Agnieszka Radwańska została wykluczona z grona ambasadorów akcji „Nie wstydzę się Jezusa”. To konsekwencja jej udziału w rozbieranej sesji fotograficznej dla jednego z amerykańskich pism.
Starsza z sióstr Radwańskich jest obecnie najpopularniejszym na świecie polskim sportowcem. Nie, nie najlepszym, bo mimo niewątpliwych sukcesów na koncie daleko jej do Justyny Kowalczyk, Tomasza Majewskiego czy innych znakomitych olimpijczyków, ale uprawia tenis, trafiający „pod strzechy” w każdym zakątku globu.
Jej nazwisko, jej twarz są doskonale rozpoznawalne w Londynie, Rzymie, Nowym Jorku, Melbourne, Tokio, Pekinie czy Rio de Janeiro. Z tej racji można ją nazwać ambasadorem Polski i nie będzie w tym przesady.
Od lat, wspólnie z tatą trenerem Robertem Radwańskim, budowała swój wizerunek. Ojciec dbał o jej wychowanie, o zachowanie odpowiednich proporcji. Kiedy jako nastolatka sprawiła megasensację w US Open, pokonując Marię Szarapową, tata sprezentował jej medalik, by pamiętała o tym, co w życiu jest najważniejsze. Został on poświęcony przez kapłana na korcie. Agnieszka nie wstydziła się swojej wiary, swoich przekonań.
Dla wielu katolików, osób o tradycyjnych, konserwatywnych poglądach, stała się symbolem zawodnika bezkompromisowego, odważnego. W parze z tym szły coraz lepsze wyniki na kortach, sukcesy, które uczyniły z niej milionerkę i najpopularniejszego polskiego sportowca na świecie.
Wzięła udział w akcji „Nie wstydzę się Jezusa”, co dodatkowo wpłynęło na jej społeczny odbiór. W marcu nie bała się głośno zaprotestować, gdy podczas meczu Izrael – Polska w Pucharze Federacji miejscowi kibice obrażali nie tylko ją, ale i katolików, używając przy tym słów nienadających się do powtórzenia. Ale przy okazji robiła też wiele, by zerwać ze swym wizerunkiem. Ostatnio na dobre. Niestety.
Zła prasa Radwańskiej zaczęła się podczas ubiegłorocznych igrzysk, gdy odpadła w pierwszej rundzie i obwieściła, że nic się nie stało, bo ważniejsze są turnieje Wielkiego Szlema.
Takie słowa poszły w świat, a krakowianka zarzekała się, że zostały wyjęte z kontekstu i zmanipulowane. Kilkanaście dni temu w Londynie Agnieszka znów pokazała inną twarz, w niegodny sposób żegnając się z Sabine Lisicki po przegranym półfinale Wimbledonu.
Potem w lekceważący sposób wypowiedziała się o drugiej finalistce, Marion Bartoli. Ale prawdziwym szokiem dla wielu jej kibiców był udział w rozbieranej sesji dla jednego z pism amerykańskich. Potwierdziła nim, że z dawnej spokojnej i pokornej dziewczyny niewiele już pozostało. Może nic.
Szanuję Radwańską jako tenisistkę. Dla polskiego sportu zrobiła wiele, osiągnęła historyczne wyniki, przed nią jeszcze niejeden wygrany mecz i turniej. Żeby dojść do miejsca, w którym się obecnie znajduje, poświęciła mnóstwo rzeczy. Pracowała za dwóch.
Ale też jakoś trudno zaakceptować przemianę sympatycznej Isi w Agnieszkę z dumą wypinającą gołą pupę. Jakoś trudno zaakceptować jej słowa, że z tego powodu czuje się specjalnie wyróżniona. Trochę więcej godności, Agnieszko, trochę więcej.
Radwańska nie jest już też ambasadorką akcji „Nie wstydzę się Jezusa”. Została wykluczona z tego grona. Może w ten sposób też zdobyła nowych fanów, bo przecież nie brakowało osób, którym uwierało ustawianie przez nią tenisowych piłek w imię Jezus. Tylko czy naprawdę o to jej chodziło, na tym jej zależało?