logo
logo

Zdjęcie: A. Kulesza/ Nasz Dziennik

Wiatraki na dziko

Czwartek, 18 kwietnia 2013 (00:54)

Z prof. dr inż. Barbarą Lebiedowską, niezależnym ekspertem Komisji Europejskiej ds. akustyki środowiska, rozmawia Adam Białous

Choć elektrownie wiatrowe wyrastają w Polsce jak grzyby po deszczu, to do tej pory nie ma ustawy, która regulowałaby zasady tych inwestycji.

– W Polsce powstało, i wciąż powstaje, wiele przemysłowych farm wiatrowych. Tymczasem z powodu braku uregulowań prawnych w zakresie oddziaływania na środowisko elektrowni wiatrowych nie powinna powstać ani jedna. Choć urzędnicy, którzy wydawali i wydają pozwolenia na budowę elektrowni wiatrowych, powiedzą oczywiście, że wszystko odbywa się zgodnie z prawem, jednak należałoby ich zapytać – z jakim prawem, skoro w Polsce jeszcze go nie ustanowiono. A jeżeli nie istnieją przepisy prawne regulujące inwestycje wiatrowe, to należy przyjąć, że wszystkie farmy wiatrowe, które w naszym kraju do tej pory zbudowano, powstały nielegalnie.

Na podstawie jakich dokumentów samorządy wydają pozwolenia na lokalizację i budowę elektrowni wiatrowych?

– Dokument, który przyjęty jest przez samorządy przy wydawaniu takich pozwoleń jako zasadniczy, to raport oddziaływania planowanego przedsięwzięcia na środowisko. To na tym dokumencie i treściach w nim zawartych, w tym konkluzjach autorów tych raportów, opierają się decyzje dotyczące losów inwestycji wiatrowych. Niestety, te raporty środowiskowe zawierają liczne błędy, dotyczące głównie akustycznego oddziaływania turbin wiatrowych na zdrowie ludzi i przyrodę. Pierwszy i zasadniczy błąd to stosowanie niewłaściwej metody obliczeniowej dotyczącej ustalania poziomu hałasu słyszalnego. Analizy akustyczne przeprowadzane dla okresu eksploatacji przemysłowych turbin wiatrowych prezentowane w raportach środowiskowych opierają się na błędnych założeniach metodologicznych, co dyskwalifikuje poprawność wyników obliczeń symulacyjnych. Taka analiza nie może i nie powinna stanowić podstawy do wyciągania jakichkolwiek wniosków dotyczących oddziaływania na klimat akustyczny tak potężnych obiektów, jakimi są przemysłowe turbiny wiatrowe. Niestety, tak się nie dzieje. Na podstawie błędnie przeprowadzonych analiz wydano już w Polsce wiele decyzji umożliwiających budowę wiatraków w miejscach, gdzie nie powinny one stać. Sięgając po raporty środowiskowe dla turbin wiatrowych, nie spodziewałam się, że mogą one być na tak niskim poziomie merytorycznym i obarczone tak wieloma błędami.

Jakie błędy są najczęstsze?

– Jest ich wiele. W żadnym z raportów środowiskowych, z którymi się zapoznałam, nie było właściwego podejścia do zagadnienia hałasu, jaki generują turbiny wiatrowe. Autorzy tych raportów przy obliczeniach pola akustycznego, jakie wytwarzają turbiny wiatrowe, najczęściej wykorzystują metodę ISO – 9613-2 lub rzadziej metodę ITB. To jest poważny błąd, gdyż metody te sprawdzają się tylko przy obliczeniach pola akustycznego wytwarzanego przez typowe, inne niż wiatraki, zakłady przemysłowe. Zasadniczą różnicą jest tu fakt, że turbina wiatraka, która generuje hałas, pracuje na wysokości 100 metrów nad ziemią i wyżej, a nie, jak inne zakłady przemysłowe, na ziemi. Przecież zjawiska meteorologiczne, ich przebieg i dynamika są odmienne na wysokościach 100 m od tych na poziomie kilku czy kilkunastu metrów nad terenem, do którego metoda ISO 9612-2 ma zastosowanie. Zdziwienie budzi więc fakt, że inwestorzy, którzy budują elektrownie wiatrowe, do tej pory nie zadbali o to, aby we współpracy ze specjalistami wypracować poprawną metodę obliczenia pola akustycznego, jakie wytwarzają turbiny wiatrowe. Natomiast powstałe do tej pory raporty środowiskowe oparte na niewłaściwych metodach w gruncie rzeczy nie pozwalają na ocenę wpływu oddziaływania akustycznego przemysłowych turbin na klimat akustyczny. Pomimo tego wszystkie te raporty kończą się stwierdzeniem o braku przeciwwskazań do budowy elektrowni wiatrowych w danej lokalizacji, co jest przecież rozumiane jako brak negatywnych oddziaływań na pobliskie tereny i istoty żywe oraz pozwoleniem na realizację tych inwestycji.

Jednym ze szkodliwych dla zdrowia skutków pracy wiatraka jest wytwarzanie przez poruszające się z dużą prędkością śmigła dźwięków niskoczęstotliwościowych oraz infradźwięków. Raporty środowiskowe biorą pod uwagę to zjawisko?

– W raportach środowiskowych problem infradźwięków traktowany jest w sposób marginalny. Autorzy nie podają widma hałasu niskoczęstotliwościowego oraz infradźwiękowego i nie prowadzą żadnej analizy, usprawiedliwiając się najczęściej brakiem odpowiedniej literatury naukowej. A nie jest to prawdą. Przy odrobinie dobrej woli można znaleźć bardzo bogatą literaturę poświęconą wpływom dźwięków niskoczęstotliwościowych i infradźwięków na organizmy żywe, w tym również człowieka. Między innymi polscy naukowcy wyraźnie wskazują w niej na negatywne oddziaływanie infradźwięków na organizmy żywe. W przypadku mieszkańców miejscowości położonych w pobliżu farm wiatrowych ten rodzaj dźwięków jest bardziej szkodliwy, ponieważ oddziałuje na nich 24 godziny na dobę. Dlatego krzywdzeni w ten sposób Polacy, którym przed oknami domów wybudowano lub planuje się wybudowanie turbin wiatrowych, mają prawo domagać się uchwalenia ustawy regulującej inwestycje wiatrowe, a w niej zapisu najważniejszego – ustalającego minimalną odległość turbin wiatrowych od siedzib ludzkich.

Skierowała Pani pismo do Ministerstwa Zdrowia w sprawie lokalizacji elektrowni wiatrowych blisko domów. W odpowiedzi resort przyznał m.in., iż konieczne jest „ustalenie dopuszczalnych wartości poziomu hałasu powodowanego przez turbiny wiatrowe”.

– Ustalenie dopuszczalnych wartości poziomu hałasu byłoby oczywiście znakomitym rozwiązaniem, lecz niezwykle trudnym. W najbliższym czasie na takie unormowanie nie można liczyć. Wymagałoby to wieloletnich badań z uwagi chociażby na wielką dynamikę czynników meteorologicznych, mających przecież poważny wpływ na poziom hałasu. Najbardziej racjonalnym i najszybszym rozwiązaniem byłoby ustalenie minimalnej odległości pomiędzy zabudową mieszkaniową a wiatrakiem. Taką drogę wybierają inne kraje (np. Wielka Brytania). Polski parlament również uznał konieczność wprowadzenia zapisów ustalających odległość na poziomie 3 km i podjął procedowanie w tej sprawie. Tymczasem w niektórych gminach, gdzie władza troszczy się o mieszkańców – swoich wyborców, podejmuje się już uchwały będące zapisami prawa lokalnego, ustalające tę odległość. Takim przykładem może być gmina Wydminy w woj. warmińsko-mazurskim, gdzie przyjęto minimalną odległość turbin od zabudowań mieszkalnych na poziomie 3 kilometrów. Taka inicjatywa podjęta przez inne samorządy mogłaby doprowadzić do okresowego wstrzymania udzielania pozwoleń na budowę wiatraków i byłaby wskazana w sytuacji, kiedy społeczeństwo czeka na zakończenie procesu legislacyjnego. Wszystkie postępowania środowiskowe dla planowanych wiatraków położonych bliżej niż 3 km od domów powinny być bowiem wstrzymane. Tak byłoby uczciwie.

Czy w sprawie nieprawidłowości podczas procesu lokalizacji elektrowni wiatrowych informowała Pani odpowiednie instytucje?

– 15 lutego br. przekazałam do kilku instytucji państwowych oraz komisji sejmowych dokument opisujący podstawowe błędy w raportach środowiskowych dotyczących elektrowni wiatrowych oraz konieczności ustalenia minimalnej odległości. Jedynie Kancelaria Prezydenta i Ministerstwo Zdrowia udzieliły odpowiedzi. Chociaż dawno minął ustawowy 30-dniowy termin przewidziany na odpowiedź, do dzisiaj jej nie otrzymałam ani od kancelarii premiera, ani od Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi, ani od Ministerstwa Gospodarki, ani od Ministerstwa Środowiska, ani od Głównego Inspektora Sanitarnego, ani od Generalnego Dyrektora Ochrony Środowiska. Zadziwiająca jest arogancja i chorobliwa niechęć władz do podejmowania tego tematu. Poważne zastrzeżenia budzi też niedopełnienie obowiązków wynikających z kodeksu postępowania administracyjnego.

Dziękuję za rozmowę.

Adam Białous

Nasz Dziennik