logo
logo
zdjęcie

Zdjęcie: arch/ Inne

Ratowali, nie oczekując nic w zamian

Poniedziałek, 24 marca 2014 (16:34)

Aktualizacja: Poniedziałek, 24 marca 2014 (17:15)

Z Michałem Kaliszem, historykiem rzeszowskiego Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, rozmawia Mariusz Kamieniecki

Na czym polegała pomoc Żydom w czasie okupacji niemieckiej na terenie Rzeszowszczyzny?

- Pomoc Polaków wobec Żydów można podzielić na indywidualną i grupową. Pomoc indywidualna przybrała na terenach okupo­wanej Rzeszowszczyzny dwie podstawowe formy: pomocy doraźnej, udzielanej często pod wpływem impulsu na widok nędzy Żydów, np. wskazanie drogi ucieczki, obdarowanie żywnością bądź też chwilowe ukrycie na strychu czy w stodole, oraz stałego pomagania im w prze­trwaniu okupacji niemieckiej, czyli ukrywanie ludności żydowskiej w specjalnie przygotowanych do tego celu bunkrach, schronach itp.

W tym drugim przypadku pomoc trwała kilka lat, a nierzadko nawet przez całą wojnę, aż do wkroczenia do Polski Sowietów. Inną formą wsparcia Żydów była pomoc grupowa. Odbywała się ona w ramach działalności konspiracyjnej i była udzielana przez Polskie Podziemie: Armię Krajową, Bataliony Chłopskie, ale także przez polskie duchowieństwo. Z ustaleń IPN wynika, że choć na Rzeszowszczyźnie przypadki pomocy grupowej nie są odosobnione, to najczęstszą formą wsparcia była pomoc indywidualna.

Jaka była skala tej pomocy i jak wiele osób narodowości żydowskiej przeżyło wojnę dzięki wsparciu Polaków?

- Z naszych ustaleń wynika, że ok. 1700 Polaków z terenów dzisiejszego Podkarpacia udzielało pomocy ludności żydowskiej, z czego nie mniej niż 200 przypłaciło to życiem. Wśród nich jest rodzina Ulmów z Markowej. Dzięki ofiarności Polaków na Podkarpaciu wojnę przeżyło ok. 2900 Żydów. 

Czy pomoc w mieście i na wsi była jednakowa?

- Oczywiście były różnice. Większa skala pomocy była na wsi, gdzie było więcej możliwości, np. co do zdobycia żywności. W ramach gospodarstwa z roli można było łatwiej wyżywić dodatkowe osoby, które stawały się domownikami, i to często na dłuższy czas.

Ponadto na wsi było więcej możliwości ukrycia Żydów, np. w ziemiankach, w pobliskich lasach, w piwnicach czy na strychach, były też obiekty gospodarcze: spichlerze, stodoły, które sprzyjały ukrywaniu często nawet kilkunastoosobowej grupy osób. Tak było np. w okolicach Kozłówka i Markuszowej w pow. strzyżowskim, gdzie w masywie lasów ukrywało się ok. 40 Żydów.

Pomagało im sześciu Polaków, którzy dostarczali żywność, pomagali w budowaniu bunkrów, a chwilami ukrywali Żydów także na strychach własnych domów. Ludzie ci doskonale zdawali sobie sprawę, że grozi im za to kara śmierci. Mimo tej świadomości i realnego zagrożenia nie wahali się ani przez chwilę i zapłacili za to najwyższą cenę. Prawdopodobnie w wyniku denuncjacji w lipcu 1943 r. zostali rozstrzelani przez Niemców. Pochowano ich na miejscu zbrodni. Dopiero w 1944 r. szczątki ofiar ekshumowano i przeniesiono na cmentarz parafialny w Dobrzechowie. Dziś ich ofiarę, w miejscu pierwszego pochówku koło kapliczki w Kozłówku upamiętnia pomnik odsłonięty w ubiegłym roku.

Sztandarowym przykładem ukrywania Żydów jest przypadek rodziny Ulmów, ale bohaterów, którzy ratowali ludność żydowską przed zagładą, było przecież więcej…

- Na chwilę obecną Instytut Yad Vashem w Jerozolimie odznaczył medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata ok. 6500 Polaków. To jednak zaledwie ułamek faktycznej liczby osób, które były zaangażowane w ratowanie Żydów.

Tak mała liczba uhonorowanych wynika z kryteriów wymaganych przez stronę żydowską. Chodzi o potwierdzenie takiego faktu przez osobę uratowaną, czyli Żyda bądź rodzinę żydowską, która przetrwała wojnę. Historycy, którzy badają ten temat, wiedzą doskonale, że Polaków, którzy ratowali ludność żydowską czy to na terenie Rzeszowszczyzny, czy w innych regionach Polski, było dużo więcej, niż podają oficjalne statystyki.

Z uwagi chociażby na stale zmniejszającą się liczbę świadków czy też problemy w dotarciu do dokumentów, m.in. za granicą, coraz trudniej udokumentować wszystkie przypadki pomocy na tyle dobrze, żeby spełniały kryteria Instytutu Yad Vashem. Dlatego w 2010 r. podczas uroczystości na Podkarpaciu nadano wysokie odznaczenia państwowe przeszło 70 żyjącym Polakom bądź ich rodzinom, którzy ratowali ludność żydowską na Rzeszowszczyźnie. Wśród osób, które otrzymały odznaczenia z rąk śp. prezydentowej Marii Kaczyńskiej, była m.in. Józefa Siuzdak, córka Katarzyny i Sebastiana Kazaków – cichych bohaterów z Brzózy Królewskiej.

Jaką rolę w ukrywaniu Żydów odegrało polskie duchowieństwo?

- Rola duchowieństwa świeckiego, jak również zakonnego była bardzo duża. Księża ukrywali Żydów na plebaniach, w budynkach parafialnych, domach zakonnych i dożywiali ich, a nieraz nawet po­magali w ucieczkach z gett, wystawiali także fałszywe metryki chrztu. To z kolei umożliwiało wyrobienie dokumentów, dzięki którym takie osoby mogły m.in. wyjechać na roboty do Niemiec, gdzie pracowali i mogli przetrwać wojnę.

Było też wiele zgromadzeń zakonnych, także żeńskich, które niosły pomoc, jak chociażby Zgromadzenie Sióstr Służebniczek Bogarodzicy Dziewicy Niepokalanego Poczęcia (służebniczki dębickie) z Dębicy, Zgromadzenie Służebniczek Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej (służebniczki starowiejskie) ze Starej Wsi i wiele innych. Siostry m.in. na Podkarpaciu w bardzo wielu przypadkach pod swój dach przyjmowały żydowskie dzieci, które trafiały do nich przywo­żone przez Polaków, a nawet podrzucane były przez własnych rodziców.

Zakonnice umieszczały je w ochronkach, szkołach, szpitalach czy sierocińcach, które prowadziły. Jeśli wymagała tego sytuacja, przeno­szono ukrywanych z jednego domu zakonnego do drugiego, co było podyktowane względami bezpieczeństwa. Łącznie siostry zakonne na terenie Rzeszowszczyzny ukrywały kilkadziesiąt osób narodowości żydowskiej, głównie dzieci. To nie były działania przypadkowe, ale dobrze zorganizowana forma pomocy.

Czy możemy mówić o konkretnych przypadkach przechowywania Żydów przez duchownych?

- Niesłychaną historię udało mi się poznać dzięki pamiętnikom jednej z Żydówek, która była przechowywana w ochronce Zgromadzenia Sióstr Służebniczek Bogarodzicy Dziewicy Niepokalanego Poczęcia (służebniczki dębickie) w Dominikowicach (pow. gorlicki). Okazuje się, że została ona przebrana w habit zakonny, a miejscowe struktury Armii Krajowej wyrobiły jej fałszywe dokumenty. Żydówka ta wspólnie z siostrami zakonnymi przewoziła broń do różnych punktów. Takich ciekawych historii dotyczących przechowywania i pomocy Żydom przez polskie duchowieństwo jest bardzo dużo.

Ta pomoc w wielu przypadkach nie była bezkarna. Co groziło za ukrywanie Żydów?

- Na okupowanych przez Niemców ziemiach polskich za każdą pomoc Żydowi, nawet najdrobniejszą, jak ofiarowanie jedzenia, kubka wody czy chociażby wskazanie drogi ucieczki itp., groziła bezwzględna kara śmierci. Mało tego, władze okupacyjne stosowały przy tym zasadę odpowiedzialności zbiorowej, zdarzało się więc, że śmierć ponosiła cała rodzina, a nawet sąsiedzi osób, które udzielały pomocy. W przypadku znalezienia Żydów u Polaków okupant niemiecki najczęściej rozstrzeliwał zarówno ukrywających, jak i tych, którzy byli ukrywani.

Czy podobne restrykcje były też w innych krajach okupowanych przez Niemców?

- W Europie Zachodniej te restrykcje były dużo łagodniejsze. W najgorszym wypadku we Francji, Holandii czy Belgii za pomoc Żydom groziła co najwyżej kara więzienia, ale zazwyczaj była to tylko kara grzywny.  

To, że u nas karano najostrzej, jest także argumentem dla nieprzekonanych, którzy oskarżają Polaków o antysemityzm…

- Tak naprawdę ciągle docieramy do nowych przypadków pomocy udzielanej Żydom przez Polaków. Np. w tym tygodniu udało nam się odnaleźć i ustalić kolejne przypadki pomocy tym razem w okolicach Przeworska. Ciągle docierają do nas nowe informacje. Wszystkie dokumentujemy. Badania ciągle trwają i dopóki żyje ostatni świadek, który ma na ten temat jakąkolwiek wiedzę, możemy poznać w przybliżeniu rzeczywistą skalę pomocy, choć do końca już nigdy nie uda się ustalić wszystkich Polaków, którzy ratowali życie osobom narodowości żydow­skiej. Kolejne świadectwa są także szansą powiększenia liczby Polaków uhonorowanych medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. 

Czy nie najprościej byłoby jednak, gdyby sami uratowani Żydzi zgłaszali takie fakty?

- Jeśli chodzi o Żydów, to rzeczywiście nie wszyscy z różnych względów nie chcieli wracać do traumatycznych dla nich wydarzeń. Wyjeżdżali z Polski, rozjeżdżali się po całym świecie, do Stanów Zjednoczonych czy do Izraela, i często kontakty z tymi, którzy ich ocalili, urywały się na zawsze.

Kiedy sędziwy Polak umierał, a wcześniej nie pochwalił się tym, że pomagał Żydom, podobnie ocalony Żyd nie zgłosił tego faktu, to pamięć o pomocy zacierała się już na zawsze. Należy także pamiętać, że wielu Polaków, którzy ratowali Żydów od śmierci, uważało to za coś oczywistego, naturalnego, za zwyczajny ludzki odruch i nie oczekiwało za to nagrody. Teraz jest już niestety za późno, żeby zebrać pełną dokumentację i odświeżyć przeszłość.

Czasami też udaje mi się uzyskać kontakt z ocalonymi, żyjącymi jeszcze Żydami, którzy udzielonej im pomocy wcale nie uważają za wartą uhonorowania. Spotkałem się np. ze stwierdzeniami typu: „Owszem, przechowywano mnie, ale tylko dwa dni i czy to zasługuje na wyróżnienie?″. Takie podejście nie jest odosobnione. Ludzie ci nie zdają sobie sprawy z tego, że te dwa dni czy choćby jedna godzina czy nawet kilka minut mogło zaważyć na czyimś życiu.

Jednemu mogło to uratować życie, a innemu przynieść śmierć. Niemcy nie rozpatrywali pomocy w kategoriach sekundowych czy minutowych, ale czy była lub nie. Jeżeli była, to najczęściej kończyło się karą śmierci. Dlatego zawsze zachęcam takie osoby, które mają wiedzę na ten temat bądź są bezpośrednimi świadkami niesionej pomocy, aby udokumentowały je notarialnie czy też przy pomocy oświadczenia, które potwierdza pieczęcią rabin danej gminy żydowskiej. Brak takiego oświadczenia utrud­nia otrzymanie wyróżnienia Instytutu Yad Yashem.

Dziękuję za rozmowę.

Mariusz Kamieniecki

NaszDziennik.pl