logo
Poniedziałek,
5 listopada 2012
Dlaczego klasycy

To nie jest miłość, która zabija

zdjęcie
Jolanta Tomczak
Redaktor działu krajowego Naszego Dziennika

Warsztatowo - bez dwóch zdań superliga. Kreacje aktorskie na światowym poziomie. W kinie cisza jak makiem zasiał. Ale co właściwie „Miłość”, nagrodzony Złotą Palmą w Cannes obraz Michaela Hanekego, mówi o miłości?

Scenerią dla tego tematu jest naturalnie Paryż, a ściślej – jedno paryskie mieszkanie. Kiedy ich poznajemy, małżeństwo emerytowanych nauczycieli muzyki wraca właśnie z udanego koncertu swojego najzdolniejszego ucznia, który dał popis wirtuozerii. Sytuacja nagle wymyka się spod kontroli. Jeszcze tej nocy w znormalizowane życie starszych, kulturalnych, świadomie izolujących się ludzi wkracza poważna choroba. Poważna próba miłości.

Udar wszystko destabilizuje. Przestrzeń pomiędzy dwojgiem zajmuje teraz wózek inwalidzki Anne. Potęgujące się objawy kruszą nadzieję, że po rehabilitacji będzie jak zawsze. Nie będzie.

„Nowoczesność” niczego specjalnie nie ułatwia w tym dramacie. Operacja nie udaje się, diagnoza medyczna jest boleśnie czytelna. Pojawia się paniczny strach, desperacka próba samobójcza żony, która dla rodziny nie chce być ciężarem. Potem jej jednoznaczna decyzja i obietnica męża, że szpital nie wchodzi w grę. A dalej – próba życia z kolejnymi ograniczeniami, dostosowania się.

Piętnem cywilizacyjnym jest atrofia więzi, wyraziście pokazana w filmie. Nie dochodzi właściwie do żadnego prawdziwego spotkania. Sąsiedzi, owszem, parę razy zaglądają do mieszkania, ale już nie do pokoju, w którym leży Anne, a opiekunki są chciwe i zimne jak lód. Muzyka najzdolniejszego ucznia też staje się nie do zniesienia. Gdzieś w tle widzimy córkę, żyjącą z drugim mężem o – jak puentują rodzice – trudnym na dłuższą metę do zniesienia angielskim humorze. Nawet nie mamy się dowiedzieć, czy powiedziała swoim dzieciom o chorobie babci. Przy łóżku matki córka obsesyjnie rozprawia o pieniądzach, jakby chciała zagadać zbliżającą się śmierć, przywołać i przytrzymać bezpieczne status quo sprzed zdarzenia. Ojca kilkakrotnie przekonuje do wariantu przeniesienia problemu w inne miejsce. „Weźmiesz matkę do siebie?” – pyta ten z gorzką ironią.

Mąż powoli jakoś to wszystko organizuje, pierwotna krańcowość staje się nową codzienną rutyną. W filmie jego postawa pokazana jest jako heroizm, staje sam do walki o godność Anne. Aż dotąd „Miłość” mówi o miłości, że – wszystko zniesie, wszystko przetrzyma.

Ale kino epoki tanatofobicznej podsuwa bardziej nowoczesne rozwiązania. Wraz z postępem choroby obserwujemy metamorfozę relacji. Aura pewnego patosu stopniowo blednie. Spadają maski. Do nagłego zwrotu akcji widz zostaje w pewnym sensie przygotowany, obserwując objawy załamania. Mąż zamyka Anne na klucz przed córką, żeby na nią nie patrzyła. Wymierza żonie policzek, gdy według jego interpretacji straceńczo nie chce jeść. Jak mówi, nie pozwoli jej się zagłodzić.

Wreszcie opowiadając tkliwą historyjkę z dzieciństwa, sam sięga po poduszkę i dusi ukochaną. Ta scena trwa nie więcej niż 15 sekund.

Dla uwięzionych w ciasnej przestrzeni małżonków wraz z chorobą wszystko się skończyło, stąd myśl o eutanazji wydaje się im czymś racjonalnym, położeniem kresu bezsensownemu cierpieniu. Bo z perspektywy laickiego humanizmu rzeczywiście wszystko się skończyło. Sparaliżowane ręce nie wygrywają już sonat na fortepianie, nie ugotują obiadu. Usta nie tylko nie opowiedzą, co się wydarzyło w ciągu dnia, ale nawet z trudnością pozwalają się nakarmić. Wydobywają się jęki bólu i strzępy zdań zupełnie niezrozumiałych, ciągi majaczeń. Po co przedłużać cierpienie? Bez wiary może to być nie do zniesienia.

Przesłanie zawarte w planie idei filmu Hanekego ma prowadzić do wniosku, że akt przemocy jest tu zarazem aktem miłości, która przejawia się poprzez zakończenie cierpienia. Że to miłość każe zabić. W wizji reżysera po dokonaniu „eutanazji” mąż przecież kocha dalej, obsypuje ciało delikatnymi płatkami kwiatów. Jak łatwo, ulegając uzurpacyjnie narzuconej hierarchii wartości, pomylić miłość z czymś, co nią nie jest.

Uduszenie kogoś przywykliśmy uważać za zbrodnię. Dziś mamy przyjąć, że to jest dowód miłości. Ale to nie jest miłość, która zabija.

POZOSTAŁE WPISY
Środa, 6 sierpnia 2014

Sara odmawia in vitro

Wtorek, 5 sierpnia 2014

Śmierć po trzeciej wizycie

Czwartek, 27 lutego 2014

PROGRAM DLA UKRAINY

Wtorek, 4 lutego 2014

Aktywizacja załgana

Sobota, 9 marca 2013

Pan Bartoś w Kalkucie

Sobota, 2 marca 2013

Nie wybierajcie nam Papieża

Wtorek, 12 lutego 2013

Drogowskaz z zaślepką

Wtorek, 16 października 2012

Zasuwamy, gdy nie pada

Wtorek, 2 października 2012

Obuchem w smoleńską wdowę

Wtorek, 4 września 2012

Opium dla ludu

Wtorek, 21 sierpnia 2012

Ogłupianie Matołka

Środa, 8 sierpnia 2012

Czy SENSE ma sens?