logo
logo

Zdjęcie: Arch. IPN/ Inne

Czerwcowe oszustwo

Sobota, 4 czerwca 2016 (01:29)

Aktualizacja: Sobota, 4 czerwca 2016 (21:05)

Przez ostatnie ponad ćwierć wieku mainstreamowe media, zwłaszcza stacje telewizyjne, ogłaszały co roku 4 czerwca kolejną rocznicę „pierwszych wolnych wyborów”, które dały nam III Rzeczpospolitą. Dokładnie tego dnia runąć miał – o czym poinformowała nas w telewizji znana aktorka – komunizm. Tu i ówdzie, na obrzeżach głównego nurtu, w prasie z rodowodem podziemnym, która z trudem utrzymywała się na powierzchni, przytłoczona monopolem „Gazety Wyborczej”, pojawiały się głosy protestu, przypominające bezpieczniacko-partyjny rodowód tworu państwowego zrodzonego pod „okrągłym stołem” oraz prawdę o wyborach 1989 roku. Bo z czasem zapomniano, że 65 procent z 460 mandatów w Sejmie zarezerwowano dla PZPR, „wolne wybory” dotyczyły zatem zaledwie 35 procent miejsc.

Jaruzelski – gwarant ciągłości

Na mocy tajnego paktu magdalenkowego prezydentem został w lipcu 1989 roku agent Informacji Wojskowej Wojciech Jaruzelski – z przepchnięciem jego kandydatury były wprawdzie kłopoty, ale zaradziła im grupa solidarnościowych posłów, wmawiając szeregowym parlamentarzystom „Solidarności”, że przyparci do muru komuniści sięgną po broń, a ulice spłyną krwią i że partii trzeba trochę oddać, by uniknąć wojny domowej.

Dość sięgnąć po publikowane w Polsce raporty ambasadora Stanów Zjednoczonych Johna R. Davisa z tego gorącego okresu. Wyłania się z nich obraz peregrynujących do ambasady Bronisława Geremka i Janusza Onyszkiewicza oraz partyjnych „reformatorów” Jerzego Wiatra czy Józefa Czyrka. Za pośrednictwem Davisa płk Marian Moraczewski, doradca Jaruzelskiego, prosił „bardzo wyraźnie” Amerykanów o wywarcie wpływu na „Solidarność”, „aby ta zapewniła głosy potrzebne generałowi do elekcji”, o czym ambasador pisał 16 czerwca do zwierzchników. Nie kto inny, jak on właśnie doradzał, jak przeprowadzić głosowanie, by Jaruzelski nie przepadł. „Wczoraj zjadłem obiad z kilkoma czołowymi parlamentarzystami ’Solidarności’, których nazwiska nie powinny zostać ujawnione – pisał 23 czerwca. – Wynotowałem dla nich na pudełku zapałek kilka liczb. Wprowadziłem ich w arkana zachodniej praktyki politycznej, znanej jako ’liczenie głosów’. Obliczenia na pudełku wykazały, że wystarczy, by pewna liczba senatorów i posłów ’Solidarności’ zachorowała lub była nieobecna, a podczas głosowania nie zabraknie kworum”. „Niektórzy solidarnościowi senatorowie deklarują, że jeśli jest to konieczne dla ratowania kraju, oddadzą głosy na Jaruzelskiego” – dodawał.

 

Drogi Czytelniku,

cały artykuł jest dostępny w wersji elektronicznej „Naszego Dziennika”.

Zapraszamy do zakupu w sklepie elektronicznym

ANNA ZECHENTER, IPN KRAKÓW

Nasz Dziennik