Ponowną dyskusję na temat wejścia do strefy euro próbuje wywołać prezydent, premier, minister spraw zagranicznych, a ostatnio także główny doradca gospodarczy koalicji rządzącej Jan Krzysztof Bielecki. Czy naprawdę tak bardzo nam brakuje euro?
W „Aktualnościach dnia” w Radiu Maryja Zbigniew Kuźmiuk zauważył, że próbuje się wykorzystać moment zagrożenia ze Wschodu, tzn. konfliktu z Rosją, do wmówienia Polakom, że gdybyśmy przyjęli euro, to byśmy byli bezpieczniejsi.
– Po tym jak Putin sformułował doktrynę, że Rosja ma prawo do interwencji na terenie każdego kraju leżącego w jej sąsiedztwie, jeżeli interesy mniejszości rosyjskiej w tym kraju byłyby zagrożone, to trudno sobie wyobrazić, żeby euro w Estonii czy na Łotwie zatrzymało rosyjskie czołgi. Europejski Bank Centralny, który drukuje euro, nie ma armii, nie ma czołgów, w związku z tym tej waluty przecież nie będzie bronił militarnie, więc to jest tylko pretekst do tego, żeby rzeczywiście Polakom zawrócić w głowach i żeby być może opinia publiczna zgodziła się na taki ruch. Wiemy, że wejście do strefy euro czy rezygnacja z polskiego pieniądza jest dla Polaków rzeczą nie najlepszą. Polacy to doskonale czują i wiedzą i w związku z tym we wszystkich badaniach opinii publicznej przeciwników euro jest około 70 procent – zaznacza Zbigniew Kuźmiuk.
Jego zdaniem, przy pomocy socjotechniki próbuje się zmienić proporcje badań, choć powszechnie wiadomo, że pozbawienie się narodowej waluty to przede wszystkim rezygnacja z instrumentu do prowadzenia samodzielnej polityki gospodarczej. Uderzy to także w mało zamożnych ludzi. Ceny będą się wyrównywały z tymi na Zachodzie, natomiast dochody, płace, świadczenia emerytalno-rentowe absolutnie nie. Bardzo dobitnym przykładem takich procesów jest Słowacja, która posiada walutę euro już od kilku lat.
– Kiedy Słowacy posługiwali się swoim pieniądzem, to Polacy wyjeżdżali tam na ferie zimowe. Od momentu wejścia do strefy euro przez Słowację mamy proces odwrotny: to Słowacy przyjeżdżają do Polski nie tylko na wczasy w polskie góry, ale przede wszystkim, żeby kupować towary i usługi. Od żywności, po meble, artykuły gospodarstwa domowego, bo to jest wszystko w Polsce wyraźnie tańsze niż u nich. Więc nie trzeba jakiegoś dowodu przeprowadzanego przez naukowców. Mamy dowód przeprowadzony w praktyce. Wystarczy udać się na Słowację i popatrzeć, jak wyglądają tam ceny – konkluduje Kuźmiuk.