logo
logo

Zdjęcie: Mariusz Kamieniecki / Nasz Dziennik

Ekolodzy żyją z protestów

Niedziela, 15 grudnia 2019 (22:22)

Ze Zbigniewem Szczepańskim, ichtiologiem, prezesem zarządu Towarzystwa Promocji Ryb, rozmawia Mariusz Kamieniecki

Przed świętami Bożego Narodzenia jak bumerang wraca pytanie dotyczące sprzedaży żywych ryb, a konkretnie karpi.

– Oczywiście prawo reguluje te sprawy w sposób jasny i przejrzysty. Są osoby, które bardzo pryncypialnie podchodzą do dobrostanu, żeby zwierzętom było dobrze. Jednak bardzo często środowiska te przyrównują różne zwierzęta do siebie, nie bacząc na ich fizjologię czy pewne przystosowanie do środowiska. I tutaj, według mnie, jest sedno sprawy. Mianowicie – posługując się półprawdami – niektóre osoby tworzą mit, że każda ryba w związku z tym, że jest kręgowcem – a w ich rozumieniu niemalże człowiekiem, bo my jesteśmy kręgowcami, mamy połączenia nerwowe z korą mózgową i tam odbieramy negatywne bodźce, które możemy przeżywać nawet jako cierpienie – to również kręgowce niższe cierpią. Ten sposób myślenia nakręca atmosferę. Tymczasem nie zważa się, że wśród ryb, które są zaliczane do niższego rzędu kręgowców i nie mają kory mózgowej, jest aż 32 tysiące gatunków począwszy od takich, które – jeśli nie mają stałego przepływu wody, to natychmiast kończą żywot, po takie, które potrafią bez wody, w ledwo wilgotnej bądź nawet suchej jamie czekać na porę deszczową. Dlatego w tezach wysuwanych przez tzw. ekologów widoczny jest brak podstawowej wiedzy. Niestety, ta retoryka jest chętnie podchwytywana przez niektóre media i bez specjalnego sprawdzenia czy weryfikacji powtarzana dalej.

Tymczasem hodowla karpia jest od wieków właściwie podobna, co też budzi opór i krytykę.

– Owszem, technologia hodowli karpia od wieków jest taka sama. Polega na tym, że w różnych okresach roku czy okresach hodowlanych karpia się wyławia i przemieszcza ryby z małych stawów do coraz większych. Trzeba powiedzieć wyraźnie, że aby karp dorósł przez trzy lata do półtora i więcej kilograma, to od ikry, poprzez narybek mały, większy, poprzez dwuletniego kroczka, po tzw. handlówkę, trzeba go przesadzać około dziesięciu razy ze stawu do stawu, do zimochowu i z powrotem do stawu. To pokazuje, że karp to jest ryba wybitnie przystosowana do tego, żeby w pewnych okresach – wtedy, kiedy ma niski poziom metabolizmu, a więc kiedy jest chłodno, bo jest to zwierzę zmiennocieplne i im jest chłodniej, tym ten metabolizm karpia jest mniejszy – z zachowaniem zasad tzw. dobrej praktyki rybackiej tą rybą „manipulować”. Zresztą rybacy stosują te zasady we własnym, dobrze pojętym interesie, bo inaczej ich praca nie przynosiłaby oczekiwanych rezultatów.      

Czy poza demagogią, która jest szerzona przez środowisko tzw. obrońców zwierząt, rzeczywiście są jakieś zastrzeżenia co do przestrzegania przepisów dotyczących sprzedaży żywych karpi?

– Sama praktyka licząca setki lat pokazuje, że karpiowi nie dzieje się nic złego, jeśli stosuje się dobre praktyki, czyli jeśli transport ryb odbywa się we właściwy sposób, tzn. jeśli karp nie jest przegęszczony w zbiorniku, temperatura wody jest odpowiednia, natlenienie jest właściwe. Jeśli w stu litrach wody pływa pięć ryb, to nie trzeba natleniać, bo tlenu jest dostateczna ilość. I to, że ryba rusza pyskiem, co niektórzy postrzegają, że ona się dusi, to można włożyć między bajki. Ryba otwiera pysk, żeby zassać wodę i przepuścić ją przez skrzela, żeby móc oddychać, i to jest naturalne. Ryba to nie jest człowiek, który oddycha powietrzem, tylko musi zadziałać swoim aparatem oddechowym. Tymczasem spotykam się wielokrotnie z tym, że ktoś pochyla się nad zbiornikiem wody w sklepie i biadoli, jak to ryba się męczy, dusi się, bo rusza pyskiem. Z taką argumentacją ciężko jest dyskutować.     

Komu zależy na fałszowaniu faktów? Czy tzw. obrońcy praw zwierząt, posługując się retoryką o rzekomej ochronie zwierząt, nie utrudniają sprzedaży karpia?

– Jest to utrudnienie do tego stopnia, że w tym roku Towarzystwo Promocji Ryb wraz z lokalną Grupą Rybacką „Świętokrzyski Karp” wydaliśmy ponad dwudziestostronicową broszurę pt. „ABC sprzedaży karpi”, która jest dostępna na naszej stronie internetowej www.pankarprybacy.pl. Można ją sobie obejrzeć. Na samym końcu – w związku z tym, że akcje dezinformacji z każdym rokiem się nasilają – napisaliśmy tłustym drukiem, że jeśli ktoś przeszkadza w zgodnej z prawem sprzedaży ryb, to wezwij policję. Działacze tzw. prozwierzęcy wzywali policję i często sam funkcjonariusz nie bardzo wiedział, jak do tego podejść, kiedy słyszał, że ryba jest wyjmowana z wody. Kiedyś przecież musi zostać wyjęta, żeby można ją było chociażby zważyć. Na robieniu tego całego zamieszania zależy przede wszystkim tym, którzy z tego żyją. Można powiedzieć, że dla wielu tzw. działaczy prozwierzęcych jest to wybór drogi życiowej, bo dzięki tym głośnym akcjom znajdują środki na życie. Jest to konkurencja dla wielu dziedzin działalności rolniczej, bo przecież tu nie tylko o ryby chodzi. Niedawno przeczytałem, że w Auckland w Nowej Zelandii grupa aktywistów wegańskich z hasłami „To nie jest jedzenie, to przemoc” i „Przestań jeść zwierzęta” utrudniała klientom sklepu mięsnego robienie zakupów. Ten przykład pokazuje, co niedługo możemy mieć w Polsce, czego też nie można wykluczyć.      

Czy w Polsce można zaobserwować coraz głośniejsze próby ograniczenia sprzedaży karpia, którego spożywanie chce się wyrugować z polskiej tradycji wigilijnej?

– Oczywiście – jeśli chodzi o skutek tych wszystkich działań, to takie zagrożenie istnieje. Jeśli duże sieci hipermarketów uginają się pod presją akcji medialnych czasem kilku czy kilkunastu protestujących osób, które potrafią skupić na sobie kamery i sprawiają wrażenie, jakby to była opinia ogromnej większości polskiego społeczeństwa, to nie wygląda to dobrze. Ostatnio spotkałem się z jawną manipulacją, mianowicie podawano badania socjologiczne, których wyniki wskazywały, że 86 procent Polaków jest przeciwko nieprawidłowemu transportowi żywych ryb, bez dostatecznej ilości wody. Tymczasem takie nieprawidłowości w czasie transportu u polskich rybaków śródlądowych praktycznie się nie zdarzają. Natomiast działacze jednej z fundacji, przekłamując fakty, na łamach niektórych mediów wysuwają tezę, że 86 procent Polaków jest przeciwko sprzedaży żywych ryb. Niby drobna różnica, ale pokazuje, na czym polega manipulacja. 86 procent Polaków mówi, żeby nie męczyć zwierząt,i słusznie. Osobiście nie znam też rybaka, który podpisałby się pod tym, że ryby trzeba męczyć. Natomiast chodzi o to, żeby stworzyć odpowiednią, wrogą atmosferę wobec tradycji spożywania w Wigilię polskiego karpia. W przeszłości pojawiały się już hasła nie do udowodnienia, które mówiły np., że skóra karpia jest tak wrażliwa jak ludzkie oko. Teza tak kuriozalna, że ktoś, kto by to zbadał, zasługiwałby pewnie na Nagrodę Nobla.

Są też opinie, że karp staje się coraz mniej istotnym świątecznym zakupem dla Polaków, a wśród ryb I miejsce zajmuje śledź, II łosoś, a dopiero na III jest karp. Czy rzeczywiście pozycja karpia spada?

– Nie sądzę, żeby tak było w okresie poprzedzającym święta Bożego Narodzenia. Badania tegoroczne będziemy znali w przyszłym roku, natomiast jeśli chodzi o ubiegły rok, to u Polaków karp był zdecydowanie na pierwszym miejscu. Natomiast śledź jest oczywiście też istotnym elementem Wigilii, ale ryba ta nie konkuruje z karpiem. Przed wojną ukazywała się gazeta „Przegląd rybacki”, gdzie pojawiała się reklama firmy, która skupowała ryby i śledzie, co pokazuje, że śledź w naszej tradycji czy w gastronomii był i wciąż jest ważny, ale służy do przyrządzania innych potraw niż karp. A to, że obie te ryby często pojawiają się na tych samych stołach, bynajmniej nie wskazuje, że są dla siebie konkurencją. Powiedziałbym, może nieco żartobliwie, że śledź z karpiem się nie pogryzą.   

Jaki jest ten kończący się rok dla hodowców karpi? Ile ryb tego gatunku może trafić na polskie wigilijne stoły?

– Mijający rok jest stosunkowo dobry dla hodowców karpia, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że w niektórych rejonach Polski zdarzały się dość znaczne ubytki w sztukach czy to z powodu drapieżników – kormoranów czy z powodu chorób wirusowych, kiedy wirus KHV przez dwie dekady powodował mniejsze plony ryb. Natomiast w tym roku było zupełnie nieźle, bo – jak wskazują szacunki – przekroczymy z produkcją 20 tys. ton karpia.

A więc nie jest tak źle?   

– Tak by się wydawało, ale zyski będzie można liczyć dopiero po sprzedanych, a nie tylko wyhodowanych rybach, a do tego dochodzi jeszcze cena. I tu jest sytuacja nawet dość dramatyczna w niektórych gospodarstwach rybackich, dlatego że np. w ubiegłym roku cena hurtowa była dość wysoka, gdzieś w granicach 10-11 złotych, i okazało się, że przy tej cenie opłacało się handlowcom importować karpie z krajów ościennych. Czyli podaż była bardzo duża, bo mieliśmy na rynku polską produkcję plus sporo karpia sprowadzanego w ramach unijnego handlu głównie z Czech, Węgier czy z Litwy. To spowodowało, że niektórzy hodowcy nie wyprzedali swoich karpiowych magazynów – jak to się mawia u rybaków. A zatem zostali właściwie z czteroletnią rybą. Tymczasem cykl hodowli karpia jest trzyletni i w czwartym roku ryby te rosną już zdecydowanie słabiej z uwagi na ikrę i procesy związane z rozmnażaniem, gdzie organizm bardziej skupia się na tych funkcjach, a mniej na masie mięśniowej. W związku z tym pokarm nie przekłada się na przyrosty ryb, a tym samym czteroletnia ryba blokuje hodowcom stawy, gdzie na tej samej powierzchni u młodszych karpi mogliby uzyskać dużo większe przyrosty. W związku z tym mają mniejsze plony i popyt na rybę. Dlatego część hodowców wykonała wcześniejsze odłowy niż te zwyczajowe późnojesienne, aby sprzedać ryby np. przetwórniom, więc też ceny spadły nawet do 7 złotych za kilogram. W rezultacie może się okazać, że ten rok wcale nie będzie taki dobry, a niektórym gospodarstwom może zajrzeć w oczy nawet bieda.

Jak mogą się wahać ceny tegorocznych karpi?

– To zależy od handlowców, jakie sobie narzucą marże. Nie jest przecież wcale powiedziane, że handlowcy, mimo iż zakupią karpia taniej w gospodarstwach rybackich, to na rynku obniżą ceny ryb. Jeśli cena detaliczna za kilogram karpia byłaby niższa o dwa czy trzy złote, to Polacy kupiliby tego karpia więcej, ale na to się raczej nie zanosi.  

Dziękuję za rozmowę.       

 

Mariusz Kamieniecki

NaszDziennik.pl