logo
logo

Zdjęcie: Grafika Andrzej Byszuk/ Nasz Dziennik

Sędziowie pod dyktando Moskwy

Sobota, 25 października 2014 (02:00)

Niedawno w Koszalinie pochowano z honorami prokuratora wojskowego Wacława Krzyżanowskiego, oskarżyciela posiłkowego w procesie 17-letniej sanitariuszki Danuty Siedzikówny „Inki”, zamordowanej z wyroku komunistycznego sądu latem 1946 roku. Sprawa stała się głośna, minister obrony wyciągnął konsekwencje i zapewnił, że to ostatni taki pogrzeb peerelowskiego aparatczyka. Zbliżają się wybory, więc niejedną taką deklarację jeszcze usłyszymy od ludzi wywodzących się ze środowisk dawnej Unii Wolności czy Kongresu Liberalno-Demokratycznego, a obecnie Platformy Obywatelskiej. Środowisk, które nie tylko stworzyły III Rzeczpospolitą na peerelowskich fundamentach, ale uczyniły bardzo wiele, aby zrehabilitować PRL i tych, którzy przez blisko pół wieku wiernie służyli interesom Moskwy. Dotyczy to także „wymiaru sprawiedliwości”, który był jednym z narzędzi zniewalania Polaków. Jego ofiary z lat 1944-1956 wydobywane są dopiero teraz z dołów, w które je wrzucono po sądowych mordach, choćby na powązkowskiej Łączce.

Do końca PRL partia dbała o odpowiedni dobór ludzi do „wymiaru sprawiedliwości”, a później za wierną służbę godziwie wynagradzała, co III RP – szermująca nieustannie określeniem „państwo prawa” – konsekwentnie uznaje, wypłacając stalinowskim oprawcom wysokie apanaże. Docierają informacje, jak żyją oprawcy komunistycznego „wymiaru sprawiedliwości”. Jeden z największych sądowych morderców Mieczysław Widaj otrzymywał ponad 9 tysięcy złotych emerytury. Pytany o stawiane przez siebie fałszywe zarzuty podsądnym, odpowiadał: „Nie pamiętam, co ja wtedy miałem na myśli”. Nim w komunistycznej służbie dopuścił się zbrodni, już został zdrajcą, co jest dostatecznym kryterium do poniesienia odpowiedzialności. Był bowiem absolwentem prawa Uniwersytetu im. Jana Kazimierza we Lwowie, walczył we wrześniu 1939 roku, a potem jako oficer służył w lwowskiej Armii Krajowej. Jej komendant główny gen. Leopold Okulicki w ostatnim rozkazie nakazał swym podwładnym: „Dalszą swą pracę i działalność prowadźcie w duchu odzyskania pełnej niepodległości Państwa i ochrony ludności polskiej przed zagładą”. Widaj nie tylko nie wykonał go, ale całkowicie się mu sprzeniewierzył, skazując na śmierć ponad stu polskich patriotów. Wśród jego ofiar byli żołnierze i oficerowie z Okręgu Wileńskiego Armii Krajowej na czele z legendarnym mjr. Zygmuntem Szendzielarzem „Łupaszką” (otrzymał łącznie 18 kar śmierci) czy kpt. Kazimierzem Kamieńskim „Huzarem” – ostatnim dowódcą 6. Brygady Wileńskiej. Wydał wyrok śmierci na asa polskiego lotnictwa Stanisława Skalskiego. Skazał biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka.

Widaj za zdradę i swe zbrodnie, podobnie jak inni sądowi mordercy, uniknął w III RP odpowiedzialności. Mógł liczyć na niemałe grono obrońców. Jedna z postkomunistycznych i lewackich aktywistek, profesor filozofii, tłumaczyła, że „Jeżeli w kraju obowiązuje określony system prawny, a sędzia działa zgodnie z tym systemem, nie może być po zmianie ustroju oskarżony o działanie bezprawne”.

Do dzisiaj na powązkowskiej Łączce, i nie tylko, szukamy ofiar tego „określonego systemu prawnego”. Poddany jego metodom został również dotąd nieodnaleziony pułkownik Witold Pilecki, który po ubeckich przesłuchaniach zdążył jeszcze powiedzieć, że „Oświęcim to była igraszka”.

A skąd wziął się „określony system prawny” i skąd służący mu prawnicy czerpali wzorce, świadczy rozmowa prezydenta komunistycznej Polski, agenta NKWD Bolesława Bieruta z sowieckim ambasadorem w Warszawie Arkadijem Sobolewem z 26 maja 1953 roku. Bierut informował, że uważa za uzasadnione przeprowadzenie publicznego procesu ks. bp. Kaczmarka, gdyż „zdemaskuje” on „antyludową działalność reakcyjnego kierownictwa katolickiego duchowieństwa”. Obawia się jednak międzynarodowej reakcji, która może zaszkodzić „wspólnej polityce obozu pokoju”. W takiej sytuacji „rząd polski chciałby otrzymać radę rządu ZSRR w sprawie celowości przeprowadzenia procesu”. Jeżeli „w Moskwie dojdą do wniosku o celowości procesu, to będzie można delegować do Moskwy wiceministra bezpieczeństwa publicznego [Romana] Romkowskiego, nadzorującego przebieg śledztwa w sprawie Kaczmarka. Romkowski mógłby udzielić niezbędnych wyjaśnień w celu bardziej wnikliwego zaznajomienia z materiałami przygotowywanego procesu…”.

I decyzja zapadła w Moskwie. Skazano nie tylko biskupa Kaczmarka, który po wyjściu z więzienia w 1956 r. nie został rozpoznany nawet przez najbliższych, ale uwięziono również na trzy lata Prymasa Polski ks. kard. Stefana Wyszyńskiego.

W III RP więzy korporacyjno-towarzysko-rodzinne, a niekiedy wręcz resortowe, okazały się silniejsze od przyzwoitości i politycznej woli wymierzenia sprawiedliwości. Ale koniec ziemskiej drogi jednego z oprawców urósł do rangi symbolu. Przeciwko prokuratorowi Czesławowi Łapińskiemu, sądzonemu m.in. za mord sądowy na pułkowniku Pileckim, przygotowano już akt oskarżenia. Łapiński nie stanął jednak przed sądem. Zmarł w warszawskim szpitalu, obok którego przebiega ulica Witolda Pileckiego, dawniej Pawła (Pinkusa) Findera…

Dr Jarosław Szarek

Nasz Dziennik