logo
logo

Zdjęcie: Ewa Sądej/ Nasz Dziennik

Ślepi na argumenty naukowe

Wtorek, 12 grudnia 2023 (08:53)

Aktualizacja: Wtorek, 12 grudnia 2023 (09:03)

Większość polityków w Sejmie ignoruje to, co naukowcy
już dawno bezspornie dowiedli w kwestii in vitro.

Lewica z budżetu państwa chce dziś przeznaczyć na procedurę sztucznego zapłodnienia 500 mln zł rocznie, mimo że nie rozwiązuje ona problemu niepłodności.
Jest wręcz przeciwnie. Badania naukowe nie pozostawiają złudzeń: paradoksalnie in vitro przyczynia się do zwiększenia problemu niepłodności u przyszłych pokoleń. Potwierdza to w rozmowie z „Naszym Dziennikiem”
dr Tadeusz Wasilewski, ginekolog-położnik. – In vitro nie dba o zdrowie kobiety. Wykonując więc program in vitro
i nie likwidując choroby bądź chorób, które przyczyniają się do niepłodności, przenosimy dane zaburzenia na dzieci. Wszyscy naukowcy doskonale to wiedzą, nawet jeśli tego publicznie nie mówią. Warto, aby politycy nie tylko posłuchali zwolenników tej procedury, lecz także dotarli
do rzetelnych informacji na jej temat. I dopiero po zapoznaniu się z tą wiedzą podejmowali właściwe decyzje – zaznacza lekarz.

Jak wskazuje w rozmowie z „Naszym Dziennikiem”
prof. Bogdan Chazan, ginekolog-położnik, in vitro nie tylko wiąże się z uśmierceniem osoby ludzkiej na etapie rozwoju zarodkowego, lecz także szkodzi zdrowiu kobiety.
– Ta metoda nie dba o człowieczeństwo zarodków.
Traktuje je instrumentalnie, a nie podmiotowo, wyłącznie jako obiekt chęci posiadania. Dlatego też do etapu rozwoju wybiera się tylko te najlepiej rokujące.

– Pozostałe zarodki, czyli mówiąc wprost: pozostałe dzieci, po prostu bezwzględnie się uśmierca. W ten sposób narusza się ich godność. Pamiętajmy przecież, że już na tym etapie mamy do czynienia z człowiekiem, który ma prawo do życia. A procedura in vitro czyni z niego jedynie przedmiot, traktuje jako „materiał biologiczny”, którym można swobodnie dysponować – wyjaśnia prof. Bogdan Chazan.

Ponadto metoda mocno ingeruje w zdrowie kobiety. Przyczynia się m.in. do zwiększonego ryzyka raka jajnika, skrętu jajnika czy zaburzeń pracy nerek i układu sercowo-
-naczyniowego.

Z kolei dr hab. Marcin Warchoł, wiceminister sprawiedliwości, pełnomocnik rządu ds. praw człowieka, podkreśla w rozmowie z nami, że procedura – oprócz poważnych wątpliwości etycznych – budzi liczne komplikacje prawne. – Są to przede wszystkim kwestie związane z surogacją, dziedziczeniem czy potencjalnym kazirodztwem. Dzieci urodzone w wyniku procedury in vitro mają prawo dochodzić, kto jest ich biologicznym rodzicem, a następnie domagać się spadku po nim. Już dziś wiemy też, że z in vitro wiąże się większe ryzyko niezamierzonego kazirodztwa. A to jest argument zarówno medyczny,
jak i prawny, który jest kluczowy w dyskusji o konieczności odrzucenia in vitro – wylicza wiceminister.

Nasi rozmówcy kwestionują także argument podnoszony przez zwolenników projektu ustawy o uhonorowaniu twórcy procedury Nagrodą Nobla. Przypominają, że ten fakt w żaden sposób nie może przesądzać o słuszności tej procedury. Historia pokazuje, że wśród noblistów było sporo naukowców, których poglądy i czyny zostały powszechnie potępione. Jak przypomina dr Tadeusz Wasilewski, wiele spośród wyróżnień zostało nadanych
w dużej mierze z powodów politycznych, także w dziedzinie medycyny. Z kolei prof. Bogdan Chazan zwraca uwagę,
że metoda in vitro była początkowo wykorzystywana
w weterynarii. – Dość szybko jednak zarzucono jej praktykowanie na tym gruncie, ponieważ nie spełniała ona oczekiwań związanych z wysoką jakością zapładnianych organizmów. Dlatego dopiero później została ona przeniesiona do medycyny. Dziś, po latach jej stosowania, ujawniają się nie tylko etyczne aspekty związane z jej przebiegiem, lecz także medyczne negatywne konsekwencje, na które dowodów nauka dostarcza aż nadto – wskazuje. W ocenie dr. hab. Marcina Warchoła torpedowanie dyskusji na ten temat właśnie ze względu na Nobla jest zwyczajnym nadużyciem. – Próbuje się wymusić uległość ze względu na polityczną poprawność poprzez próby dowodzenia, że Nagroda Nobla powinna ucinać dyskusję na ten temat. To kompletna bzdura – ocenia wiceminister.

Choroby przenoszone na pokolenia

Jak zauważa dr Tadeusz Wasilewski, bezspornym argumentem, który powinien wybrzmieć w dyskusji na temat in vitro, jest to, że procedura ta nie jest metodą leczenia niepłodności. – Dowody naukowe nie pozostawiają żadnych wątpliwości: żeby chcieć leczyć niepłodność, trzeba diagnozować pacjentów. Jedynie poprzez wnikliwą
i rzetelnie przeprowadzoną diagnostykę można szukać istniejących chorób, zaburzeń, a następnie próbować je likwidować. Tylko w ten sposób podnosimy szansę na poczęcie dziecka w sposób naturalny – akcentuje lekarz. Zwraca też uwagę, że badania kliniczne wielokrotnie dowodziły, iż niepłodność ma związek z nieleczonymi chorobami. A z kolei nieleczone choroby są genetycznie przenoszone na kolejne pokolenia. – Tym, co predysponuje kobiety do wystąpienia chorób sercowo-naczyniowych,
są zaburzenia metaboliczne. I dziś mamy wiele potwierdzeń naukowych, że dzieci urodzone w wyniku zastosowania in vitro mają bardzo często właśnie takie zaburzenia sercowo-naczyniowe jak ich mamy. Dlatego należy zaznaczyć, że jeśli nie leczymy chorób, a in vitro leczeniem się nie zajmuje, to w ten sposób przenosimy zaburzenia na dzieci, a tym samym na następne pokolenia – argumentuje dr Tadeusz Wasilewski. Lekarz podkreśla tym samym, że zdrowie dziecka jest ściśle powiązane ze zdrowiem matki. – To, co się dzieje w organizmie matki, jest wypadkową tego, co będzie się działo w organizmie dziecka. Jeżeli nie dbamy o zdrowie kobiety, o zdrowie mężczyzny, czyli nie lecząc chorób, pozwalamy w ten sposób – poprzez wykonywanie procedury in vitro
– powielać tak naprawdę nieprawidłowości związane
z zaburzeniami metabolicznymi, autoimmunologicznymi naszych organizmów u dzieci, które będą potem chciały mieć swoje dzieci – ostrzega medyk. I dodaje, że w ten sposób będzie też narastał problem niepłodności
w kolejnych pokoleniach. – Nasze dzisiejsze zdrowie było programowane jeszcze w organizmie naszej prababci.
To nie jest żaden skrót myślowy. Nasze zdrowie, w tym zdrowie prokreacyjne, jest ściśle powiązane z naszymi przodkami. Dlatego musimy sobie zdawać sprawę, że dziś pracujemy na zdrowie, również to prokreacyjne, kolejnych pokoleń. Jeśli nie będziemy leczyć naszych chorób,
to w ten sposób będziemy przyczyniać się do tworzenia „słabych ogniw”, a w końcu do przerwania łączności pokoleniowej – ostrzega lekarz.

Z kolei prof. Bogdan Chazan przypomina, że in vitro zwiększa ryzyko wystąpienia chorób de novo u dzieci,
czyli takich, które nie zostały odziedziczone po rodzicach.
– Badania potwierdzają, że ryzyko ich wystąpienia jest znacznie wyższe niż u dzieci poczętych w sposób naturalny – potwierdza i mówi także o zagrożeniach dla zdrowia kobiet poddających się procedurze. – Przechodzą one terapie hormonalne, które nie są obojętne dla ich zdrowia. W naturalnym cyklu jajniki w procesie jajeczkowania produkują i wydzielają na zewnątrz jedną dojrzałą komórkę jajową w miesiącu. W przypadku procedury in vitro zmusza się jajniki do mnogiego jajeczkowania, co czasami powoduje powstanie zespołu hiperstymulacji jajników,
a to nierzadko jest niebezpieczne dla matki. Jeżeli do tych jajeczkowań dochodzi w bardzo dużej liczbie i procedura jest wielokrotnie powtarzana, to może to powodować
– tak wynika z badań naukowych – zwiększone ryzyko zachorowania w przyszłości na raka jajnika. Znacząco podwyższa się też ryzyko wystąpienia raka piersi i raka trzonu macicy – wyjaśnia prof. Bogdan Chazan.

Oburzenia z powodu prowadzenia przez lewicę i środowiska lobbujące na rzecz in vitro nachalnej i przede wszystkim nieuczciwej nagonki pod hasłem „prawo do dziecka dla każdego” nie kryje Magdalena Guziak-Nowak, członek zarządu i dyrektor ds. edukacji w Polskim Stowarzyszeniu Obrońców Życia Człowieka. – Lekarze doskonale zdają sobie sprawę z tego, że zarówno ciąża, jak i sam poród dziecka poczętego metodą in vitro wiąże się z dużo większym ryzykiem niż ciąża i poród dziecka poczętego
w sposób naturalny. Nawet jeśli głośno o tym nie mówią
w debacie publicznej – zaznacza w rozmowie z „Naszym Dziennikiem”. I przytacza pytania usłyszane od lekarzy
i pielęgniarek, kiedy sama była w stanie błogosławionym.
– Takie zdarzenia miały miejsce, kiedy spodziewaliśmy się zarówno najmłodszego dziecka, jak i w trakcie mojej przedostatniej ciąży. Już na etapie diagnostyki w poradni ginekologicznej lekarz zapytał, czy dziecko zostało poczęte w sposób naturalny, czy została przeprowadzona procedura in vitro. Podobnie było, kiedy przyjechałam do szpitala
na poród. Położne chciały wiedzieć, czy ciąża nie jest wynikiem procedury in vitro. Te pytania zdecydowanie nie wynikały z ich niezdrowej ciekawości. Moja odpowiedź była dla nich bardzo ważna, ponieważ zarówno ciąża, jak
i poród dziecka zapłodnionego sztucznie kwalifikowane są jako te z podwyższonym ryzykiem. To są fakty oczywiste dla każdego lekarza. Niestety, w ogóle nie wybrzmiewają one w debacie publicznej – stwierdza.

Wątpliwości prawne

Nie wybrzmiewają też liczne wątpliwości prawne związane z procedurą in vitro. – Przede wszystkim mamy poważne zagrożenie związane z procederem surogacji. Przecież ten projekt nie reguluje takich przypadków, w których młode kobiety, chcąc zarobić, będą „wynajmować” swoje łona lub staną się dawczyniami komórek. Takie sytuacje pociągają za sobą kolejne wątpliwości prawne – tłumaczy dr hab. Marcin Warchoł. I wskazuje inny problem związany
z procedurą in vitro. – To kwestia potencjalnego kazirodztwa. Może się tak zdarzyć, kiedy jeden mężczyzna jest dawcą bardzo dużej liczby plemników. Niewykluczone są sytuacje, kiedy dzieci, mające de facto wspólnego ojca, będą chciały, nieświadome pokrewieństwa, zawrzeć związek małżeński – zwraca uwagę nasz rozmówca. Dlatego, jak podkreśla, trzeba głośno mówić o tych wszystkich wątpliwościach. – Musimy widzieć dalszą perspektywę – nie tylko prawną, lecz także medyczną,
a nie tylko tu i teraz. Jeśli etyczne wątpliwości nie docierają do zwolenników in vitro, to miejmy nadzieję,
że wsłuchają się oni w dowody naukowe – konkluduje
dr hab. Marcin Warchoł.

Urszula Wróbel, „Nasz Dziennik”

Nasz Dziennik