Bądźmy szczerzy: liczyliśmy w nim na złoto. Byliśmy pewni złota. Miał je wywalczyć ten, który w ostatnich sezonach wygrywał wszystko, a rywali przerzucał o lata świetlne. Paweł Fajdek. Nasz murowany faworyt doznał jednak sensacyjnej, szokującej klęski w eliminacjach. Nie przeszedł ich, w ogóle nie awansował do finału, a co za tym idzie – w ogóle nie przystąpił do rywalizacji o medale.
W decydującej rozgrywce znalazł się za to Nowicki. W niewdzięcznej roli, bo wszyscy oczekiwaliśmy, że zastąpi wielkiego, pokonanego mistrza. Długo wydawało się, że tak się nie stanie, bo przegrywał z nerwami. Z pięciu pierwszych prób aż trzy spalił. W najlepszej osiągnął zaledwie 74,97 m, plasując się na szóstym miejscu. Dopiero w ostatniej kolejce sprężył się niesamowicie, rozluźnił i posłał młot na 77,73 m. To dało mu brązowy medal.
Zwyciężył wynikiem 78,68 aktualny wicemistrz świata i zarazem prezes Tadżyckiego Związku Lekkoatletycznego Dilszod Nazarow. W Rio wystąpił na swoich czwartych igrzyskach. W 2004 roku w Atenach spalił wszystkie trzy próby w eliminacjach, w Pekinie był 11., w Londynie 10. Teraz pierwszy. Drugie miejsce zajął najbardziej kontrowersyjny uczestnik konkursu, Białorusin Iwan Tichon (77,79), który w 2012 roku został ukarany dwuletnią dyskwalifikacją za stosowanie dopingu.
– Od początku konkursu rzucałem źle i brzydko. Miałem różne myśli, dopadł mnie stres, z którym nic nie mogłem zrobić. Mam medal, ale tak naprawdę jestem bardzo zawiedziony, bo poziom rywalizacji był niski. Tak naprawdę wstydzę się swojego wyniku, bo byłem przygotowany i gotowy na to, by pobić rekord życiowy. W pewnym momencie pomyślałem, że jeśli nie przekroczę granicy 76, to chyba nie wrócę do kraju, bo bym się zapadł pod ziemię – przyznał.
Brąz Nowickiego był dziesiątym medalem wywalczonym przez Polaków w Rio de Janeiro. Wyrównali w ten sposób osiągnięcie z trzech poprzednich igrzysk, a w weekend będą mieli kilka okazji, by je poprawić. I na to bardzo mocno liczymy.