Stanisław Kulon to wybitny polski rzeźbiarz, emerytowany profesor warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Miał szczęście do wielkich mistrzów na swojej drodze.
W zakopiańskim Liceum Technik Plastycznych trafił na prof. Antoniego Kenara. Podczas studiów w warszawskiej ASP jego mistrzami byli prof. Marian Wnuk i legendarna prof. Ludwika Nitschowa, twórczyni warszawskiej Syreny z Powiśla, z twarzą Krystyny Krahelskiej „Danuty”. Był po studiach asystentem pani profesor, potem profesorem rzeźby w ASP.
Czy uczniowie pana profesora wiedzieli coś o jego życiu, o źródłach artystycznej wrażliwości i pasji? Raczej wątpię. Kto miał im powiedzieć o nastoletnim chłopcu z Sobieska pod Podhajcami w Tarnopolskiem, który uniknął ukraińskiej siekiery tylko dlatego, że wcześniej, 10 lutego 1940 r., całą jego obrabowaną z dorobku życia rodzinę Sowieci wywieźli na Ural? Czy wychowani na akademiach szkolnych z okazji kolejnych rocznic rewolucji bolszewickiej uwierzyliby, że „radzieckie” NKWD życzyło im, „sztob padochli”? Że ich profesor pochował na „nieludzkiej ziemi” mamę, ojca i troje młodszego rodzeństwa? Że choć się bardzo bał, to uparcie zaprzeczał słowom enkawudzisty, że jest Sowietem. Ja Polak… My Polaki… Wiele razy musiał to powtórzyć, zanim dostał – on, Zosia, Józek i Władek – zaświadczenie, że mogą wracać do Polski.
Pewnie nie mówił więc tego wszystkiego swoim studentom, tylko cierpiał jak wszyscy polscy sybiracy wspominający swoje przeżycia tylko w gronie bliskich, podczas „długich nocnych rodaków rozmów”. Polska trauma, nigdy nieleczona.
„Lesoruby”
Opus vitae – dzieło życia – znanych rzeźbiarzy powstaje zwykle wtedy, gdy są oni w sile wieku. To wynika nie tylko z predyspozycji psychicznych, ale i ze specyfiki tej dziedziny twórczości wymagającej sprawności i siły fizycznej. Rzadko się zdarza, by rzeźbiarskie dzieło życia powstało po osiemdziesiątce. Tak jest w przypadku prof. Kulona. Jestem głęboko przekonany, że cykl 33 płaskorzeźb zatytułowany „Świadectwo 1939-1946” jest dziełem jego życia. I wcale nie oznacza to lekceważenia wcześniejszych dokonań.
To dzieło życia i świadectwo powstawało w czasie, gdy autor miał lat 82-83! Dlaczego tak późno? Przecież o traumie sybirskiej można było mówić i pisać już od początku lat 90. Myślę, że to świadomość wagi sprawy i świadomość, że żadne środki artystyczne nie są w stanie oddać tego, co Stanisław i jego bliscy przeżyli, wstrzymywały pana profesora. Aż przyszedł czas, bo – jak przypomniał pan Jacek Chromy z Warszawy, organizator wystawy „Stanisław Kulon – Świadectwo 1939-1946 – Płaskorzeźby” – „Ocalałeś nie po to, aby żyć… Masz mało czasu, trzeba dać świadectwo”… (Zbigniew Herbert).
Tak powstały 33 płaskorzeźby o wymiarach 45 x 81 cm – reliefowane, barwione tablice sosnowe. Ostatnia ledwie parę miesięcy temu, tuż przed wystawą w pelplińskim Muzeum Diecezjalnym.
Reliefy sosnowe. Nie kamienne, nie metalowe. Drzewo ma tu wielkie znaczenie. Rodzina Kulonów cierpiała i wymierała w nieludzkich warunkach pracy niewolniczej w lesie – jako „lesoruby”. Ale nie widać na tej sośnie lęku przed wspomnieniem o drzewie. Wręcz przeciwnie, pierwsze płaskorzeźby są ciepłe, służą pokazaniu dzieciństwa „sielskiego, anielskiego” w Sobiesku: „Mój rodzinny dom” to wnętrze izby, prawdziwe królestwo drewna: stół, ławy, łóżko, okiennice, dziecięca kołyska, stągwie też drewniane. W centralnym miejscu izby, nad oknem, drewniany krucyfiks, po bokach obrazy z wizerunkami Matki Bożej Częstochowskiej i Ostrobramskiej Królowej Miłosierdzia.
„Moje podwórko” pokazuje ten sam sielski obrazek, ale na zewnątrz: na pierwszym planie drewniany płot, malwy i słoneczniki, bawiące się dzieci, ojciec przy pracy kołodziejskiej. Na strzesze gniazdo bocianie. Na dalekim planie krzyż przy kościele. Ale to tylko pozorna sielanka. Biało-czerwona flaga na dachu domu i modląca się w oknie matka nie są przypadkowe. To 1 września 1939 roku. Dopiero po chwili dostrzegamy w lewym górnym rogu znienawidzone hakenkreuze na samolocie. A to czarne pod samolotem to nie ptaki. To bomby.
Czerwona zaraza
Te reliefy musiały być kolorowane, by oddać prawdę i grozę. Na kolejnych rzeźbach wielkie znaczenie ma agresywny kolor czerwony sowieckich flag, z równie agresywną żółcią sierpa i młota. Tworzą one dramatyczny kontrast z pastelowymi barwami Chrystusa Frasobliwego z wiejskiej kapliczki i uciekających w popłochu dzieci. To „Sowiecka razwiedka”. Na „Czerwonej agresji” te wściekłe czerwone kolory sowieckich płacht skontrastowane są z zielenią mundurów polskich oficerów i żołnierzy idących do sowieckiej niewoli. To przyszłe ofiary Katynia. Piąta rzeźba jest czarno-czerwona. Na pierwszym planie Żydzi w chałatach oblepili potężny czołg sowiecki. Podnoszą ręce z kwiatami, witają „wyzwolicieli”. Na ramionach chałatów czerwone szmaty. Nieco dalej inni Żydzi biegający z rozwiniętymi czerwonymi flagami. Nad czołgistami czerwone płachty i napis: „Za Stalinu, za Rodinu”… Sowieckim czerwonym gwiazdom na czołgu i czapkach przeciwstawione są krzyże na dalekim planie. Bo to nie jest wojna polsko-sowiecka. To wojna światów… Ta scena rozgrywa się na Starym Rynku w Podhajcach.
„Dziesiąty luty będziem pamiętali”
4.15 rano. Sobota, pamiętnego 10 lutego 1940 roku. Przerażone postacie w środku izby, w nocnej bieli koszul: ojciec, matka, małe dzieci. Za oknem gęby sowieckich sołdatów i Żyda, który im posłużył za przewodnika. „Otwieraj!”. Ograbieni i wyrzuceni z domu w biel lutowego śniegu. Przewodnik trzyma coś w łapach. To chyba część grabieży – nagroda od enkawudzistów za pomoc. Popychani przez sołdatów, ładowani na sanie. Gdzieś dalej przed nimi cały szereg sań i krzyże, krzyże.
„Załadunek” na stacji Podhajce. Bydlęce wagony, strażnicy z bagnetami, uderzenia kolbami karabinów. Maleńkie dzieci na rękach matek. We wnętrzu bydlęcego wagonu groza i niepewność, co z nami będzie. Bardzo dużo małych dzieci. One nie dojadą do celu tej upiornej podróży. Słabych wyrzucano po drodze z wagonów. Nie tylko martwych, także tych jeszcze żywych. Brutalnie i bezwzględnie. W głębi, z wagonu, wychylają się zrozpaczeni ludzie, którym zabrano bliskich.
„My was zdzies priwiezli”
I końcowa stacja Mołotow. Dziś to miasto Perm. Wtedy z nazwy pomnik jednego z najpodlejszych zbrodniarzy II wojny światowej, negocjatora tajnego paktu z Niem- cami, nigdy nieukaranego. Na pierwszym planie enkawudziści grzeją łapy przy ognisku. Ale nie tylko to. Palą dokumenty Polaków. Teraz to już nie Polacy. To niewolnicza masa ludzka, własność sowiecka. W głębi nieszczęśnicy wyrzucani z wagonów, półżywi, ładowani do samochodów Ził-5. „Ził piać – z góry jechać, w górę pchać”. Oni o tym jeszcze nie wiedzą. Koszmarna podróż w głąb uralskiego lasu to śmierć kolejnych ludzi wyrzucanych brutalnie do lasu. Polski szlak. Polska Golgota Wschodu. Po drodze mijają tych, których przywieziono tu wcześniej. Z siekierami. Rąbią las, wyrabiają sowieckie „normy”.
W pasiołku
Ohydne wnętrze wielkiej drewnianej szopy, zaprzeczenie ciepłego domu rodzinnego z pierwszej rzeźby. To nie „osielenije”. To obóz koncentracyjny! Potem las uralski i „lesoruby”. Pod kontrolą enkawudzisty z pistoletem w łapie. Kobieta z synkiem piłują pień drzewa. Nie dają rady. „Ubiju, kak sobaku!” – wrzeszczy strażnik i celuje z pistoletu. „Małe lesoruby” też piłują drzewo, pracują ponad swoje siły.
Kobiety w lesie wznoszą do góry ręce w błagalnej modlitwie. To się kojarzy ze znaną sybirską balladą-modlitwą ułożoną w wagonach: „O Jezu Chryste, w Ogrójcu mdlejący! Polska Królowo, zlituj się nad nami, nad polską ziemią i nad Polakami. Powróć nas, powróć do ziemi ojczystej, Królowo Polski! Panienko Przeczysta!”. Ale powrotu nie ma. Jeszcze się nie wypełniło cierpienie.
Narodziny i śmierć
Ojciec ostrzy piły „lesorubom”. To ważne, od jego pracy zależy wykonanie „normy” i to, ile się zje. Staś i rodzeństwo witają braciszka Olka, który w tym strasznym miejscu przychodzi na świat. Ojciec chrzci synka. Dzieci nawet na podwórku pozostają pod strażą Sowietów z czerwonymi gwiazdami. W całym cyklu te czerwone gwiazdy są mocno eksponowane jako symbole zła.
Olek nie przeżył. Nie dlatego, że chorował. To niemowlę umarło z głodu! Tu trzeba sięgnąć do wspomnień Stanisława Kulona, do ich najsmutniejszych fragmentów:
„Maleństwo urodziło się zdrowe, ale z czasem zaczęło coraz częściej popłakiwać. Było bardzo blade, stale głodne, bo mama nie miała go czym wykarmić, piersi miała suche, a nie było ani mleka, ani masła, ani nabiału, jedynie przydział starego łoju i stara, zarobaczona kasza. Dni mijały, a maleństwo płakało, prosząc o pokarm. Na chudziutkim, nieporadnym ciałku zaczęły się pojawiać siwoziemiste plamy”.
Brat Stasia, Józek, zaczął kraść mleko od sowieckiej krowy – po troszku, do kubka. Olek odżył, pojawiły się rumieńce, przestał płakać. Ale Józek został przyłapany, ciężko pobity przez Sowietę, ledwie uszedł z życiem. Którejś nocy Olek przestał płakać… „Mama z bólu znieruchomiała. Twarz miała szarą, jakby martwą, oczy wpatrzone w róg pryczy, gdzie pod przykryciem leżał w ciszy najmniejszy człowiek z pasiołka”.
Potem był pogrzeb: „Ojciec zdjął z głowy czapkę i powoli, niosąc przed sobą trumienkę, wyszedł z szopy. Za ojcem szła mama, która niosła malutkiego Mietka. Zosia z naręczem kwiatów, za Zosią Kazik z puszką łoju, w której paliło się ledwie dostrzegalne światełko. Za światełkiem szedł Józek, niosąc przed sobą biały brzozowy krzyż. Na końcu konduktu ja z łopatą na ramieniu. Kiedy ojciec wykopał dół, uklękliśmy wokół niego i modliliśmy się cicho. Ojciec oddawał ziemi ciało Olka. Płakaliśmy w milczeniu. Ukradkiem spojrzałem na ojca. Jemu też płynęły łzy po zarośniętych policzkach. Tę pogrzebową ciszę przerwał szelest łamanych gałązek i wyłoniła się ta jedyna w pasiołku krówka, która mogła dać życie Olkowi, ale sowiecki człowiek powiedział ’niet, nielzia’… Olek był synem zesłańca, a dla zesłańców nie było szans na życie na tej bezdusznej ziemi”.
W czym zawiniła rodzina Kulonów, że została zesłana? Wszak Związek Sowiecki „wyzwolił” ją w roku 1939 od „jaśniepanów polskich”. To byli prości ludzie. Jeszcze dziś słyszy się usprawiedliwienia sowieckich oprawców: czasy były ciężkie, ludzie sowieccy też cierpieli biedę. Stanisław Kulon nie ma wątpliwości: „Wszyscy byliśmy przeznaczeni do masowej zagłady. Nikt z komandirów, enkawudzistów pasiołka nie interesował się, czy Olek się urodził i gdzie jest pochowany. Był bezprizorny, niepotrzebny władzy sowieckiej”.
Deportowani Polacy traktowani byli jak więźniowie polityczni. Pochodzili z obcego sowieckim inżynierom dusz świata. Modlili się, co już było zbrodnią wobec „światopoglądu leninowskiego”. Niczego nie posiadali, bo ich ograbiono. Spalono dokumenty. Byli niewolnikami, których właścicielem było zbrodnicze państwo sowieckie, a nadzorcami enkawudziści. Mogli ich w każdej chwili po swojemu osądzić i zabić. Różnica między obozami śmierci Hitlera a pasiołkami zaludnionymi przez niewolników z Polski i przedstawicieli innych narodów była taka, że po udanej ucieczce zza drutów Auschwitz można było dotrzeć pieszo po dwóch dniach do Krakowa. Z Sybiru ucieczki nie było. Strażnik nie pilnował więźniów (nikt ich nigdy przed sądem nie skazał!) z powodu możliwości ucieczki. Pilnował, by niewolnicy najpodlejszego systemu w dziejach nowożytnego świata wyrobili „normę” na rzecz czerwonego cara.
Piekło dzieci
Potem jeszcze smutniejsza przeprowadzka rodziny Kulonów do innego pasiołka. Olek zostaje daleko, na nieludzkiej ziemi. Nikt nie pomodli się już na jego grobie. Ale śmierć się nie zadowala tą ofiarą. Wkrótce odchodzi ojciec, a potem matka. Zostają samotne, bezradne dzieci. „Dziękuję ci, mamo, że nauczyłaś mnie modlić się, bo nie wytrzymałbym” – wyzna po latach Stanisław Kulon. Wiele razy słyszałem to w relacjach świadków historii.
Dzieci żebrzą, zanim trafią do sowieckiego „diet-domu”. Szczują ich psami, wyganiają spod drzwi. W „diet-domie” portrety Lenina i Stalina. I znów te nienawistne czerwone płachty. Nawet w takim miejscu dzieci głodują.
W rajkomie Staś walczy z enkawudzistą o zaświadczenie, że jest Polakiem. Miasto Kudymkar na Uralu. Jest zdeterminowany. To przedśmiertne nauki mamy i taty… Znów te straszne portrety, sierp i młot, czerwona gwiazda. Czy uda się kiedykolwiek uciec z tego piekła?
„Symboliczne epitafium mojej rodziny – Ural” – najbardziej osobista, przeraźliwie smutna i wzruszająca ze wszystkich płaskorzeźb cyklu. Czworo ocalonych z rodziny Kulonów dzieci modli się o wieczny odpoczynek dla tych, którzy zostali na nieludzkiej ziemi: mamy, taty, Olka, Miecia, Kazia.
Granica światów
Załadunek do „Polszy” z „diet-domu” i znów ził-5. A potem Medyka. Ta ostatnia rzeźba jest przemyślana w najdrobniejszych szczegółach. Wagony pociągu są tak ustawione, że tworzą granicę dwóch światów: sowieckiego, charakteryzowanego pustą przestrzenią i wielkim sierpem skrzyżowanym z młotem. Po drugiej stronie pastel i zieleń polichromii. I w dali krzyż na kościele. I krzyże przydrożne. Bo to jednak Polska, mimo że zniewolona przez Sowietów. Na pierwszym planie kapliczka. Matka Boża z Dzieciątkiem. Ludzie padają na kolana. Gdzieś już to było… To przecież „Przedwiośnie” Żeromskiego. Powrót Cezarego Baryki z bolszewickiej Rosji do Polski!
Bóg chciał, że zapamiętałem…
To jest świadectwo rzeźbiarza. Ale przedtem było świadectwo pisane. Wydane w roku 2008 wspomnienia Stanisława Kulona pod znamiennym tytułem: „Z ziemi polskiej do Polski”. Z ziemi polskiej, która już nie jest polska, przez Ural, do Polski. „To jest dramat mojej rodziny, ale nie tylko mojej, ponieważ tysiące Polaków wywieziono z Kresów” – pisał pan profesor. „Ani jedno słowo w tej książce nie jest kłamstwem. Wszystko to widziałem, przeżywałem, a Bóg chciał, że i zapamiętałem”.
Dziękujemy, panie profesorze, za to świadectwo. Długa jest lista świadectw i dzieł artystycznych, obrazujących polską Golgotę Wschodu. Jeszcze tę dawniejszą, z XIX wieku. Jacek Malczewski, Aleksander Sochaczewski, Michał Andriolli i wielu innych artystów. Jestem przekonany, że niezwykły cykl reliefowy prof. Stanisława Kulona będzie od tej pory jednym z najważniejszych wizerunków polskiego Sybiru czasów sowieckich, ponieważ opowiada tę historię od początku do końca.