We Francji widać dziś wiele potrzeb duszpasterskich. Dlaczego Ksiądz postanowił poświęcić się właśnie ewangelizacji muzułmanów?
– Ponieważ jak dotąd, niestety, nie są nawracani. Na skalę masową panuje strach przed islamem i nikt nie ośmiela się mówić swobodnie, co myśli. Znam przykłady nawróconych muzułmanów, którzy musieli pokonać wiele przeszkód, żeby dostąpić chrztu św. Ponieważ panuje strach. Żyjemy tak, jakbyśmy już byli w Arabii Saudyjskiej, Afganistanie czy Pakistanie: ludzie we Francji boją się islamu.
A księża?
– Również księża, niestety, są zainfekowani ideologią masońską, która każe twierdzić, że wszystkie religie mają taką samą wartość.
„Bądźmy tylko dobrymi ludźmi”.
– Ależ dokładnie! Słyszałem to po wielekroć, również od księży. „Islam jest drogą do Boga. On jest muzułmaninem – to świetnie. Ja jestem chrześcijaninem – też dobrze. Po co miałbym go nawracać? Stwarzałbym tylko problemy. A przecież Bóg jest taki dobry”.
Osobiście sądzę, że głęboką przyczyną tego kryzysu jest utrata wiary w piekło. Nie wierzymy już w możliwość wiecznego potępienia. A przecież Matka Najświętsza pofatygowała się osobiście do Fatimy – również po to, by pokazać dzieciom piekło. Jeśli w nie nie wierzymy – wszystko traci swoją wagę. Nie ma po co zadawać sobie trudu nawracania kogokolwiek.
To przekłada się na praktykę duszpasterską: w Kościele francuskim nie ma strategii pracy ewangelizacyjnej, opracowanej specjalnie dla środowiska muzułmanów. Owszem, są pojedyncze inicjatywy. Dosłownie w ostatnich tygodniach ordynariusz Tulonu ks. bp Dominique Rey stworzył instytut powołany do ewangelizacji muzułmanów.
Oprócz istniejącego tam już Zgromadzenia Misjonarzy Miłosierdzia Bożego?
– Tak, to trochę inna inicjatywa. Gromadzi zarówno kapłanów, zakonników, jak i osoby świeckie, i ma za swój jedyny cel przygotowywanie ich do nawracania muzułmanów. Dla Misjonarzy Miłosierdzia Bożego jest to tylko jedno z pól działania, obok pielęgnowania liturgii tradycyjnej i pracy parafialnej. Natomiast ten nowy instytut, otwarty także na osoby świeckie, to coś, co postulowałem od lat. Teraz mogę patrzeć z radością, jak powstaje.
Na pewnej lewicowej, laicystycznej stronie internetowej przeczytałam: zróbmy z islamem to, co zrobiliśmy z Kościołem katolickim. W domyśle: uczyńmy go miłym i niekłopotliwym.
– Tego by chcieli, ale to się nie może udać. Chrześcijaństwo miało już w sobie rozróżnienie dwóch władz: religijnej i świeckiej. Rozróżnienie, którego brak w islamie. W naszej tradycji, jakkolwiek układały się ich relacje, cesarz był cesarzem, a papież – papieżem. Ideałem islamu – który istniał już w historii – jest kalifat. Kalif ma władzę zarówno religijną, jak i świecką. Islam ich nie rozróżnia i nie akceptuje ich rozdziału. Nadzieje na przykrojenie go do wymagań republiki to mrzonki wynikające z zamętu pojęciowego odnośnie do sfery polityki i religii.
A jednak muzułmanie we Francji nie oponują przeciw panującemu laicyzmowi i jego konsekwencjom: prawnemu usankcjonowaniu aborcji, przywilejom dla homoseksualistów etc.
– Wiedzą, że czas gra na ich korzyść. Przyrost naturalny, imigracja i konwersja na islam – to czynniki, dzięki którym za ileś lat demokratycznie przejmą władzę. Wtedy zrobią, co będą chcieli. Tymczasem czekają: im prędzej ten nieczysty system niewiernych Francuzów runie, tym lepiej dla nich.
Mówi Ksiądz, że dusze muzułmanów znajdują się w poczwórnym więzieniu. Co je więzi?
– Po pierwsze – pycha. Muzułmanin już od kołyski dowiaduje się, że przynależy do najlepszej na świecie społeczności, że w związku z tym jest kimś lepszym od pozostałych, co rozwija w nim pychę i pogardę dla innych ludzi. Po drugie – lęk. Żyje w lęku, gdyż Allah jest według islamu kimś irracjonalnym, którego nie wiążą żadne zobowiązania. Kimś, kto niektórych ludzi stworzył, przeznaczając ich nieodwołalnie do piekła. Nie wiemy kogo, ale taki człowiek, choćby czynił dobro, pójdzie do piekła. Jeśli Allah przeznaczył kogoś do raju – ten człowiek tam trafi, choćby dopuszczał się zła. Muzułmanin dowiaduje się też, że wszyscy, którzy nie są muzułmanami, muszą trafić do piekła.
Po trzecie – duszę muzułmańską więzi ignorancja – ponieważ islam, jako ostatnia z religii objawionych, jest w pełni doskonały, nie ma więc potrzeby interesować się czymkolwiek poza nim. Allah sam mówi, że wszystko jest wyjaśnione w Koranie. Nie ma więc po co zdobywać wiedzy – wystarczy Koran, a wszystko inne jest złe. Dlatego islam nie stworzył nauki ani literatury. Wszystko to, jeśli istnieje w krajach muzułmańskich, powstało dzięki talentom i kulturze ludów zislamizowanych, pomimo panowania islamu, a nie dzięki niemu.
To coś wręcz przeciwnego, niż możemy usłyszeć w mediach, przeczytać w wydawanych dziś (w Europie!) książkach. Z nich dowiadujemy się na przykład, że złotym wiekiem rozwoju kultury na Półwyspie Iberyjskim był Al Andaluz – okres panowania Arabów. I tylko ci prymitywni chrześcijanie śmieli go przerwać swoją rekonkwistą.
– To mity. I co wręcz zabawne, Zachód, który tak szczyci się zmysłem krytycznym, przyjmuje to, co islam twierdzi sam o sobie, nie poddając tego żadnej krytycznej refleksji. A to nie jest historia – to mitologia. Zmysł historyczny dało ludzkości objawienie judeochrześcijańskie. Wniosło w dzieje pojęcie historii, która ma początek, ma swój przebieg, ma także koniec różny od początku. Wcześniej ludzie zauważali tylko pewne wciąż powracające cykle i tak przedstawiali sobie dzieje.
Koran jest na tym poziomie. Nie zachowuje ciągłości historycznej ani związków chronologicznych czy logicznych pomiędzy zdarzeniami. Maryja jest tam siostrą Mojżesza – nieważne, że w historii zbawienia dzieliło ich życie ziemskie 1400 lat. Bóg, dając Adamowi objawienie, potem Żydom Torę, potem chrześcijanom Ewangelię, w końcu Koran – dawał ludziom wciąż to samo, nie wychowywał ich, nie prowadził, tylko powtarzał wciąż to samo, co ludzie za każdym razem wypaczali. A więc Koran i Ewangelia, Ewangelia i Tora – to wciąż to samo. I ludzie wierzą w to wbrew faktom, wbrew rzeczywistości!
Terminem rzadko dziś przywoływanym jest „takijja”. Ksiądz należy do nielicznych osób, które przypominają to słowo. Jak je rozumieć?
– Takijja to usprawiedliwienie oszustwa, udawania, kłamstwa. Zasada, w myśl której takie działania są uzasadnione, gdy służą sprawie islamu. W relacjach z niewiernymi muzułmanin może kłamać. Może nawet zaprzeć się wiary, jeśli przez to chroni swe życie lub osiąga inny słuszny cel. W rezultacie można usprawiedliwić wszystko. Cel uświęca środki: jeśli uzyskujemy w ten sposób dobro (rozkrzewienie islamu), możemy posługiwać się niegodnymi metodami.
To zupełnie co innego, niż głosił Jezus: „Niech mowa wasza będzie: tak – tak, nie – nie”.
– Pan nasz nikogo nie zwodził. Nie starał się też pozyskać pochlebstwem. Gdy przybył do Kafarnaum i zaczął nauczać o tajemnicy Najświętszej Ofiary, wielu Go opuściło, także spośród Jego uczniów, mówiąc: „Twarda jest ta mowa, któż jej może słuchać?”. A Jezus, zwracając się do apostołów, zapytał: „Czy i wy chcecie odejść?”. Nie pobiegł za odchodzącymi, wołając: zaczekajcie, zaczekajcie, nie idźcie, będę mówił inaczej, tak żeby wam się podobało! Nie. Zwrócił się do apostołów, gotów nawet ich stracić, zostać zupełnie sam. Z miłości do Prawdy. Bo „na to przyszedł na świat, by dać świadectwo Prawdzie”. I my tak mamy postępować.
Jeśli nawet zostanę sam, ale trwam przy Prawdzie – to trwam przy Bogu, Jego mam przy sobie. Jezus powiedział: „Będziecie znienawidzeni przez wszystkich dla Imienia mego. A kto wytrwa do końca – ten będzie zbawiony”. Ten, kto wytrwa do końca – a więc nie wszyscy, nawet nie wielu. I my mamy właśnie takie zadanie, taką misję – wytrwać do końca, głosząc Prawdę, nawet jeśli wszyscy nas znienawidzą.
Dzięki takiej wierności pierwsi chrześcijanie zdołali – nie dysponując bronią ani żadną potęgą ziemską – przemienić Cesarstwo Rzymskie. Nawrócić Rzymian. Ponieważ sami wierzyli. W Imperium Rzymskim panował kult państwowy: trzeba było zapalić kadzidełko przed popiersiem cesarza. Tylko tyle. Jedna chwilka. Formalność potwierdzająca, że akceptuje się życie w społeczeństwie wielokulturowym. Poza tym można było wierzyć, w co się komu podobało, być chrześcijaninem czy zoroastryjczykiem. A nasi przodkowie w wierze woleli oddać życie w męczarniach niż dopełnić tej „formalności”. – Mamy tylko jednego Boga, nie możemy oddać kultu Bożego cesarzowi, nawet za cenę życia.
I my dziś musimy odzyskać ten radykalizm. Popatrzmy na muzułmanów – im go nie brakuje. Chcą podobać się Bogu. Chodzi przecież o Niebo lub piekło na wieczność. Tu wracamy do punktu wyjścia: brak nam determinacji, bo wydaje nam się dziś, że wszyscy pójdą do Nieba. Nie to mówił Jezus.
Wśród nas, katolików w krajach europejskich, zalewanych falami imigracji islamskiej, widać różne postawy względem przybyszów: z jednej strony uległość aż po schlebianie błędnym poglądom, z drugiej nienawiść nie tylko do błędu, ale i do jego nosicieli. Jaką postawę wobec wyznawców islamu chciałby Ksiądz zalecić?
– Jezus każe nam miłować nieprzyjaciół – mamy więc miłować muzułmanów, ale nienawidzić islamu. Kocham każdego muzułmanina jak siebie samego – dla miłości Bożej. Ale nienawidzę islamu z całego serca. Wielu osobom dziś umyka to rozróżnienie. Znam pewnego misjonarza w Algierii – misjonarza, czyli człowieka powołanego do nawracania! – który mi mówi: owszem, islam to rzecz diabelska, ale ja tego nie mówię, bo nie chcę sprawiać przykrości muzułmanom. Zupełny zamęt! Trzeba dobrze rozróżniać te dwie rzeczy: miłość do osób, a nie do ich błędów.
Najlepsze, czego możemy im życzyć, to nawrócenie. Jak ich prowadzić do poznania prawdy?
– Mój osobisty sposób to stawianie pytań. Pytając, nie jesteśmy agresywni, nie narzucamy się, przez co moglibyśmy tylko daną osobę „uodpornić” na wszystko, co zamierzamy powiedzieć. Osoba, której stawiamy pytania, zaczyna się nad nimi zastanawiać – może mówiąc nam o islamie, zdoła nas nawrócić? Szuka więc odpowiedzi na nasze pytania. A kiedy zacznie się zastanawiać, kiedy włączy myślenie – będzie to początek końca, zerwania z islamem. Mówię czasem, że muzułmanów dotyczy ten obraz z przypowieści ewangelicznej: dusza, w której ziarno słowa padłoby między ciernie.
Nie możemy zacząć od głoszenia Jezusa, gdyż taki człowiek jest przeciw temu uzbrojony mnóstwem uprzedzeń. Musimy najpierw usunąć ciernie – wskazując, poprzez pytania, na sprzeczności zawarte w Koranie, na którym opiera się cały islam. Taka przynajmniej jest moja metoda. Na pewno są i inne, ta jednak wydaje mi się najskuteczniejsza. Kiedy człowiek już przekona się, że to nie jest prawdziwe objawienie Boże – wtedy można zacząć mu głosić wiarę katolicką. Oczywiście nawraca też przykład: miłości, bezinteresownej pomocy.
Tylko czy widząc nasze kraje w obecnym stanie, ludzie innych kultur, nieznający wiary, rzeczywiście mogą dostrzec świadectwo jej wpływu na nas?
– Wie pani, byłem tu, w Polsce, na konferencji na temat rasizmu, ksenofobii i nietolerancji. Pewna Amerykanka o afrykańskich korzeniach zabrała głos, żeby powiedzieć obecnym: „Jestem w Warszawie od kilku dni i jak wspaniale się tu czuję! Wreszcie mogę spokojnie spacerować po ulicach, nie słysząc wyzwisk czy nieprzyjaznych komentarzy. Nie muszę bać się, że śledzi mnie policja. Jest w Polsce coś, czego brak u nas”.
To niezwykle budujące świadectwo. Od wewnątrz wyraźnie widzi się raczej słabości.
– Słabości? W porównaniu z resztą Zachodu jesteście silni, jesteście dla nas nadzieją. Tylko trwajcie w wierze, nie zdradźcie jej! Nie ulegajcie tym, którzy głoszą ducha tego świata. Czcijcie Pana w Najświętszym Sakramencie. Dziś wiara w Jego rzeczywistą obecność w tylu miejscach zanika. Jezus powiedział: „Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”.
Nie wszyscy dziś pamiętają, że takie modlitwy, jak „Anioł Pański” czy Różaniec, mają również kontekst związany z obowiązkiem nawracania muzułmanów, tak bardzo podkreślanym przez tylu świętych w ciągu wieków.
– Jak najbardziej. To Papież Kalikst II w roku 1456, w trzy lata po zajęciu Konstantynopola (dzisiejszego Stambułu) przez Turków, zalecił, by wszyscy chrześcijanie odmawiali „Anioł Pański”, w konkretnej intencji: prosząc Boga o nawrócenie muzułmanów. A dlaczego właśnie tę modlitwę? Bo wielbimy w niej dogmat odrzucany przez muzułmanów: wcielenie Syna Bożego. Trzy razy dziennie wspominamy tę prawdę: że Słowo stało się Ciałem. To bardzo ważne, byśmy każdego dnia przypominali sobie, że Bóg stał się człowiekiem i zamieszkał między nami. Jeśli naprawdę w to wierzymy – wiemy, że On wciąż z nami jest. Przebywamy z Nim już tu, na ziemi.
Co więc może być naprawdę ważne? Jakie problemy mogą przyćmić fakt, że już teraz przebywam z Bogiem? Przypominać sobie tę prawdę każdego dnia, rano, w południe i wieczorem – to byłoby wielkim dobrem dla każdego chrześcijanina. „Mam problemy, straciłem pracę, ktoś bliski mi zachorował – ale Słowo stało się Ciałem, Bóg zamieszkał z nami i nie opuszcza nas. Przyszedł tu, by znieść mękę krzyżową – dla mnie. Tak mnie kocha”. To przemienia nasze życie. A jednocześnie jest to akt ewangelizacji.
Gdyby chrześcijanie, gdziekolwiek są – w pracy, na ulicy, w restauracji – przerywali swoje zajęcia w południe, żeby odmówić „Anioł Pański” – to byłoby potężne świadectwo. Odmawiając „Angelus Domini”, oddajemy chwałę Bogu, umacniamy się w wierze i ewangelizujemy innych.
A Różaniec – to oczywiście wspomnienie Lepanto i tyle innych zwycięskich krucjat różańcowych! Wczoraj obchodziliśmy święto Matki Bożej Różańcowej, ustanowione na pamiątkę i w podzięce za zwycięstwo pod Lepanto w 1571 roku – jako święto Matki Bożej Zwycięskiej. Ostatnio zatraciliśmy ducha bojowego, stąd też ten tytuł rzadziej wspominamy, a warto o nim pamiętać, czcić Matkę Najświętszą tym tytułem, dziękując za zwycięstwa i prosząc o kolejne.
Niektórzy zarzucają Polakom, że nie praktykujemy postawy chrześcijańskiej, gdyż nie dość chętnie przyjmujemy migrantów. Jak Ksiądz sądzi, jaką postawę wobec napływu migrantów, głównie muzułmańskich, chciałby Jezus dziś widzieć u nas?
– Przypomnę słowa św. Jana, Apostoła Miłości, który w czasie Ostatniej Wieczerzy spoczywał na sercu Pana, a który w swoim 2 Liście napisał: „Jeśli ktoś przychodzi do was, a tej nauki nie przynosi – nie przyjmujcie go u siebie. Kto by takiego przyjął – ma udział w jego złych dziełach”.