyczną przyczynę tej tragedii. Czekaliśmy na to wyjaśnienie, ale to już jest 12. rok od tragedii smoleńskiej. Czasem pytano mnie, czy może wiem coś więcej, ale nie wiedziałam – może poza dokumentami niejawnymi, gdzie mogłam zobaczyć mojego męża Stanisława po śmierci. Powiem szczerze, że było to dla mnie trudne przeżycie, którym się rzadko dzielę… Nie życzyłabym nigdy nikomu, żeby tracił bliskich w takich okolicznościach i na takiej nieludzkiej ziemi.

Prawdę o Smoleńsku za rządów koalicji PO-PSL próbowano wyeliminować z przestrzeni publicznej. Pamiętam też, jak wiele razy – w naszych wcześniejszych rozmowach – podkreślała Pani, że wierzy, iż kiedyś prawda wyjdzie na jaw. Teraz wydaje się, że jesteśmy coraz bliżej?

– Powiedziałam nawet więcej: że nasi bliscy zmarli upomną się o prawdę. Mówiłam to wobec rozczarowania postawą rządu Donalda Tuska. Tamten rząd nie był zainteresowany poznaniem prawdy – jakakolwiek by ona była. Rządzący wówczas chcieli jak najszybciej zakończyć sprawę, a kiedy rodziny przyleciały do Moskwy, żeby uczestniczyć w identyfikacji, to robiono wszystko, żeby się nas stamtąd pozbyć, jak najszybciej przywieźć szczątki ofiar do Polski, pochować je i zamknąć temat, który był niewygodny także dla Rosji. To była druga gruba kreska w najnowszej historii Polski. Pierwsza – za rządów Tadeusza Mazowieckiego – nie była korzystna dla Polski, ale również druga – za rządów Donalda Tuska – podobnie była szkodliwa. Przecież gdyby od razu złożono wnioski o pomoc prawną do Rosjan, gdyby wybrano właściwy, a nie narzucony przez Rosję sposób prowadzenia śledztwa, to być może nie doszłoby do tych wszystkich matactw i uniemożliwiłoby stronie rosyjskiej prowadzenie badań pod swoje dyktando.

Rząd Donalda Tuska nie zrobił prawie nic, ani żeby wyjaśnić sprawę katastrofy, ani żeby ulżyć rodzinom ofiar…

– Odszkodowania to za mało, bo to nie wróci życia naszym bliskim zmarłym. Dzisiaj – nawet po 12 latach – nie mogę powiedzieć, żebym miała choć dzień bez pamięci o Smoleńsku, bez wspomnienia mojego męża i tego, co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 roku. Ale na pokładzie tego samolotu była też przede wszystkim para prezydencka, Lech i Maria Kaczyńscy. Tak bardzo skrzywdzeni – absolutnie niezasłużenie – przez przeciwników politycznych, ale też przez część mediów. Tymczasem to byli naprawdę wspaniali, skromni ludzie. Lech Kaczyński nigdy się nie obnosił ze swoim urzędem czy to prezydenta Warszawy, czy to prezydenta Rzeczypospolitej, ale on pełnił służbę. Znałam też większość pozostałych osób, które zginęły, dlatego jest to dla mnie strata nie tylko mojego męża, ale też ogromnej grupy wspaniałych Polaków, których dzisiaj tak bardzo brakuje w polskiej polityce. Na Wiejskiej, często wspominając tych ludzi, mówimy z przekonaniem, że gdyby oni żyli, to dzisiaj w polskiej polityce byłoby dużo lepiej.

Wspomniała Pani wcześniej o oczekiwaniach na kolejne wyniki badań wykonywanych przez różne laboratoria. Trudno jednak oczekiwać, żeby w przypadku potwierdzenia, co wydarzyło się w Smoleńsku, strona rosyjska zgodziła się z tymi faktami?

– Oczywiście byłoby dobrze, gdyby po stronie rosyjskiej nastąpiła jakaś refleksja, ale nie liczę na to. Przecież były starania o wydanie nam głównych dowodów w śledztwie: wraku tupolewa, czarnych skrzynek, ale Rosjanom widać zależy, żeby te dowody noszące ślady zbrodni zostały u nich. Zresztą nawet na miejscu katastrofy zacierano ślady, nie dopuszczano tam polskich naukowców, a więc utrudniano możliwość dotarcia do prawdy. Nawet mimo zapowiedzi, że powstanie tam pomnik upamiętniający ofiary, nie pozwolono na to. Teraz, kiedy w Polsce rządzi Zjednoczona Prawica, kiedy dążymy do prawdy, też nie wiem czy kiedykolwiek poznamy sprawców. Być może poznamy fakty i przyczyny, ale jeśli chodzi o sprawców, to może to pozostać w domyśle. Myślę, że Zachód też popełnił cały szereg błędów, jeśli chodzi o podejście do Rosji. Gdyby świat Zachodu chciał posłuchać tego, co mówiła Polska, to Rosja na wiele rzeczy nie mogłaby sobie pozwolić – w tym na unicestwienie 96 najważniejszych osób w państwie polskim czy dzisiaj na zaatakowanie wolnego państwa – Ukrainy. Prezydent Kaczyński udawał się do Katynia, by jeszcze raz przestrzec świat przed odradzającym się imperializmem. To się Rosji nie mogło spodobać.    

Mer Lwowa Andrij Sadowy też nie ma wątpliwości, że to był zamach i kto stoi za tragedią, która wydarzyła się 10 kwietnia 2010 roku. Dlaczego ukraińscy politycy nie wypowiadali się tak kategorycznie wcześniej? Dlaczego świat tyle lat milczał, skoro były poważne przesłanki za rosyjskim sprawstwem?

– Na Ukrainie były inne władze, inny prezydent czy prezydenci, inny parlament i być może nie chciano drażnić rosyjskiego niedźwiedzia. Świat Zachodu też w wielu wypadkach był uległy i pozwalał Putinowi na zbyt wiele. Powiedzmy też sobie uczciwie, że przed napaścią Rosji na Ukrainę stosunki między Polską a Ukrainą też nie należały do wzorcowych – zwłaszcza w kwestii wyjaśniania zbrodni dokonanych przez ukraińskich nacjonalistów na Wołyniu czy w Małopolsce Wschodniej, nie zezwalano na ekshumacje polskich ofiar tych zbrodni oraz ich upamiętnienia.

Dzisiaj Ukraina wspaniale broni swojej ojczyzny i to jest heroiczny wyczyn stawić czoła uchodzącej za potęgę armii rosyjskiej, która zachowuje się w sposób nieludzki, mordując kobiety, dzieci i starców. Nie wiem, dlaczego wobec tych zbrodni ludobójstwa świat tak delikatnie podchodzi do Putina i Rosji. Myślę, że po tej, daj Boże, szybko zakończonej wojnie Ukraina przejdzie do historii jako wielki, bohaterski naród. W obliczu wojny Polska – pomimo historycznych zaszłości – otworzyła granice, a Polacy otwarli swoje serca i domy dla uchodźców ukraińskich; jesteśmy ogromnie wrażliwi na ich krzywdę. Mam nadzieję, że Ukraina zrozumie, że po zakończonej wojnie – w świetle prawdy – wyjaśnimy sobie wszystkie historyczne zaszłości, to, co nas różni i dzieli, i zaczniemy iść w przyszłość wspólną drogą, także jako członkowie Unii Europejskiej.

Jak przyjęła Pani wpis byłego wicepremiera Rosji Dmitrija Rogozina adresowany do Jarosława Kaczyńskiego: „Przyjedź do Smoleńska, porozmawiamy”?

– Tego typu poziom dyskusji wymyka się jakimkolwiek standardom cywilizowanego świata. Jednak po stronie rosyjskiej jest to pewna norma, bo podobny poziom prezentuje także szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow. Przez osiem lat byłam członkiem senackiej Komisji Spraw Zagranicznych i miałam możliwość poznania wielu faktów bieżących i z przeszłości dotyczących różnych krajów świata. Byłam też wielokrotnie w Gruzji jako obserwator wyborów, rozmawiałam z Gruzinami, którzy pamiętają rok 2008 i wizytę prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który wraz z innymi przywódcami Europy obronił Gruzję przed rosyjską inwazją. Ci ludzie najlepiej wiedzą, na co stać Rosjan. Te i wiele innych faktów pozwala właściwie ocenić styl rosyjskiej polityki i ich dążenia.

Nie zmienia to jednak faktu, że w języku międzynarodowej dyskusji jest niedopuszczalne używanie takiego języka, języka pogardy, jakim posłużył się Dmitrij Rogozin?

– Myślę, że jest to oznaka słabości i wyraz braku pomysłu na przyszłość Rosji. Dlatego wysoko postawieni funkcjonariusze państwa rosyjskiego atakują w ten sposób Polskę. Polska kolejny raz pokazała, że w sytuacjach kluczowych dokonuje wielkich czynów, które mają wpływ na losy świata. Tak było z Ruchem Społecznym „Solidarność”, który zapoczątkował wiatr przemian, podobnie wybór Polaka na Papieża i pontyfikat św. Jana Pawła II, który był Bożym błogosławieństwem dla świata. Dzisiaj, kiedy zostaje napadnięta Ukraina i świat staje na progu nowego konfliktu, to również my stajemy ramię w ramię z Ukrainą i otwieramy przed Ukraińcami nasze domy i serca. To jest coś nadzwyczajnego i to nie jest na pokaz, tylko to jest szczere. Każdy, kto był w Przemyślu, Medyce i na innych przejściach granicznych z Ukrainą, wie, jak wiele Polska robi dla Ukraińców, którzy zostawili wszystko i z jedną walizką uciekali przed rosyjskim agresorem bombardującym miasta, osiedla mieszkalne, szkoły czy szpitale. Jest to dramat dla Ukraińców, ale też dramat dla sprawców tej zbrodni, także zbrodni smoleńskiej, którzy nie zaznają spokoju.

Czy Rosja może ponieść konsekwencje katastrofy samolotu z prezydentem RP, skoro wobec bezsprzecznych dowodów nie poniosła kary za zestrzelenie malezyjskiego samolotu lecącego do Holandii?

– Dzisiaj najważniejsze jest zaprowadzenie pokoju na Ukrainie, bo to jest współczesne zagrożenie dla Europy i świata. Jeżeli zostanie zawarty pokój, to może wróci się wówczas i do sprawy pociągnięcia do odpowiedzialności sprawców katastrofy smoleńskiej. Choćby jednak winni nie zostali skazani formalnie w świetle prawa na podstawie procesu, to my już dzisiaj mamy świadomość, po czyjej stronie jest wina. Najważniejsze jest, żeby prawda ujrzała światło dzienne. Mam nadzieję, że powstaną dokumenty potwierdzające winę Rosji. Mam też nadzieję, że świat będzie konsekwentny, jeśli chodzi o sankcje, i Rosja wykluczeniem zapłaci za wszystkie swoje obecne i wcześniejsze zbrodnie.

       Dziękuję za rozmowę.   

Mariusz Kamieniecki

NaszDziennik.pl