logo
logo
zdjęcie

Zdjęcie: Marek Borawski/ Nasz Dziennik

Historia mistrzostw Europy: od ZSRS do Hiszpanii

Historia piłkarskich mistrzostw Europy pełna jest wydarzeń niezwykłych i sensacji
Piątek, 10 czerwca 2016 (04:17)

Aktualizacja: Piątek, 10 czerwca 2016 (20:21)

Za nami 14 edycji piłkarskich mistrzostw Europy. Po trzy z nich zakończyły się zwycięstwami reprezentacji Niemiec i Hiszpanii, w dwóch wystąpiła Polska. W obu przypadkach Biało-Czerwoni odpadli już z rywalizacji po fazie grupowej, nie odnosząc nawet jednego zwycięstwa.

Projekt zorganizowania piłkarskich mistrzostw Starego Kontynentu zrodził się w głowie legendarnego działacza Henriego Delaunaya jeszcze w 1927 roku. Szefowie FIFA wówczas ten pomysł odrzucili, ale Francuz pozostał niezłomny – walczył nadal. Dopiero jednak w 1958 roku, podczas trzeciego kongresu UEFA, zapadła decyzja o przeprowadzeniu tej imprezy – pod nazwą Pucharu Europy Narodów, w 1965 oficjalnie przekształconego w mistrzostwa Europy. Delaunay tej chwili już nie dożył, zmarł w 1955.

Pierwszy turniej odbył się w 1960. Do rywalizacji zgłosiło się 17 drużyn, które walczyły ze sobą systemem pucharowym – mecz i rewanż. Zwycięzca przechodził dalej, przegrywający odpadał. Polska wylosowała Hiszpanię i nie miała większych szans – przegrała 2:4 i 0:3. Ta sama Hiszpania w ćwierćfinale miała zmierzyć się z ZSRS, jednak do tej rywalizacji nie doszło. Generał Franco podjął decyzję o bojkocie na znak sprzeciwu wobec działań Sowietów, którzy zestrzelili nad swoim terytorium amerykański samolot szpiegowski. ZSRS znalazł się potem w finale, w którym pokonał Jugosławię 2:1.

Cztery lata później, podczas turnieju w Hiszpanii, najlepsi okazali się gospodarze, którzy w finale wygrali z… ZSRS 2:1. Wcześniej Grecja odmówiła gry z Albanią, tłumacząc to faktem, iż oba kraje znajdują się de facto w stanie wojny.

W 1968 zmieniła się formuła turnieju. Od tej pory zmagania odbywały się w grupach, zwycięzcy ośmiu awansowali do ćwierćfinału. Dopiero jednak od kolejnej rundy, czyli półfinału, rywalizacja przenosiła się do jego kraju i przybierała kształt miniturnieju – który ostatecznie odbył się we Włoszech. W finale gospodarze spotkali się z Jugosławią. Pierwszy mecz nie przyniósł rozstrzygnięcia, nawet w dogrywce, zarządzono zatem powtórkę. W niej Italia wygrała 2:0. Wcześniej, w półfinale, Włosi wyeliminowali ZSRS dzięki… rzutowi monetą. Sam pojedynek, po 120 minutach, zakończył się remisem 0:0. Stosowny punkt regulaminu mówił, iż w takim wypadku o wszystkim zadecyduje ślepy los, powtórkę meczu przewidywano jedynie w przypadku finału. Rzutów karnych wówczas nie rozgrywano.

W 1972 roku w Belgii równych sobie nie miała reprezentacja RFN. W wielkim finale rozbiła ZSRS 3:0, wszystkie bramki zdobył Gerd Mueller. Cztery lata później w Jugosławii wszyscy spodziewali się powtórki i faktycznie Niemcy dotarli do finału. W nim nadspodziewanie dobrze zagrali jednak Czechosłowacy i doprowadzili do rzutów karnych – wykonywanych na mistrzostwach po raz pierwszy (po 120 minutach na tablicy wyników widniał bowiem remis 2:2). Sensacyjnie lepiej wykonali je nasi południowi sąsiedzi, a w historii zapisał się Antonin Panenka, który uderzył piłkę technicznie, lekką podcinką, wzbudzając zachwyt wśród kibiców. Do dziś ten sposób wykonania karnego nazywany jest „Panenką”.

W 1980 roku zmienił się format: zwycięzcy ośmiu grup eliminacyjnych awansowali do turnieju w Rzymie i zostali podzieleni na dwie grupy. Ich zwycięzcy (RFN i Belgia) awansowali do finału, w którym triumfowali 2:1 Niemcy po golach Horsta Hrubescha.

Po czterech latach wielkie dni przeżywała piłkarska Francja. Reprezentacja tego kraju, w turnieju rozgrywanym nad Sekwaną, pokazała bowiem futbol piękny i skuteczny, mając prawdziwego dyrygenta w osobie genialnego Michela Platiniego. Ich as w każdym z pięciu meczów zdobywał gole, łącznie uzbierał dziewięć, ustanawiając rekord niepobity do tej pory. W finale „Trójkolorowi” pokonali Hiszpanię 2:0.

W 1988 roku w pamięci kibiców zapisała się Holandia, którą do sukcesu poprowadziło trio marzeń: Marco van Basten, Ruud Gullit, Frank Rijkaard. „Pomarańczowi” nie dali swym rywalom żadnych szans, a ich futbol, piękny, ofensywny, urzekł. W finale wygrali z ZSRS 2:0, a drugi gol van Bastena, zdobyty strzałem z woleja z niemal zerowego kąta, do dziś uważany jest za jeden z najpiękniejszych w dziejach.

W 1992 roku na mistrzostwach Europy pojawiły się reprezentacje zjednoczonych Niemiec i Wspólnoty Niepodległych Państw. Wykluczono Jugosławię, ogarniętą wojną domową. Zastąpiła ją Dania, a UEFA postanowiła o tym niemal w ostatniej chwili. Trener tej reprezentacji zarządził zatem powołania w trybie alarmowym, nie był w stanie przeprowadzić normalnych przygotowań. I co? I Dania wywalczyła tytuł, pokonując w finale Niemców 2:0. Dla wielu była to największa sensacja w dziejach mistrzostw.

W 1996 roku w turnieju finałowym wystąpiło 16 drużyn rywalizujących w czterech grupach. Marzenia gospodarzy, Anglików, o sukcesie przerwali w półfinale Niemcy, którzy potem pokonali w finale Czechów 2:1. Po 90 minutach był remis 1:1, a w dogrywce bramkę na wagę tytułu zdobył Oliver Bierhoff. Obowiązywała wówczas zasada „złotego gola”, czyli strzelony w dodatkowym czasie od razu kończył rywalizację.

Cztery lata później, pierwszy raz, turniej zorganizowały dwa kraje – Belgia i Holandia. Tym razem „złoty gol”, a raczej „złote gole” przesądziły o tytule dla Francji. W półfinale pokonała w ten sposób Portugalię (w 117. min trafił Zinedine Zidane), a w finale 2:1 Włochów, po trafieniu Davida Trezegueta.

W 2004 roku w Portugalii doszło do „trzęsienia ziemi”. Skazana na pożarcie Grecja, która według wszelkich przewidywań miała odpaść już po fazie grupowej, odprawiała z kwitkiem jednego po drugim wielkiego faworyta. W ćwierćfinale, półfinale i finale wygrywała po 1:0, kolejno z Francją, Czechami i Portugalią, dokonując w ten sposób niemożliwego. Może nie zachwycała swą grą, ale była niesamowicie zdyscyplinowana i perfekcyjnie realizowała założenia trenera Otto Rehhagela.

W 2008 roku mistrzostwa przeprowadziły wspólnie Austria i Szwajcaria i były one dla nas wyjątkowe – po raz pierwszy zagrała bowiem na nich reprezentacja Polski. Optymiści liczyli na sukces, wyjście z grupy wydawało się czymś naturalnym. Nasi trafili do grupy z Niemcami, Austrią i Chorwacją. Na początek sprawdzili ich Niemcy i niestety – nie byli w stanie nic zdziałać. Przegrali 0:2, po golach urodzonego w Gliwicach Lukasa Podolskiego. Kolejny mecz, z Austrią, urósł zatem do miana pojedynku o wszystko. Polacy długo grali w nim fatalnie i gdyby nie Artur Boruc w bramce, mogli zostać zdeklasowani. Nasz bramkarz dokonywał jednak cudów, a po jednej z nielicznych kontr Biało-Czerwonych Roger Guerreiro zdobył niespodziewanie bramkę (z minimalnego spalonego). Biało-Czerwoni długo prowadzili 1:0, wydawało się, że zgarną pełną pulę, ale tak się nie stało. W doliczonym czasie gry sędzia Howard Webb uznał, iż Mariusz Lewandowski przytrzymał za koszulkę Sebastiana Proedla i podyktował dla gospodarzy jedenastkę, wykorzystaną przez Ivicę Vastica. Angielski arbiter stał się wówczas w naszym kraju wrogiem publicznym numer jeden. Nikt nie miał wątpliwości, że to jego niezrozumiała decyzja odebrała naszym zwycięstwo. Tymczasem, gdy emocje opadły, okazało się, że miał podstawy, by karnego podyktować. W ostatnim spotkaniu, z Chorwacją, Biało-Czerwoni znów zawiedli, choć rywale wystawili rezerwowy skład. Jeden jedyny Boruc robił, co mógł, ale i on nie zapobiegł porażce 0:1.

W finale spotkały się Hiszpania z Niemcami, 1:0 wygrała ta pierwsza po golu Fernando Torresa.

Cztery lata temu mistrzostwa Europy odbyły się w Polsce i na Ukrainie. Oczekiwaliśmy sukcesu, ba, byliśmy pewni, że prowadzony przez Franciszka Smudę zespół odegra w nich jakąś znaczącą rolę. Wyjście z grupy wydawało się czymś oczywistym, skoro los skojarzył nas w niej z Grecją, Rosją oraz Czechami. Własna publiczność i wsparcie milionów rodaków miały naszych zaprowadzić bardzo daleko. Niestety, stało się coś, czego nikt nie zakładał. Biało-Czerwoni rozegrali po jednej dobrej połowie w spotkaniach z Grecją i Rosją. Kibiców ucieszyli Robert Lewandowski i Jakub Błaszczykowski, lecz ich gole starczyły ledwie do remisów 1:1. Ostatnią potyczką, z Czechami, nasi musieli wygrać, lecz w słabym stylu przegrali 0:1 i pożegnali się z turniejem. Potem rozpoczęło się rozliczanie i szukanie winnych, pracę stracił Smuda.

Mistrzostwo, podobnie jak w 2008, wywalczyła Hiszpania. Długo nie zachwycała, jednak w finale wzniosła się na wyżyny, gromiąc Włochów aż 4:0.

 

Piotr Skrobisz

NaszDziennik.pl