Ministerstwo Finansów pracuje nad wprowadzeniem rozwiązań, dzięki którym możliwe będzie stosowanie kas w postaci oprogramowania. Procesowi legislacyjnemu towarzyszą dziwne okoliczności, które zdają się świadczyć o tym, że za pomysłem nie stoi ani dobro budżetu, ani wygoda podatników, lecz interes producentów „wirtualnych kas”.
Urzędnicy pozostają głusi na wielokrotnie zgłaszane uwagi m.in. przez Prezesa Głównego Urzędu Miar czy Instytut Studiów Podatkowych prof. Modzelewskiego. Na konsultacje wyznaczyli niespotykanie krótki, bo zaledwie 3-dniowy termin.
Ponadto pierwotnie grupą podatników, która testowałaby wirtualne kasy, miała być branża transportowa. Tymczasem z nieznanych powodów ministerstwo rozszerzyło właśnie pilotaż o inne branże, w tym te najbardziej wrażliwe – gastronomię, hotelarstwo, handel węglem (łącznie ok. 150 tys. podmiotów).
Brak certyfikacji urządzeń, na których instalowana byłaby kasa-aplikacja. Brak certyfikacji systemu operacyjnego. Brak kontroli w czasie rzeczywistym ze względu na pracę kas w trybie offline.
Możliwość stosowania nielegalnego oprogramowania przypominającego kasę. Duża różnorodność urządzeń stosowanych jako „nośnik” dla kasy. Brak podmiotu gwarantującego poprawne działanie kasy. Brak zdefiniowanych minimalnych wymagań bezpieczeństwa i minimalnej specyfikacji technicznej dla urządzeń mobilnych. To tylko niektóre z obaw, problemów i potencjalnych luk w systemie, do którego uruchomienia prze resort finansów. Ich realność potwierdzają przykłady z zagranicy.
Pod względem bezpieczeństwa systemu fiskalnego kasy wirtualne są krokiem wstecz wobec kas online, o ironio – niedawno wprowadzonych. Mogą one być tworzone przez dowolnego dostawcę i instalowane na dowolnym telefonie lub tablecie. Oznacza to, że np. w Google Play czy w AppStore za chwilę pojawią się aplikacje do „cofania licznika” transakcji i inne podobne programy.
Komu zależy na rozszczelnieniu systemu kas fiskalnych i otwarciu drzwi do wyłudzeń podatków?