Śmierć po trzeciej wizycie
6 tysięcy eutanazji rocznie – tę granicę Holandia może przekroczyć już w grudniu.
Nikt nie wie, jak zatrzymać gwałtowny wzrost liczby zgonów indukowanych przez lekarzy na życzenie pacjentów bądź ich krewnych. „Kiedy już dżinn wydostanie się z butelki, nie wydaje się prawdopodobne, żeby go tam z powrotem zatłoczyć” – ostrzega prof. Theo Boer, etyk z uniwersytetu w Groningen.
Kiedy 12 lat temu Holendrzy zalegalizowali eutanazję i samobójstwo wspomagane, Boer był członkiem jednego z komitetów nadzorujących korzystanie z tych przepisów. Jeszcze w 2007 r. uważał, podobnie jak większość jego kolegów, że nowe prawo się sprawdza, dając gwarancję „stabilnej i relatywnie niskiej liczby eutanazji”. Dziś ostrzega Brytyjczyków, którzy w Izbie Lordów pracują nad podobnymi przepisami: „Potwornie się pomyliliśmy. Nie powielajacie naszych błędów”.
Co sprawiło, że prof. Boer radykalnie zmienił zdanie? Otwarcie furtki dla uśmiercania chorych – według wstępnych założeń na zasadzie „ostateczności”, obwarowane wieloma zastrzeżeniami i ścisłym monitoringiem - okazało się równią pochyłą. Jest na to szereg dowodów. Dane z pierwszych 5 lat funkcjonowania ustawy wykazywały względnie stałą liczbę zgonów po podaniu środka chemicznego, na poziomie około 2 tys. rocznie, w niektórych okresach odnotowywano wręcz jej spadek. Ale począwszy od roku 2008 uwidacznia się skokowy wzrost, o 15 proc. w skali każdego roku. Raport za 2012 r. odnotował już 4 tys. 188 takich przypadków - przytacza dane prof. Theo Boer, którego artykuł opublikował w lipcu br. serwis MercatorNet. Według jego szacunków, granicę 6 tys. Holandia przekroczy w tym lub przyszłym roku.
Trudno zachowywać już nawet pozory „wyjątkowości” zabójczych procedur. Dopuszczenie eutanazji społeczeństwo zaczęło z czasem odczytywać jako prawo, korzystanie z którego mają zabezpieczyć lekarze. A jeśli odmówią? Muszą wskazać profesjonalistę, który się tego podejmie. Jest to więc podobna ścieżka, jaką odbyło ustawodawstwo aborcyjne w wielu krajach Zachodu. „Wszystko zmierza do tego, że eutanazja stanie się 'standardowym' sposobem umierania pacjentów onkologicznych” – przewiduje etyk. Podobnie jak „standardem” stało się uśmiercanie dzieci w prenatalnej fazie życia podejrzewanych o choroby genetyczne. Ten letalny pochód zdaje się nie mieć końca. W Belgii, bijącej rekordy w eutanazji w przeliczeniu na liczbę mieszkańców, od ubiegłego roku obowiązują przepisy o eutanazji dzieci.
Są tacy, którzy nie odmawiają. Profesor Boer prześwietla praktyki Holenderskiego Stowarzyszenia „Prawo do Śmierci” NVVE, które rozwinęło sieć podróżujących lekarzy eutanatystów. Praktyki te, stosowane w odniesieniu do setek przypadków, przejmują grozą. Nie ma mowy o dłuższej opiece. Przed wypisaniem recepty na „dobrą śmierć” lub odesłaniem z kwitkiem, bo tylko te dwie opcje „terapeutyczne” wchodzą w grę, taki specjalista widzi swojego pacjenta średnio zaledwie trzy razy. „Ale NVVE wydaje się nieusatysfakcjonowane tymi wynikami. Nie spoczną, dopóki letalna pigułka nie stanie się dostępna dla każdego człowieka powyżej 70 roku życia, który wyrazi życzenie śmierci” – konstatuje etyk.
W sprawozdaniach, zauważa Boer, rośnie liczba poddanych eutanazji pacjentów psychiatrycznych czy z demencją, cierpiących w istocie na starość, samotność, pogrążonych w żałobie. Czasami po prostu nie chcą narażać na szwank dobrego samopoczucia swoich bliskich. Według naukowca, ci, którzy wypisują receptę, zdają sobie sprawę, że niektórzy z tych chorych mogliby żyć jeszcze lata czy dekady.
Oto sens walki o klauzulę sumienia lekarzy. Jeśli jej nie będzie, kto powstrzyma letalny marsz?