logo
logo

Zdjęcie: Małgorzata Pabis/ Nasz Dziennik

Mam poczucie wartości

Środa, 25 stycznia 2017 (05:26)

Z o. Bogusławem Dąbrowskim, misjonarzem z Ugandy, rozmawia Małgorzata Pabis

Jak dziś wygląda sytuacja katolików w Ugandzie, kraju, do którego wyjechał Ojciec przed 15 laty?

– Uganda to kraj podzielony – połowę stanowią anglikanie, połowę katolicy, a zaledwie 10 proc.  muzułmanie. My jako franciszkanie dużo zrobiliśmy w dziele jedności. Obecny nasz prowincjał – o. Marian Gołąb, który jeszcze niedawno był misjonarzem w Ugandzie, sadził z ludźmi drzewa jedności. Jedno takie drzewo posadził nawet z Ojcem Świętym Franciszkiem w czasie jego pobytu w Ugandzie.

 

Ojciec jest niemal od początku tworzenia misji w Ugandzie...

– Pierwszy franciszkanin, o. Marcin Zagórski, przybył do Ugandy 13 kwietnia 2001 roku. Kilka miesięcy później – kiedy tam dotarłem – powstała tam, w diecezji Kasana-Luweero, w miejscowości Kakooge, pierwsza nasza misja. Początkowo mieszkaliśmy u Braci Szkolnych. Jednocześnie budowaliśmy własny klasztor, w którym dziś już mieszkamy. Dziś na terenie parafii mamy także szpital i szkołę.

 

Praca na misjach nie jest łatwa...

– Przez te 15 lat, kiedy tam jestem, byłem chory chyba na wszystkie afrykańskie choroby. Tylko w pierwszym roku „zaliczyłem” 10 malarii. To jest jeden z głównych problemów. Zresztą jeden z lęków, jakie mam, to strach przed malarią. Jak usłyszę bzyczenie komara, to już się denerwuję.

Po piętnastu latach zachwiana jest tożsamość człowieka – nie wiesz, czy jesteś jeszcze białym, czy już Murzynem. Niektórzy mówią, że już jestem „ich”. Trudny jest język, kultura, to, że się jest często jedynym białym. To jest busz, wokół panuje ogromna bieda, są różne problemy ludzi. Dokucza mi brak punktualności, brak porządku. Tam wszystko – patrząc z pozycji Europejczyka – postawione jest na głowie.

 

Dlaczego zatem Ojciec zdecydował się wyjechać? 

– Pan Jezus przed wiekami wysyłał apostołów na cały świat. Ja też postanowiłem zostać misjonarzem. Takie powołanie. Teraz jestem przełożonym całej misji. Mam kościół, szkołę, szpital. Miejsce, które stworzyłem. Zakładałem tę misję. Cieszę się z tego, co tam udało się stworzyć. Mam poczucie wartości. Wiem, że ludzie mnie kochają i potrzebują. Po 10 latach, kiedy z powodów zdrowotnych chciałem wyjechać do Polski, ludzie prosili, żebym do nich wrócił, i wróciłem. Nadali mi także imię: Kalungi, co znaczy w ich języku „dobry, piękny”.

 

Teraz napisał Ojciec książkę „Spalić paszport”. Dochód z jej sprzedaży ma być przeznaczony na szkołę, którą Ojciec wybudował. 

– Są w niej moje przeżycia z 15 lat bycia na misjach. Wszystko to zostało opisane na tle krajobrazu, kultury i historii Ugandy. Piszę w niej o swoich kryzysach. Często ludzie pytają mnie, skąd taki tytuł: „Spalić paszport”. Wiąże się to z tym, że kiedy człowiek przeżywa jakiś trudny czas, to najczęściej chce opuścić jakieś miejsce. Można jednak zostać i rozwiązać problemy. Wtedy staje się mocniejszy. Ja mniej więcej co pięć lat miałem takie kryzysy i jeden z nich opisuję. Wcześniej ojcowie biali, którym udało się zewangelizować Ugandę, byli bardzo dobrze przygotowani do tej pracy. Kiedy jednak przyjeżdżali do Afryki i widzieli, że jest ciężko, palili paszporty, żeby nie mieć otwartej drogi powrotu.

Ta książka ma pomóc w utrzymaniu szkoły Technical Institute. Dziewczęta uczą się w niej m.in. gotowania, a dla chłopców jest kierunek stolarstwo. Jakiś czas temu zakupiliśmy dla naszej szkoły 10 krów mlecznych, kozy świnie i kury. Robimy, co możemy, by pomóc naszej młodzieży.

Dziękuję za rozmowę.

Małgorzata Pabis

NaszDziennik.pl