Stawką dzisiejszego meczu było pierwsze miejsce w grupie I i zachowanie statusu niepokonanego na tym turnieju. I Polska, i Argentyna, w czterech dotychczasowych spotkaniach, tylko bowiem wygrywały. W przypadku dzisiejszego rywala nikogo to nie zaskakiwało, bo to ekipa doskonała, jedna z najlepszych w świecie, mogąca się pochwalić wieloma sukcesami. Polska natomiast w Chinach co rusz zaskakiwała. Zwycięstwa nad Chinami i Rosją były sensacjami, których niewielu się spodziewało, a awans do najlepszej ósemki turnieju i prawo gry w olimpijskich kwalifikacjach – których to nasi byli już pewni przed dzisiejszym starciem – były wyczynami spektakularnymi, przewyższającymi oczekiwania.
Dzisiejszy mecz nie miał aż takiego ciężaru gatunkowego jak poprzednie – bo wychodząc na boisko, Polacy wiedzieli, iż niczego, co już zdobyli, nie stracą. Ani ćwierćfinału, ani olimpijskiej szansy. Z drugiej strony niedzielne starcie jawiło się jako najtrudniejsze z tytułu klasy rywala. I faktycznie, od pierwszych minut pojedynku było widać, że Argentyna to zespół z innej półki. Doskonały, niemający słabszych ogniw. A że do tego podeszła do swych obowiązków z należytą powagą i starannością, stało się jasne, że przed Biało-Czerwonymi wyzwanie z gatunku karkołomnych. Szalonych.
W pierwszej kwarcie Polacy jeszcze trzymali dystans do rywali. Przegrywali tylko sześcioma punktami, a byliby bliżej, gdyby nie zbyt duża liczba niepotrzebnych, prostych strat. Gdy w drugiej kwarcie rywale zdobyli pięć punktów z rzędu, trener Mike Taylor poprosił o czas. Niestety, nie pomogło, bo Argentyńczycy nadal grali swoje, nie pozwalając naszym praktycznie na nic. Co prawda starał się A.J. Slaughter, dużą pracę wykonywał Damian Kulig, lecz to było zbyt mało. Jeszcze w trzeciej odsłonie na moment zaświtała nadzieja. Po akcji A.J. Slaughter Biało-Czerwoni zbliżyli się na odległość dziewięciu punktów. Co więcej, mieli szansę na jeszcze korzystniejszy wynik, lecz spudłowali kilka rzutów i to była woda na młyn dla doskonale czujących się w kontrach przeciwników. Szereg popisowych akcji Argentyńczyków spowodowało, iż na krótką przerwę zeszli, wygrywając różnicą aż 29 punktów. W tym momencie było też jasne, iż wygrają cały mecz, niewiadomą stanowiły tylko rozmiary. Ostatecznie skończyło się na 26 „oczkach”.
– Argentyna naprawdę nas ograła. Jej presja w obronie zatrzymywała nasze akcje, pozbawiała odwagi w ataku. Zaczynaliśmy się wahać, traciliśmy piłki, nie oddawaliśmy rzutów, jakie chcieliśmy. Powinniśmy być bardziej agresywni. Nie ma dla nas jednak wytłumaczenia, musimy grać lepiej – ale my uczymy się w każdym pojedynku – przyznał Taylor.
Dzisiejsza lekcja to była bolesna, ale z drugiej strony nie ma co narzekać, marudzić czy tym bardziej krytykować. Tą porażkę można było wliczyć w „ryzyko zawodowe”, szczególnie, że niczego specjalnie nie zmieniła. We wtorek Polacy rozpoczną grę o marzenia, o coś, co wciąż wydaje się niewyobrażalnie wielkie. O półfinał mistrzostw świata. Ich rywalem będzie Hiszpania, która dziś pokonała Serbię 81:69 w meczu o pierwsze miejsce w grupie J. Jak ciężkie zadanie czekać będzie naszych, najlepiej obrazuje fakt, iż zespół z Półwyspu Iberyjskiego zajmuje drugie miejsce w światowym rankingu, a w Chinach jeszcze nie zaznał goryczy porażki.
Polska – Argentyna 65:91 (14:20, 13:22, 14:28, 24:21).
Polska: A.J. Slaughter 16, Karol Gruszecki 11, Michał Sokołowski 9, Aaron Cel 6, Adam Waczyński 6, Damian Kulig 5, Aleksander Balcerowski 4, Mateusz Ponitka 4, Adam Hrycaniuk 2, Dominik Olejniczak 2, Łukasz Koszarek 0, Kamil Łączyński 0.
Argentyna: Luis Scola 21, Marcos Delia 12, Nicolas Brussino 10, Maximo Fjellerup 9, Gabriel Deck 9, Patricio Garino 9, Facundo Campazzo 7, Nicolas Laprovittola 7, Lucio Redivo 4, Luca Vildoza 3, Agustin Caffaro 0, Tayavek Gallizzi 0.