Kończy się wykorzystanie funduszy Unii Europejskiej, które otrzymaliśmy w ramach pierwszej perspektywy budżetowej 2007-20013. Na dofinansowanie już zrealizowanych programów unijnych otrzymaliśmy środki w wysokości 235,7 mld złotych. Zaznaczmy, że ta olbrzymia kwota nie obejmuje otrzymanych finduszy dla polskiego rolnictwa w formie dotacji i dopłat bezpośrednich. Dzięki tak potężnemu zastrzykowi finansowemu powstało 234 tys. nowych firm. W prawie 200 tys. przedsiębiorstwach przeszkolono 1,5 mln pracowników. Z pieniędzy UE finansowano ośrodki wychowania przedszkolnego oraz wspierano edukację młodzieży na wybranych kierunkach studiów. Dużą część funduszy przeznaczono na budowę dróg, transport publiczny oraz aktywizację zawodową bezrobotnych.
Czy jednak środki Unii Europejskiej były rzeczywiście wykorzystane racjonalnie? Można odnieśc wrażenie, że w polityce rozdysponowania funduszy unijnych zapomniano o niezbędnej zasadzie koncentracji nakładów inwestycyjnych. Finansowano wiele przedsiewzięć, ale w sumie efekty są niezadawalające. Rozwój infrastruktury gospodarczej powinien przecież zaowocować skokiem cywilizacyjnym społeczeństwa polskiego. Ale bulwersować może informacja, że Polska była importerem netto prądu w 2014 roku. Miało to miejsce w kraju, który dysponuje największymi w Europie zasobami węgla kamiennego, z którego przecież prąd jest wytwarzany. I to w sytuacji, gdy ceny węgla dramatycznie spadają. Co więcej, ceny hurtowe energii w Polsce są jedne z najwyższych w regionie Europy Środkowo-Wschodniej. Taniej na hurtowym rynku energii było w Danii, Czechach, Finlandii i Szwecji. Więcej niż w Polsce trzeba było tylko zapłacić na Łotwie, Litwie i na Wegrzech. Jasno widać, że nie ma długofalowej polityki bezpieczeństwa energetycznego kraju mimo tak potężnego zastrzyku finansowego. Nie ma też strategii rozwoju Polski. Nie wiemy, jakie branże wytwórczości chcielibyśmy dynamicznie rozwijać w ramach międzynarodowego podziału pracy, na jakie czynniki postawić w walce konkurecyjnej? W Polsce pogłębiają się dysproporcje rozwojowe między poszczególnymi regionami kraju. Luka w poziomie życia między wschodnią i zachodnią Polską pogłębia się, mimo iż fundusze unijne miały wlaśnie tę lukę zniwelować.
W Polsce nie przybyło, lecz ubyło miejsc pracy. To przecież z tego powodu 2,5 miliona rodaków musiało wyemigrować w świat za chlebem. A i tak bezrobocie przewyższa 11 proc. ludności czynnej zawodowo, co oznacza, że około 2 miliony rodaków jest bez pracy. Co czwarty młody obywatel Polski jest bezrobotny. Praca nawet jeżeli jest, to na warunkach urągajżących poczuciu ludzkiej godności. Na umowach śmieciowych zatrudnionych jest 5,2 miliona obywateli. Ponad milion rodaków pracuje na czarno. Mamy do czynienia z niewolnictwem rynkowym.
Słyszymy, że zagraniczne przedsiębiorstwa inwestują w polską gospodarkę w tak zwanych specjalnych strefach ekonomicznych, tworząc nowe miejsca pracy. Zapominamy jednak, że firmy te rozpoczynają działalność tylko pod warunkiem udzielenia im przez państwo ogromnych ulg podatkowych na 10 lat, pod warunkiem przyznania dotacji w formie tzw. grantów inwestycyjnych i innych różnego rodzaju ulg finansowych. A gdy ulgi finansowe się kończą, po prostu zwijają interes. Tymczasem polscy obywatele na szeroką skalę zakładają własne firmy w krajach UE. Pokazują, że jesteśmy narodem znającym się na biznesie. Na wymagającym rynku w Niemczech należą do najbardziej przedsiębiorczych zagranicznych grup etnicznych. Podobnie jest w Wielkiej Brytanii. W Londynie założyli nawet polonijną unię kredytową.
Polski sektor finansowy jest opanowany przez kapitał zagraniczny. Co roku z Polski transferowane jest legalnie 75 miliardów złotych w formie odsetek i dywidend. Nie potrafimy doliczyć się, ile kapitału wywożone jest do rajów podatkowych w ramach tak zwanej optymalizacji podatkowej i poprzez stosowanie cen transferowych w ramach kooperacji transgranicznej.
Można odnieść wrażenie, że radość z otrzymanych funduszy unijnych zwolniła nasze władze z konieczności sformułowania strategii rozwoju gospodarczego. Środki Unii Europejskiej miały niejako same rozwiązać problemy strukturalne gospodarki Polski. Tak się jednak nie stało.
Warto o tym pamiętać w świetle nowej perspektywy budżetowej na okres 2014-2020. W jej ramach Polska ma do wykorzystania 82,5 mld euro z unijnej polityki spójności (infrastruktura i środowisko). To więcej niż w poprzedniej perspektywie 2007-2013. Wówczas to było około 68 mld euro. Wydatki unijne powinny tym razem obejmować te dziedziny, które najbardziej przyczyniają się wzrostu gospodarczego, do zwiększenia zatrudnienia i modernizacji gospodarki. Powinniśmy rozpocząć politykę nowego uprzemysłowienia Polski. Polska nie może być tylko krajem konkurującym w świecie niskimi płacami. Ta strategia rozwoju prowadzi do masowej emigracji i upadku polskiego biznesu.
Wpis dostępny na blogAID