Z dr. Marianem Szołuchą, ekonomistą, rozmawia Marta Milczarska
Jest już pierwsza reakcja świata na wydarzenia wokół ukraińskiego kryzysu, czyli gwałtowny spadek rosyjskiego rubla. Co to oznacza dla rosyjskiej gospodarki w dłuższej perspektywie?
- Po pierwsze, nie wiadomo, jak długo potrwają te spadki na moskiewskim parkiecie. Po drugie, należy przypuszczać, że rosyjskie władze wkalkulowały te i inne konsekwencje gospodarcze w plany inwazji wojsk na Krym. Co więcej, skutki osłabienia rosyjskiej waluty będą miały dwa wymiary: negatywny – w postaci wzrostu zadłużenia zagranicznego, oraz pozytywny – w postaci bardziej konkurencyjnej ceny towarów eksportowych. Jak wiemy, zadłużenie zagraniczne jest w dużej mierze wyrażane w obcej walucie, jeśli więc wartość rubla będzie nadal spadać, to poziom zadłużenia będzie nominalnie rósł.
Jednakże mam wrażenie, że jest to spadek chwilowy jako reakcja psychologiczna rynków finansowych. Ta tendencja spadkowa rubla na trwałe mogłaby się zapisać na rynkach finansowych, jeśli doszłoby do spekulacji na rynkach światowych, by doprowadzić do wojny walutowej. Niestety, takie narzędzie jak wojna walutowa jest bronią obosieczną, która w tak zglobalizowanej gospodarce zawsze uderza w obie strony, w tym wypadku w Rosję i w Zachód.
To oznacza, że nie ma skutecznego narzędzia ekonomicznego, by zablokować działania Władimira Putina?
– Trudno mi sobie wyobrazić jakiekolwiek skuteczne kroki ekonomiczne, które mógłby podjąć Zachód, by zniechęcić Rosję do interwencji na Krymie. Niemal wszystkie rynki Europy Zachodniej są bardzo mocno powiązane gospodarczo z Federacją Rosyjską. Co więcej, najsilniejsza ekonomicznie w Europie gospodarka niemiecka jest mocno powiązana z gospodarką rosyjską. W takiej sytuacji każda sankcja, każda próba wykluczenia z G8 czy próba zablokowana jej wejścia do OECD uderzy nie tylko w Rosję, ale i w kraje europejskie. Co więcej, jak pokazuje doświadczenie, w takich sprawach Zachód jest bardzo pragmatyczny, także nie możemy liczyć na gwałtowne i konsekwentne działania ekonomiczne wymierzone w państwo Putina. Tym bardziej że kapitał zachodni obecny na rynku rosyjskim jest w większości kapitałem prywatnym, na który politycy i rządzący mają bardzo ograniczony wpływ.
Wracając do spadków na rynkach finansowych. Już w tym momencie wartość akcji Gazpromu spadła o 6,4 proc., Łukoilu – o 4,7 proc., a Rosnieftu – o 4,1 procent.
– Muszę powiedzieć, że są to duże spadki, gdyż rzadko zdarzają się na rynkach papierów wartościowych zmiany kursów w ciągu jednego dnia o prawie 10 procent. Tymczasem wartość akcji największych koncernów rosyjskich spadła o blisko 9 procent. Jednakże jest jeszcze za wcześnie, by dokonać analizy ekonomicznej, z której można byłoby wyciągnąć konkretne wnioski. Jest to z pewnością chwilowy ruch i po nim przyjdzie odreagowanie, być może wzrost. Inwestorzy mogą wyczuć, że spadek wartości akcji może być dobrym momentem do zakupu akcji. Tak krótkotrwały spadek nie zatrzęsie moskiewskim parkietem i gospodarką. Musimy poczekać na rozwój wydarzeń. Te spadki mogą robić wrażenie, ale nic nie znaczą w tak krótkiej perspektywie.
Jaki wpływ na polską gospodarkę będzie miała ewentualna interwencja wojsk rosyjskich na Ukrainie?
– Skutki będą z pewnością negatywne, ale nie doprowadzą do załamania się polskiej gospodarki. Najbardziej w takim przypadku ucierpiałby handel zagraniczny: eksporterzy zaczną mieć problemy z uzyskaniem płatności od swoich ukraińskich partnerów, a importerzy mogą mieć problemy z zakupem zakontraktowanych towarów. Największym problemem stanie się tranzyt gazu do Polski przez terytorium Ukrainy, co może mieć dalekie reperkusje dla gospodarki. Kolejnym problemem i obciążeniem ekonomicznym może być niekontrolowany przepływ ludności ukraińskiej. Jeśli nastąpiłby otwarty konflikt zbrojny, byłyby to pierwsze skutki dla Polski. Oczywiście w takim wypadku rządowa prognoza wzrostu PKB musiałaby zostać zweryfikowana.
Dziękuję za rozmowę.