Pani premier słusznie stwierdziła, że Polacy powinni zarabiać tak, jak zarabia się na Zachodzie. Ma w pełni rację. Tak na przykład w Wielkiej Brytanii dominująca płaca godzinowa (mediana) oscyluje w granicach 10 euro netto na godzinę, podczas gdy w Polsce mediana płacy godzinowej kształtuje się netto w pobliżu 3,5 euro. Pod względem poziomu wynagrodzeń Polska jest Bangladeszem Europy. Nic więc dziwnego, że konsumpcja Polaków i inwestycje sektora prywatnego są niskie. Nie ma dla kogo zwiększać produkcji. Wzrost płac w Polsce sprzyjałby wzrostowi wydatków obywateli, wzrostowi zatrudnienia w sektorze prywatnym i w konsekwencji dynamizacji gospodarki. Władza świadoma tej sytuacji obiecała odczuwalny wzrost płac najniżej zarabiających poprzez radykalną reformę podatkową.
Okres przedwyborczy niewątpliwie sprzyja mnożeniu obietnic polepszenia życia obywateli. To, że czyni to opozycja, nie jest zaskoczeniem. Chce ona przecież przejąć władzę i dla osiągnięcia swego celu musi składać daleko idące obietnice rodakom. Dziwią natomiast rewolucyjne obietnice składane tuż przed wyborami przez partię, która rządzi od 8 lat. Nic przecież nie stało na przeszkodzie, aby złożoną tuż przed wyborami reformę podatkową wprowadzić w życie w czasie niepodzielnego sprawowania władzy.
Reforma podatkowa partii rządzącej zakłada zniesienie składki emerytalno-rentowej wnoszonej przez pracowników i pracodawców do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych i składki zdowotnej wnoszonej do Narodowego Funduszu Zdrowia. Wydatki na emerytury, renty i zdrowie obywateli miałyby być pokrywane bezpośrednio z budżetu. Drastyczny spadek wpływów z dwóch wyżej wymienionych źródeł ma być pokryty poprzez zwiększenie obciążeń osób zamożnych podatkiem od dochodów osobistych PIT oraz poprzez likwidację szarej strefy podatkowej. Łatwo wyliczyć, że bilansowe propozycje reformy podatkowej są błędne i grożą załamaniem systemu finansowego państwa. Dotychczasowe wpływy ZUS z tytułu składek emerytalych wynoszą około 140 miliardów złotych. Wpływy Narodowego Funduszu Zdrowia z tytułu składki zdrowotnej wynoszą 67 miliardów złotych. Ubytek funduszy z tytułu likwidacji obu składek wynosi zatem 207 mld zl. Po stronie dochodów dotychczasowe wpływy z podatku PIT wynoszą tylko 43 mld zł. Różnica 164 mld zł ma być pokryta poprzez zwiększenie obciążenia osób zamożnych podatkiem PIT.
Na dzień dzisiejszy najwyższa stawka tego podatku wynosi 32%, ale w ramach reformy ma być podniesiona dla osób najzamożniejszych do ponad 39%. Z kolei stawka dla rodzin najuboższych ma być obniżona z 18 do 10%. Wzrost wpływów z podatku PIT jest jednak bardzo wątpliwy. Negatywny dla dochodów budżetowych wpływ obniżki PIT dla najuboższych przważy bowiem nad pozytywnym dla budżetu efektem podwyżki podatku PIT dla najbogatszych. Z bardzo prostego powodu, że biednych jest znacznie więcej niż bogatych. Ludzie bogaci mają też tę wadę, że nie lubią płacić podatków. Odnosi się to niestety także do podatku PIT. Ciekawe są szacunki Ministerstwa Finansów odnośnie poziomu efektywnej stawki podatkowej, czyli tej, którą płaci podatnik po uwzględnieniu wszystkich ulg i odliczeń. Według MF osoby zarabiające najwięcej płacą jedynie 15,73% dochodów, a więc daleko mniej, aniżeli wynosi najniższa stawka podatkowa.
Twórcy reformy podatkowej oczywiście zdają sobie sprawę z ogromnego niedoboru funduszy na projektowane przedsięwzięcie. Dlatego spieszą z wyjaśnieniem, że brakujące środki finansowe znajdą się dzięki likwidacji szarej strefy podatkowej. Argumentują, że skoro nastąpi obniżka stawki podatku PIT dla większości obywateli z 18 do 10%, to będą oni bardziej skłonni do przestrzegania prawa. Jest to bardzo ryzykowne założenie. Nigdzie na świecie nie udało się bowiem zlikwidować szarej strefy podatkowej nawet w krajach o najbardziej zaawansowanych narzędziach walki z tą przypadłością. Zapomniano też, że skoro najbogatszych podatników będą obowiązywały wyższe stawki, to będą oni mieli jeszcze większą motywację do oszustw podatkowych.
Twórcy reformy podatkowej zakładają, że większość biednych wyborców nierozumiejących jej szczegółów poprze ją w ciemno. Jedyne, co z niej zapamięta, to obietnicę wzrostu wynagrodzenia z tytułu obniżki podatku PIT. A kto by nie chciał podwyżki wynagrodzenia? A może jednak wyborca zorientuje się, że reforma PIT to prosta droga do załamania systemu finansowego Polski.
Wpis dostępny na blogAID