Kandydatem prezydenta na szefa Narodowego Banku Polskiego jest prof. Adam Glapiński. Czy zaskoczyła Pana ta kandydatura?
– Nie, absolutnie nie jestem zaskoczony tą kandydaturą wysuniętą przez prezydenta Andrzeja Dudę. Znam prof. Adama Glapińskiego od wielu lat, cenię jego wiedzę i kompetencje oraz postawę społeczną, publiczną. Oczywiście fundamentalne pytanie, jakie należy dziś postawić, brzmi następująco: czy będzie to symptom tej dobrej zmiany dla Polski i Polaków w najważniejszej instytucji pieniężnej naszego państwa? Niewątpliwie dzisiaj potrzeba nam nie tylko wybitnych technokratów, wybitnych specjalistów rynku pieniężnego, ale również ludzi z wyobraźnią, z sercem po polskiej stronie, a jednocześnie ludzi z twardym kręgosłupem odpornych na ataki choćby spekulantów walutowych agencji ratingowych. Ten zmasowany atak na nowy polski rząd obserwujemy zwłaszcza w ostatnich miesiącach. Tu przecież nie chodzi o kwestie zainteresowań różnego rodzaju zagranicznych lobby finansowych sprawą Trybunału Konstytucyjnego czy stanem demokracji w Polsce, ale o zainteresowanie kwestiami stricte finansowych zysków, swoistego eldorado pieniężnego czy rynkowego, z którego przez lata tu, nad Wisłą, można było korzystać.
Jakie wyzwania stoją przed nowym prezesem NBP?
– To ważny okres otwierający nowe perspektywy i szanse. Mamy bowiem nowy skład Rady Polityki Pieniężnej i będziemy mieli niebawem nowego prezesa NBP. Fundamentalną kwestią jest, czy w przeciwieństwie do poprzednich szefów Banku Centralnego za wyjątkiem śp. prezesa Sławomira Skrzypka, który sprawował tą funkcję bardzo krótko, czy nowy prezes będzie realizował pełen zapis artykułu 3 pkt. 1 ustawy o NBP, który mówi, że podstawowym celem NBP jest utrzymanie stabilnego poziomu cen, ale przy jednoczesnym wspieraniu polityki rządu, o ile nie ogranicza to podstawowego celu NBP. To bardzo ważna kwestia, bowiem do tej pory był realizowany tylko i wyłącznie element tego zapisu mówiący o stabilności poziomu cen, stabilności polskiego złotego. Natomiast zarzucono zupełnie realizację drugiego członu zadania, jakie stoi przed Bankiem Centralnym. Nawiasem mówiąc, to zadanie, a więc wspieranie polityki rządu realizuje większość banków centralnych na świecie.
I to jest to najważniejsze zadanie?
– Zdecydowanie tak. Przecież dla przeciętnego Polaka ważna jest nie tylko sprawa siły pieniądza, czy złoty jest słabszy o 2 czy o 3 grosze czy silniejszy, bo te wahania są czymś normalnym, natomiast ważne jest to, jaki będzie wzrost gospodarczy, jak będą wyglądać inwestycje w innowacje, czy przybędzie nowych miejsc pracy, a co za tym idzie – ważne jest to, czy Polacy będą mieli więcej pieniędzy w swoich portfelach. Oczywiście Bank Centralny powinien być niezależny, ale ta niezależność ma dawać siłę przeciwstawiania się różnym lobby lichwiarsko-bankowym i spekulacyjnym także spekulantom walutowym, tzw. inwestorom portfelowym, bo przecież cały ten proces odbywa się czyimś kosztem. Jak mawiał baron Rothschild: Jeśli będę miał prawo kreowania pieniądza i kredytu, to nie będę dbał o to, kto sprawuje władzę. I to są dzisiaj fundamenty siły państwa, podstawy zasobności kasy państwowej i dobrobytu społeczeństwa. W mojej ocenie, nie chodzi tu o prowadzenie polityki w ten sposób, aby przypodobać się zachodnim rynkom – dzisiaj głównie rynkom spekulacyjnym, neoliberalnym autorytetom, ale chodzi o to, żeby polityka pieniężna była sensowna i uzasadniona z korzyścią dla polskiego społeczeństwa i stanu finansów publicznych w Polsce.
To raczej trudne zadanie, tym bardziej że opór może być duży…?
– Myślę, że trzeba się będzie wykazać dużą odpornością, aby nie ulec szantażom i naciskom zewnętrznym, ale również odpornością na protesty wewnętrzne tych, którzy przyzwyczaili się jeść polskie konfitury chochlą, a nie chcą ich jeść łyżeczką, tak jak czyni to większość polskiego społeczeństwa. Trzeba się będzie wykazać takimi cechami jak roztropność, niezależność w prowadzeniu polityki finansowej, co jednak nie może oznaczać ślepoty czy głuchoty na realne potrzeby polskiego państwa, polskiego społeczeństwa i aspiracje Polaków. Mamy obecnie zjawisko deflacji na polskim rynku – bardzo groźne dla wzrostu gospodarczego, istnieje też potrzeba repolonizacji polskiego długu, mamy nierozwiązany problem tzw. kredytów bankowych i oszukańczych polisolokat. I od tych problemów czy wyzwań i decyzji nie tylko polski rząd, ale również NBP nie ucieknie. Troska o dobro własnego Narodu, troska o bezpieczeństwo ekonomiczne własnych obywateli są najważniejsze. Nie wolno też ulegać wpływom czy naciskom różnego lobby, nie należy martwić się o los rentierów i lichwiarzy. Lepiej dać szanse i wędkę dłużnikom niż strącać ich do lochów i skazywać na porażkę. W polityce pieniężnej nie wystarczy mieć tylko dobry plan, ale trzeba mieć jeszcze odwagę i wykazać się konsekwencją, aby ten program wprowadzać w życie.
Dobiega końca kadencja prezesa Marka Belki, który przejął stery po wspomnianym przez Pana prezesie Sławomirze Skrzypku. Jaka jest Pana ocena prezesury Marka Belki?
– Moja ocena dobiegającej końca kadencji prezesa Marka Belki jest bardzo krytyczna. To jest kadencja nicnierobienia, a wiele mówienia. Dokładnie tak jak to robiła za swoich rządów Platforma. Prezes Belka doskonale się wpisał w ten klimat, w politykę „ciepłej wody w kranie”, również w tym kranie pieniężno-finansowym. Prezes Belka wielokrotnie podchodził nonszalancko do zasadniczych problemów, które wiszą nad polskim sektorem finansowym, bankowym. Zresztą o prezesie Belce wiele mówią taśmy hańby i nagranie jego rozmowy z ówczesnym szefem MSW Bartłomiejem Sienkiewiczem, ale również podejście szefa NBP do tzw. kredytów frankowych. Z jego strony wiele było działań pozorowanych, ale nie były to istotne decyzje, które miałyby pozytywne przełożenie na poprawę poziomu życia Polaków.
Co zatem sprawiło, że rząd premier Beaty Szydło zgłosił kandydaturę prof. Belki na stanowisko szefa Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju?
– Co stało u podstaw tej decyzji, tego oczywiście nie wiem. Mogę jedynie powiedzieć, że gdyby mnie osobiście pytano o opinię, z pewnością znalazłbym w Polsce lepszego kandydata na to stanowisko.
Co oznacza dla Polski ewentualny wybór prof. Belki na szefa Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju?
– W moim przekonaniu prof. Marek Belka nie ma żadnych szans, aby zostać wybranym na to stanowisko. Dlatego uważam, że jest to tylko próba zaklinania rzeczywistości i pragnienie sukcesu, który w mojej ocenie jest bardzo wątpliwy. Myślę, że przedstawiciel Wielkiej Brytanii będzie faworytem do objęcia stanowiska szefa Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju.
Chciałbym poruszyć jeszcze jedną kwestię, a mianowicie, jak kryzys wokół Trybunału Konstytucyjnego wpływa na pozycję ekonomiczną Polski zagranicą? Pytam o to w kontekście oceny wiarygodności kredytowej Polski, którą ma niebawem ogłosić agencja ratingowa Moody’s i reakcji prezesa Rzeplińskiego na prośbę min. Pawła Szałamachy o nieeskalowanie konfliktu wokół Trybunału do czasu pojawienia się tej oceny…
– Prezes Andrzej Rzepliński szkodzi rządowi od momentu jego utworzenia. Oprócz tego szkodzi także wizerunkowi sędziego i niezawisłości sędziowskiej. Według mnie, cała ta sprawa pokazuje także, że nie do każdego należy pisać listy. Efekt listu, jaki min. Szałamacha skierował do prezesa Rzeplińskiego, jest taki, jak wszyscy widzieliśmy. Natychmiastowe wykorzystanie tej korespondencji, skądinąd bardzo wyważonej i mądrej, do politycznego ataku medialnego pokazuje najlepiej, w co gra prezes Trybunału. Tak czy inaczej mamy z pewnością do czynienia ze skoordynowanym planem ataków na polski rząd również ze strony lobby zagranicznych lichwiarsko-bankowych, a agencje ratingowe są jedynie narzędziem w tym procesie.
Czy mimo wszystko ewentualne obniżenie ratingu dla Polski nie wpłynie negatywnie na postrzeganie naszego kraju przez inwestorów?
– Tymi agencjami ratingowymi i ich ocenami nie ma sensu się specjalnie przejmować, bowiem one same już dawno same straciły wiarygodność. Ponadto poprzednia obniżka ratingu Polski – absolutnie nieuzasadniona, niemająca żadnego podłoża ekonomicznego, a wyłącznie polityczne, nic nie zmieniła. Mieliśmy jedynie chwilowe, groszowe osłabienie polskiej waluty, co jest rzeczą normalną, podobnie jak wzmocnienie. Spekulacje walutowe dzisiaj kwitną na świecie i każdy szuka okazji, żeby zarobić. W mojej ocenie, nie ma się czym specjalnie przejmować. Wskaźniki ekonomiczne się raczej poprawiają, Komisja Europejska podnosi prognozę wzrostu gospodarczego dla Polski, bezrobocie jest najniższe od 25 lat. I to są elementy istotne dla inwestorów zagranicznych, którzy doskonale wiedzą, że dopóki nad Wisłą będzie można robić dobre interesy, to takie czy inne opinie mające stricte podłoże polityczne wynikające z niechęci do polskiego rządu tych, którzy nie mogą się pogodzić z tym, aby polskie państwo, polskie społeczeństwo, polski Naród wybijał się na suwerenność gospodarczą, to te mocno naciągane opinie takich czy innych agencji nie będą miały większego znaczenia. Tym bardziej że dzisiaj przyczyny wzrostu walut na świecie są powodowane głównie polityką carry trade, polityką prowadzonych wojen walutowych, gdzie wiele krajów „staje na uszach”, żeby wprost osłabić własną walutę i w tym kontekście, jak już wspomniałem wcześniej, groszowe osłabienie złotego dla polskich eksporterów będzie nawet mile widziane. Ich towary będą bowiem bardziej konkurencyjne, co stworzy szanse większej ekspansji rynkowej. W związku z tym nie ma dramatu i nie warto też prezesa Rzeplińskiego – osoby tak niewiarygodnej, tak upolitycznionej, depczącej zasadę niezawisłości sędziowskiej prosić o cokolwiek, dlatego że efekty na pewno będą odwrotne od zamierzonych.