Zgromadzenie Sisters of Life (Siostry Życia) nie jest w Polsce znane, a może poszczycić się pięknym i bardzo aktualnym charyzmatem, jakim jest ochrona godności każdej osoby od poczęcia do naturalnej śmierci. Jak powstały Sisters of Life?
– Naszym założycielem jest śp. kard. John O’Connor, arcybiskup Nowego Jorku w latach 1984-2000. W roku 1984 odwiedził obóz koncentracyjny w Dachau. Wsadzając rękę do pieca krematoryjnego, przeżył wstrząs duchowy, „czując” zmieszane prochy chrześcijan i Żydów, mężczyzn
i kobiet, starców i dzieci. Zawołał w duchu: „Mój Boże, jak człowiek może zrobić coś takiego drugiemu człowiekowi?”. W tym momencie postanowił, że poświęci tyle sił, ile tylko może, walcząc w obronie świętości i godności życia ludzkiego. Rozumiał, że demona pogardy do ludzkiego życia można wyrzucić tylko modlitwą i postem (Mk 9,29)
i że do takiego dzieła potrzeba osób konsekrowanych, duchowych matek poświęconych modlitwie. Napisał więc artykuł do diecezjalnej gazety zatytułowany „Potrzebna pomoc: Siostry Życia”. Przeżył szok, gdy kilka tygodni później zaczęły napływać listy od zainteresowanych kandydatek do owego nieistniejącego zgromadzenia. No
i tak się zaczęło. Data naszego założenia to 1 czerwca 1991 roku.
Przyglądając się działaniom zgromadzenia, dochodzimy do jednego wniosku – żyjecie miłością i w tym kluczu służycie życiu. Tylko miłość daje życie?
– Na drodze życiowej każdej z nas był moment osobistego spotkania z Jezusem, który jest Drogą, Prawdą, Życiem, moment zakochania się w Bogu, który jest Miłością. Życie chrześcijanina jest wezwaniem, żeby codziennie pogłębiać ową relację – żeby to spotkanie coraz bardziej nas przemieniało, upodabniało do Chrystusa. Rzeczywiście, życie to miłość.
Jak zatem prawdziwie kochać?
– Aby kochać, trzeba mieć z czego dać. Nigdy nie zapomnę słów jednego człowieka. Opowiadał, jak za młodu był
w głębokiej depresji, nawet myślał o samobójstwie. Mówił: „W pewnym momencie Bóg dał mi doświadczyć ogromu swojej miłości. Jego miłość jest jak wodospad Niagara. Przy niej niknie wszystko inne”. To doświadczenie kompletnie go zmieniło. Po pewnym czasie został księdzem. Gdy pozwolimy Bożej miłości nas uzdrowić
i napełnić, wtedy umiemy pochylić się nad drugą osobą potrzebującą – czy to będzie samotna matka, która nie wie, jak związać koniec z końcem, czy może druga siostra, która miała trudny dzień. Dawniej modliłam się: „Panie, pomóż mi Cię kochać”. Jednak zrozumiałam, że nie jest możliwe kochać Boga tak, jak On powinien być kochany. Teraz się modlę: „Boże, Tatusiu, usuń z mojego wnętrza wszystkie zapory stojące na drodze Twojej miłości”. I tą Jego miłością mogę kochać innych.
Niezwykle głęboko rozważają Siostry
w swojej misji napięcie między duchem tego świata – duchem kontroli, strachu, kalkulacji – a duchem miłości, którą Bóg nas obdarowuje. Co dziś nam, ludziom XXI wieku, przede wszystkim przesłania Bożą miłość i piękno, które ona rodzi? Jakie znaki czasu możemy tu wymienić?
– Chyba to się za bardzo nie zmieniło od czasów Adama
i Ewy. Niedowierzamy dobroci Bożej. Wiemy lepiej, co nas uszczęśliwi. W ten sposób nasze decyzje są oparte na potrzebie kontroli, dlatego żyjemy kalkulacjami i strachem, aż pogrążamy się w takim bałaganie, że nie wiadomo, jak
z niego wyjść. W naszej posłudze widzimy na co dzień, jak niedowierzanie planowi Bożemu w sferze seksualności
i miłości prowadzi do rozbitych uczuć zaufania i poczucia bezpieczeństwa, złamanych serc, zdruzgotanego życia
i cierpienia związanego z decyzją o aborcji. Myślę,
że w naszych czasach właśnie ta sfera jest szczególnie atakowana przez Szatana.
Kobiety decydują się na aborcję, bo są dramatycznie niekochane?
– Ksiądz kard. John O’Connor w swoich konferencjach zawsze zwracał uwagę, jak człowiek może być pchany
do czynu przez strach. Coś, czego ktoś nigdy by nie zrobił przy spokojnych zmysłach, nagle wydaje się jedynym możliwym wyjściem z danej sytuacji. Kobieta z tzw. nieplanowaną ciążą może odczuwać strach, że chłopak ją opuści, że nie skończy studiów, przyniesie wstyd rodzinie itd. To bardzo silne pobudki, które kierują ją w stronę aborcji – mimo że ona sama bardzo często tego nie chce. Można powiedzieć, że wszystko sprowadza się do strachu, że nie jest kochana sama w sobie. Naszym zadaniem, towarzysząc takim kobietom, jest zastąpić strach miłością. Gdyż „w miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk” (1 J 4,18).
Jak wygląda konkretna służba Sisters of Life kobietom rozważającym dokonanie aborcji?
– Gdy przychodzi do nas kobieta w ciąży potrzebująca pomocy, zaczynamy po prostu od… spotkania przy ciastkach i herbacie. Bardzo ważne jest, żeby stworzyć relaksującą, ciepłą atmosferę, gdzie będzie się ona mogła czuć swobodnie, zrzucić ciężar z serca. Pragniemy kochać osoby, które do nas przychodzą, żeby one mogły z kolei kochać swoje dzieci. Od strony praktycznej nigdy nie brakuje podstawowych środków niezbędnych do opieki nad małym dzieckiem – ludzie hojnie nas obdarowują nowymi
i używanymi ubrankami, łóżeczkami, wózkami itd. Mamy również cały zespół współpracowników: tuziny dobrych ludzi z okolicy, którzy nam pomagają – czy to lekarza, który może służyć poradą, czy to prawnika, specjalistę
w sprawach mieszkaniowych, czy to kobietę ofiarowującą przyjaźń, czy studenta, przychodzącego co tydzień, aby pomagać sortować dary. Od strony duchowej największą radość sprawia nam, gdy możemy pomóc naszym matkom i na ich prośbę zorganizować chrzest ich dzieci. Towarzyszymy tym rodzinom nie tylko do chwili urodzenia dziecka, ale tak długo, jak będą tego chciały.
Matki porzucają zamiar aborcji, gdy doświadczają bezinteresownej dobroci?
– Może w odpowiedzi przytoczę historię pani S. Pod ośrodkiem aborcyjnym, gdzie była umówiona, spotkała modlące się osoby i po rozmowie z jedną z nich zdecydowała się nie wchodzić do tej placówki. Osoba,
z którą rozmawiała, powiedziała jej o nas. W życiu pani S. doznała odrzucenia od najbliższych, co zrodziło w niej nastawienie, że sama musi się o siebie zatroszczyć. Długo wahała się, czy dokonać aborcji. Miłość wylewana na nią przez siostry i przez wielu naszych współpracowników,
z którymi się zaprzyjaźniła, powoli przynosiła owoce. Takie drobne, codzienne uczynki, jak usmażenie jej ulubionej jajecznicy lub wyjazd na weekend do naszego klasztoru za miastem, chyba ostatecznie rozstrzygnęły los jej dziecka. Pani S. urodziła śliczną dziewczynkę i jest wspaniałą matką.
Drogi Czytelniku,
cały artykuł jest dostępny w wersji elektronicznej „Naszego Dziennika”.
Zapraszamy do zakupu w sklepie elektronicznym