Przed kilkoma dniami – dzięki Instytutowi Pamięci Narodowej i Urzędowi ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych – po raz pierwszy odbyły się uroczystości państwowe upamiętniające 80. rocznicę Operacji Polskiej NKWD – ludobójstwa dokonanego na co najmniej 111 tysiącach Polaków mieszkających w Związku Sowieckim. Zagłada naszych rodaków w 1937 roku stanowi dobrą ilustrację, przed czym nasi przodkowie uratowali nas w sierpniu 1920 roku.
„Było to wielkie zwycięstwo wojsk polskich, tak wielkie, że nie dało się go wytłumaczyć w sposób czysto naturalny i dlatego zostało nazwane ’Cudem nad Wisłą’” – mówił w czerwcu 1999 roku św. Jan Paweł II na cmentarzu w Radzyminie, gdzie spoczywają obrońcy Warszawy z 1920 roku.
Warszawska wiktoria przypieczętowana następnie na polach Komarowa i nad Niemnem pozwoliła nam na niecałe dwadzieścia lat zaczerpnąć wolności, która musiała wystarczyć na dziesięciolecia kolejnej niewoli. Stąd również nasz niespłacony dług wobec tamtego pokolenia zwycięzców.
„Przez trupa białej Polski”
Wielkość triumfu 1920 roku jest tym znaczniejsza, gdy dostrzeżemy, w jakim momencie do niego doszło i jak blisko Polska była od tragedii, która pogrzebałaby nie tylko naszą dopiero co odzyskaną niepodległość, ale doprowadziła do zagłady cywilizacji łacińskiej. Katastrofa wydawała się nieuchronna, nie tylko z powodu nadciągających bolszewickich hord, ale i obojętności czy wręcz wrogości naszych sąsiadów i wielu państw europejskich oraz ze względu na sytuację wewnętrzną, a przede wszystkim stan ducha Polaków. Zbyt wielu „lekkomyślnie traktowało najpoważniejsze podstawowe zagadnienia”, ludzie „bawili się więcej niż przed wojną”, stawiając wymagania i jedynie myśląc o „bogaceniu się chwilowym” i – jak podkreślał premier Władysław Grabski – „wszędzie ucztowanie, biesiadowanie, radowanie się przedwczesne”. Tymczasem ze wschodu nadchodziły coraz bardziej złowieszcze wiadomości.
4 lipca 1920 roku Michaił Tuchaczewski rozpoczął potężną kontrofensywę bolszewików znad Berezyny i Auty zatrzymaną dopiero pod Warszawą. Jej cel wyraźnie określał – wydany dwa dni wcześniej – słynny rozkaz nr 1423 Rady Wojenno-Rewolucyjnej Frontu Zachodniego: „Nadszedł czas zapłaty. W krwi rozgromionej armii polskiej utopicie przestępczy rząd Piłsudskiego. […] Skierujcie swój wzrok na zachód. Na zachodzie decydują się losy światowej rewolucji. Przez trupa białej Polski przechodzi droga do światowego pożaru. Na bagnetach przyniesiemy szczęście i pokój ludziom pracy. Nadszedł czas wymarszu. Na Warszawę, Mińsk, Wilno – marsz!”.
I ten marsz niszczycielski w następnych tygodniach był coraz bliżej Warszawy, Lwowa. Czym większe było zagrożenie, tym większa następowała mobilizacja Narodu, który w swej większości uświadomił sobie, że stawką jest jego istnienie.
Zachodnie salony dla bolszewików
Tymczasem, gdy Polacy przerażeni zbliżającą się nawałnicą ze Wschodu skupiali wszystkie siły do czynu mającego uratować niepodległość, na brytyjsko-francuskiej konferencji w Hythe, trwającej od 8 do 10 sierpnia, członek bolszewickiego politbiura Lew Kamieniew przedstawił warunki rozejmowe dla Polski: granica na linii Curzona, demobilizacja wojsk polskich, rozbrojenie armii do 50 tysięcy oraz utworzenie „robotniczej milicji”, czyli polskiej Armii Czerwonej, przekazanie „nadwyżek uzbrojenia” Rosji, likwidacja polskiego przemysłu zbrojeniowego, swobodny tranzyt towarów rosyjskich i ludzi przez Polskę, co oznaczało sowietyzację Polski i pozbawienie jej niepodległości.
„Warunki powyższe są tak niedorzeczne, że nie potrafię sobie wyobrazić, by rząd polski mógł zastanawiać się nad nimi” – komentował lord Edgar d’Abernon, który później nazwie Bitwę Warszawską 18. decydującą bitwą świata. Natomiast brytyjski premier Lloyd George uznał bolszewickie żądania jako niegodzące w istnienie naszej niepodległości. Jego stanowisko poparł francuski premier Millerand, stawiając warunek, iż pomoc w uzbrojeniu dla walczącej Polski jest uzależniona od „mianowania naczelnego wodza, który nie pełniłby żadnej innej funkcji”, czyli odebrania dowództwa Józefowi Piłsudskiemu.
W przeddzień dojścia bolszewików do linii Wisły – 10 sierpnia – w londyńskim parlamencie, w galerii dla znamienitych gości zasiadał Kamieniew, przysłuchując się mowie brytyjskiego premiera tłumaczącego, że Polska, decydując się na walkę z Rosją sowiecką, popełniła wielki błąd i to ona wyłącznie ponosi całą winę i odpowiedzialność za tę wojnę. Lloyd George przedkładał porozumienie z Rosją nad udzielenie pomocy Polsce, ponieważ – jak wynikało z jego przemówienia – Rosja była ważna dla świata, a państwa leżące między Niemcami a Rosją, takie jak Polska, tak ważne nie były.
W 1920 roku pozostaliśmy osamotnieni, ale nie zabrakło sprawiedliwych, którzy w tej przełomowej chwili byli z nami. I to nie tylko Węgrzy, francuscy oficerowie, amerykańscy piloci, ale także tysiące żołnierzy, którzy bili się u boku Wojska Polskiego: Ukraińcy, Białorusini, Rosjanie. W swej odezwie „Do ludu rosyjskiego” przestrzegali, że Rosjanie, strzelając do Polaków, strzelają w serca własnej wolności, a Polska „walczy o siebie i całą ludzkość, za dwie jej świętości, za wolność i ojczyznę”.
Duchowa mobilizacja Narodu
W momencie zagrożenia niepodległego bytu Ojczyzny Polacy zwrócili się ku duchowej stolicy, Jasnej Górze. W niedzielę, 11 lipca, przybyło sto tysięcy pielgrzymów z całej okolicy i Górnego Śląska, ślubując uroczyście: „Ojczyzny naszej bronić będziemy do ostatniej kropli krwi”. W przyjętej odezwie zaapelowali o niewzruszoną jedność w obronie Polski, zaprzestanie walk partyjnych, poniechanie wzajemnych uraz, „gdyż naród nie pozwoli, aby z życia jego i wolności robiono sobie igraszkę”.
W końcu lipca na Jasnej Górze jak co roku zebrał się Episkopat Polski. Podczas uroczystej Mszy św. w kaplicy Cudownego Obrazu, której przewodniczył Prymas Polski ks. kard. Edmund Dalbor, księża biskupi złożyli w imieniu całego Narodu hołd Matce Bożej i ponowili akt obrania Jasnogórskiej Pani Królową Korony Polskiej. Jednocześnie Episkopat dokonał Aktu Poświęcenia Najświętszemu Sercu Jezusa całego Narodu.
Zebrani przed Jasnogórskim Obrazem uroczyście ślubowali: „Idąc śladem poprzedników naszych, którzy pierwsi prosili o zaprowadzenie Mszy św. do Serca Jezusowego, przyrzekamy Tobie, Najświętsze Serce Jezusa, w tej uroczystej chwili, że będziemy szerzyli wśród wiernych, a mianowicie w seminariach duchownych nabożeństwo do Boskiego Serca Twego i zachęcali rodziny, aby się poświęcały Twojemu Sercu”.
Wobec coraz poważniejszego zagrożenia metropolita warszawski ks. kard. Aleksander Kakowski zarządził nabożeństwa błagalne za wstawiennictwem bł. Andrzeja Boboli, patrona Polski, i bł. Władysława z Gielniowa, patrona Warszawy. Od święta Przemienienia Pańskiego, czyli 6 sierpnia, do 15 sierpnia, czyli święta Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, w warszawskich kościołach Ojców Jezuitów przy ulicy Świętojańskiej, św. Anny i św. Zbawiciela rano o dziewiątej i wieczorem o siódmej odprawiały się nowenny z wystawieniem Najświętszego Sakramentu oraz odmawiano litanię do Najświętszego Serca Pana Jezusa z aktem poświęcenia i litanie do św. Andrzeja Boboli i bł. Władysława z Gielniowa.
Uderzyć znad Wieprza
Tymczasem 6 sierpnia, w rocznicę wymarszu z krakowskich Oleandrów I Kompanii Kadrowej, Józef Piłsudski przedstawił plan decydującego kontruderzenia. Miało ono wyjść znad Wieprza, gdzie pod osłoną twierdzy Dęblin koncentrowałaby się grupa uderzeniowa, która rozbiłaby Tuchaczewskiego związanego na północy przez 5. Armię Władysława Sikorskiego i pod Warszawą przez 1. Armię gen. Franciszka Latinika. Dowodzenie nad wojskami uderzeniowymi z południa, złożonymi z pięciu dywizji, objął osobiście Piłsudski.
W obliczu nadciągającej armii bolszewickiej rząd Wincentego Witosa postanowił nie opuszczać Warszawy i trwać do końca, choć wcześniej rozważano różne rozwiązania, zastanawiano się nad przeniesieniem do Poznania lub Krakowa. Piłsudski proponował Częstochowę, odwołując się do jej obrony z czasów potopu. W czwartek, 12 sierpnia, Piłsudski wyjechał na front, aby objąć dowodzenie. Po drodze pożegnał się z rodziną. „Był zmęczony i posępny. Ciężar olbrzymiej odpowiedzialności za losy kraju przygniatał go i sprawiał mękę” – zapamiętała Aleksandra Piłsudska, która usłyszała od męża: „Rezultat każdej wojny jest niepewny, aż do jej skończenia. Wszystko jest w ręku Boga”.
Z kolei stojący na czele około stutysięcznej Armii Ochotniczej – sformowanej w ciągu kilku tygodni – słabo wyszkolonej, ale pełnej ducha i podnoszącej morale wśród regularnej armii będącej stale w odwrocie – gen. Józef Haller noc z 12 na 13 sierpnia spędził w kwaterze w rektoracie Politechniki Warszawskiej. „Po przeczytaniu raportów wieczornych zasnąłem z gorącą modlitwą na ustach, z wiarą w pomoc Bożą i z wizją obrony Częstochowy z Jasnogórską Królową Polski, Matką Bożą, której Wniebowzięcie się zbliżało w dniu 15 sierpnia”.
Następnego dnia podjął decyzję o rozpoczęciu bitwy w wigilię święta Matki Bożej. Tego samego dnia – 13 sierpnia – polski wywiad radiowy przechwycił depeszę sztabu Tuchaczewskiego, nakazującą rozpoczęcie decydującego uderzenia na Warszawę, co przyspieszyło polskie kontruderzenie. Od tego momentu największa polska radiostacja prowadziła skuteczne zakłócanie bolszewickich komunikatów. Na ich depesze nadawane alfabetem Morse’a „nakładano” nieustannie tekst Nowego Testamentu.
Albo zwycięstwo, albo jarzmo niewoli
W Warszawie słychać było już odgłosy walk, bolszewicy zaatakowali pod Radzyminem, o który zaczęły się krwawe walki, gdy w sobotę, 14 sierpnia, generał Haller, podobnie jak każdy dzień, rozpoczął od udziału w porannej Mszy św. w kościele św. Zbawiciela, gdzie właśnie na jego prośbę podjęto nowennę o uproszenie zwycięstwa. Tego dnia szef sztabu Wojska Polskiego gen. Tadeusz Rozwadowski wydał rano „Odezwę do żołnierzy z powodu rozpoczęcia bitwy pod Warszawą”, w gorących słowach apelując: „Albo rozbijemy dzicz bolszewicką i udaremnimy tym samym zamach sowiecki na niepodległość Ojczyzny i byt Narodu, albo nowe jarzmo i ciężka niedola czeka nas wszystkich bez wyjątku”.
Od samego rana trwały zacięte walki pod Radzyminem. W pobliskim Ossowie ruszył do ataku 236. Ochotniczy Pułk Piechoty im. Weteranów Powstania Styczniowego złożony z uczniów i studentów warszawskich. Prowadził ich kapelan ks. Ignacy Skorupka. O pozwolenie wyruszenia w bój razem z ochotnikami poprosił ks. kard. Aleksandra Kakowskiego. „Jutro – powiedział ks. Skorupka – przyniesie nam zwycięstwo, bo Najświętsza Matka Boża jest z nami”.
Sobotni ranek 14 sierpnia spowity był gęstą mgłą. Bolszewicy wykorzystali ją do natarcia. Gdy rozpoczął się pierwszy atak, ks. Skorupka szedł w pierwszym szeregu. Podporucznik Słowikowski zauważył, że kapelan potknął się, ale nie widział, co stało się potem. Dopiero wieczorem odnalazł jego ciało. Śmierć ks. Skorupki stała się symbolem i legendą polskiego zwycięstwa pod Warszawą. O bohaterskim kapelanie tak pisał ks. kard. Kakowski: „Chwila śmierci ks. Skorupki jest punktem zwrotnym w bitwie pod Ossowem i w dziejach wojny 1920 roku. Do tej chwili Polacy uciekali przed bolszewikami, odtąd uciekali bolszewicy przed Polakami. Nie dla innych przyczyn, ale dlatego właśnie cały naród czci ks. Skorupkę jako bohatera narodowego”.
Bój nie tylko na karabiny i armaty
Nadeszła niedziela, 15 sierpnia – Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny. Już nocą rozpoczęły się ponownie zacięte walki pod Radzyminem i trwały cały dzień. Świadkiem tych zmagań był premier Wincenty Witos, który przyjechał na front, „zagrzewając młodych ochotników wiejskich”. Było już ciemno, gdy po całodziennych zmaganiach Radzymin został ostatecznie odbity przez Polaków. Tego dnia zacięte walki trwały nad Wkrą, wielkim sukcesem było zdobycie przez ułanów Ciechanowa, gdzie w nasze ręce wpadła bolszewicka radiostacja, co sparaliżowało łączność wroga.
Kończył się historyczny dzień. O nim to generał Lucjan Żeligowski, jeden z jego bohaterów spod Radzymina, napisze: „Istniało bardzo duże napięcie sił materialnych, a szczególnie moralnych obu armii. Rosjanie widzieli przed sobą cel prawie osiągnięty. Z pozycji ich widać było ognie i światła Warszawy. My broniliśmy naszej stolicy już rozpaczą. Walczyły nie tylko armaty, karabiny i bagnety, ale serca i psyche obu armii. Oni byli zwycięzcami, my zwyciężonymi. Droga do Warszawy stała otworem. Zdawało się, że bez przeszkody wejść do niej może nieprzyjaciel”. Ale nie wszedł.
Nazajutrz znad Wieprza ruszyła decydująca ofensywa wojsk dowodzonych przez Marszałka Piłsudskiego. Bolszewicy w popłochu uciekali, do niewoli oddawały się całe oddziały.
Zaraz po tryumfie pod Warszawą i po zwycięskiej bitwie pod Komarowem, gdzie polscy ułani rozgromili konnicę Budionnego – ostatnich tak wielkich zmaganiach kawalerii w historii wojen, Ojciec Święty Benedykt XV wysłał 8 września list do polskich biskupów: „Nigdy bowiem nie wątpiliśmy, że Bóg będzie przy waszym narodzie, ile że tak świetnie w ciągu wieków religii się zasługiwał, a zapowiedzieliśmy publicznie obchody błagalne wtenczas, gdy prawie powszechnie o ocaleniu Polski zrozpaczono, a wrogowie też ilością i powodzeniem odurzeni, to między sobą bluźniercze pytanie stawiali: Gdzie jest Bóg ich? Niech przeto lud Polski, nieustające składając Bogu dzięki, to przede wszystkim ślubuje i przyrzeka, że i nadal też bronić będzie pod kierunkiem swych biskupów wiary katolickiej, tak jak Ojczyźnie swej wolność wywalczył: nie ma obawy dla ludu chrześcijańskiego, gdyż jeśli Bóg z nami, któż przeciw nam?”.
Za trzy lata obchodzić będziemy stulecie tego wielkiego zwycięstwa, które podobnie jak Sobieski pod Wiedniem w 1683 roku uratowało nie tylko Rzeczpospolitą, ale łacińską cywilizację przed zagładą. Obie wiktorie były wynikiem nie tylko militarnego wysiłku, odwagi i poświęcenia walczących, ale także duchowej mobilizacji Narodu. W ten nurt wpisują się również narodziny „Solidarności” w 1980 roku, poprzedzone pierwszą pielgrzymką polskiego Papieża, co zapoczątkowało upadek komunizmu. Dzisiaj, żyjąc w niepodległej Polsce, pielęgnujemy to dziedzictwo stanowiące nie tylko element naszej pamięci, ale będące uniwersalnym fundamentem przyszłości.