logo
logo

Niedoszli właściciele mieszkań przy ul. Borzymowskiej od lat czują się osamotnieni w walce o swoje prawa Zdjęcie: Robert Sobkowicz/ Nasz Dziennik

Nabici w mieszkania

Wtorek, 3 stycznia 2017 (18:27)

Aktualizacja: Wtorek, 3 stycznia 2017 (18:42)

Kto pomoże niedoszłym właścicielom mieszkań na warszawskim Targówku, którzy zainwestowali w ich budowę swoje oszczędności i zaciągnęli kredyty?

Sprawa dotyczy 50 rodzin, które zapłaciły za mieszkania przy ul. Borzymowskiej, ale do dziś w nich nie zamieszkali. Nieruchomość stanowi własność Skarbu Państwa. Objęta jest umową dzierżawy do 2028 r. na rzecz spółki Euro Ring, która w 2006 r. zawarła z deweloperem, firmą Edbud, umowę o inwestorstwo powiernicze. Edbud rozpoczął budowę mieszkań na działce dzierżawionej przez Euro Ring i zawierał umowy z przyszłymi nabywcami, pobierając pieniądze na konto przyszłej sprzedaży. Obiekt ukończono w ok. 70 proc., bo Edbud w 2011 r. zbankrutował. Wtedy zaczęły się problemy przyszłych właścicieli mieszkań. Nieuregulowanie kwestii własności gruntu odbija się teraz czkawką. – Wszystko zaczęło się od decyzji miasta, bo ono wydało decyzję na budowę na tak wątłej podstawie prawnej, jaką jest dzierżawa nieruchomości. Później miasto nie zdecydowało się na przekazanie własności dzierżawcy gruntu, a ten nie mógł jej przekazać deweloperowi, a deweloper mieszkańcom – wyjaśnia Mirosław Obarski ze Stowarzyszenia Borzymowska.

Przymusowa emigracja

Historia zakupu mieszkania przy ul. Borzymowskiej przez rodzinę pani Moniki Olczykowskiej zakończyła się wyjazdem do Irlandii. – W 2007 r. urodziła się nam druga córka. Mieliśmy też nadzieję, że być może pojawi się trzecie dziecko. Wybraliśmy tę lokalizację, bo moi rodzice mieszkają niedaleko, a ponieważ dzieci były małe, to babcia pod ręką jest bardzo cenna. Na starość z kolei ona będzie potrzebowała naszej pomocy, więc ja byłabym na tyle blisko, by ją wesprzeć – dodaje. – W 2009 r. sprzedaliśmy nasze stare mieszkanie, bo potrzebowaliśmy pieniędzy na kolejne transze kredytu. Wprowadziliśmy się do naszych rodziców. W 2011 r. deweloper upadł. 6 lat mieszkaliśmy we czworo na 10 m2 – mówi pani Monika. – U męża z pracą było różnie, z pensji pielęgniarki trudno się utrzymać i spłacać raty kredytu. W sierpniu 2015 r. wyemigrowaliśmy do Irlandii. Zostawiliśmy rodziców, przyjaciół. Dzieci widzą babcie tylko na święta, ale niestety światełka w tunelu nie widać – konkluduje kobieta. Anna i Piotr, bedący małżeństwem, kupili mieszkanie za oszczędności. – Wypracowaliśmy je przez całe swoje życie, bo już jesteśmy w wieku emerytalnym. Chcieliśmy tutaj zamieszkać, bo okolica bardzo nam się podoba. Liczyliśmy na to, że poprawimy sobie warunki na tzw. jesień życia – mówi nam pani Anna. – Tymczasem zostaliśmy oszukani. Nie wiem, czy już w ogóle doczekam ukończenia tej inwestycji. Problem w tym, że nikt nam nie chce pomóc – dodaje z goryczą kobieta. – Jeżeli miasto wydało pozwolenie na budowę, to znaczy, że wszystko jest w porządku, bo miasto powinno wszystko sprawdzić, a teraz w naszym przekonaniu uchyla się od decyzji. W końcu grunt należy do państwa – podkreśla pan Piotr.

Pan Karol mieszkanie przy ul. Borzymowskiej kupił na kredyt. – Bank się bardzo uważnie przyglądał tej konstrukcji prawnej, bo była nietypowa, ale prawnicy też zapewniali, że nie powinno być problemów. Telefonowaliśmy do urzędu miasta, pytaliśmy, czy jeśli jest to umowa dzierżawy, to nie wynikną z tego jakieś kłopoty, ale mówili, że wszystko jest dogadane i jest tylko kwestią czasu, kiedy przejdzie na pełną własność – opowiada pan Karol, który co miesiąc płaci ratę kredytu za mieszkanie w niszczejącym dziś budynku.

Jakie rozwiązanie?

Niedoszli mieszkańcy wystąpili już z trzema propozycjami, które uwzględniłyby ich interes, ale także przyniosły korzyści innym stronom. Najpierw znaleźli inwestorów chcących dokończyć budowę. – Nasze plany nie spodobały się dzierżawcy gruntu, a później syndykowi Edbudu – wyjaśnia Mirosław Obarski. Ostatnio mieszkańcy zaproponowali rozwiązanie z udziałem Towarzystwa Budownictwa Społecznego lub spółki miejskiej. – Chcielibyśmy też, aby ratusz zagwarantował nasze prawa przy sprzedaży nieruchomości potencjalnemu inwestorowi – dodaje.

Urząd m.st. Warszawy przyznaje, że sprawa nieruchomości jest wyjątkowo skomplikowana i wielowątkowa. Jednak jak czytamy w przesłanym do nas komunikacie: „Umowy pomiędzy inwestorem a przyszłymi nabywcami mieszkań w budynku zlokalizowanym na nieruchomości położonej przy ul. Borzymowskiej 34/36 podpisywane były bez wiedzy Skarbu Państwa”.

Wydział prasowy urzędu zapewnia, że wspólnie ze Stowarzyszeniem Borzymowska analizowane są różne scenariusze dokończenia inwestycji i zbycia nieruchomości. „W 2016 r. członkowie Stowarzyszenia wystąpili o bezprzetargowe nabycie nieruchomości – za cenę samego gruntu i dodatkowo z 95% bonifikatą. Z wnioskiem o nabycie nieruchomości wystąpił również dzierżawca” – czytamy w komunikacie. Obecnie trwają analizy. 7 grudnia ub.r. odbyło się spotkanie z udziałem przedstawicieli urzędu oraz Stowarzyszenia Borzymowska. Kolejne rozmowy odbędą w pierwszej połowie lutego. – Niestety w Warszawie jest tak, że jeżeli jest jakiś problem, to nie można znaleźć osoby odpowiedzialnej – komentuje sprawę Oskar Hejka, radny m.st. Warszawy. Według niego, ratusz mógłby przejąć inwestycję i wykończyć budynek. – W ten sposób uzyskałby ok. 110 lokali komunalnych (kolejka po nie na Targówku liczy kilkaset rodzin). Kwestia spłaconych 50 lokali musi zostać rozstrzygnięta przez prawników, np. nabywcy mogą otrzymać najem komunalny z możliwością wykupu z wysoką bonifikatą. W takim przypadku konieczne są prace legislacyjne w Radzie Warszawy, ale w końcu po to tam jesteśmy – podkreśla radny PiS.

– Mieszkańcy mają nadzieję, że rzeczywiście w końcu sprawa nabierze tempa, ale trudno pozbyć się żalu, że urzędnicy decyzjami wygenerowali sprawę, a potem przez wiele lat odwracali się do nas plecami. Ludzie uczciwie wpłacili pieniądze, teraz błąkają się między deweloperem (syndykiem), dzierżawcą i urzędem – odpowiada Mirosław Obarski.

Drogi Czytelniku,

zapraszamy do zakupu „Naszego Dziennika” w sklepie elektronicznym

Aneta Przysiężniuk-Parys

Nasz Dziennik