Jak skomentuje Pan przemówienie Putina podczas dzisiejszych obchodów Dnia Zwycięstwa na placu Czerwonym?
– To była całkowita klapa. Po pierwsze widać wyraźnie kryzys, jeśli chodzi o siłę militarną Rosji, bo cała ta parada była mizerna w porównaniu z poprzednimi. Ponadto wśród uczestników tego spektaklu nie było widać entuzjazmu zwycięstwa. Natomiast Putin, zabierając głos, nie miał właściwie nic do powiedzenia poza informacją, że Amerykanie chcieli mu odebrać Donbas. Zatem manipulacja i kłamstwa, z których Rosja jest przecież znana, płynęły szerokim strumieniem.
Jaką wiadomość przekazał Rosjanom Putin, który mówił o potędze Rosji i o tym, że Rosja nie miała innego wyjścia, jak zaatakować Ukrainę…?
– Poza propagandowymi sloganami, że to Rosja została zaatakowana i musi bronić swoich ziem zaatakowanych przez nazistów, że interwencja Rosji na Ukrainie była konieczna, ponieważ Zachód przygotowywał się do inwazji na rosyjskie ziemie, w tym również na Krym, nie było tam nic z prawdy, nic, co zasługiwałoby na uwagę. Zresztą jak znamy Rosjan, to spora ich część wierzy w to, co mówi do nich Putin, traktując go jak wyrocznię. Natomiast dowcip zrobił Putinowi prezydent Wołodymyr Zełenski. Mianowicie pamiętamy zapowiedzi Rosjan – jeszcze z pierwszych dni inwazji, że 9 maja br. będą maszerować w paradzie zwycięstwa w Kijowie na Chreszczatyku. Tymczasem nic takiego nie miało miejsca, i to prezydent Zełenski wyszedł dzisiaj samotnie na kijowski Chreszczatyk i stwierdził, że nie ma parady, bo ukraińscy żołnierze są na froncie i walczą.
Większość komentatorów liczyła, że to przemówienie Putina będzie przełomowe, ale nic z tych rzeczy?
– Przyznam się, że ja wcześniej też przedstawiłem możliwe skrajne scenariusze – mianowicie że być może 9 maja podczas parady w Moskwie Putin powie, że NATO go napadło i że Rosja jest zmuszona prowadzić wojnę z całym światem. I w tej sytuacji nie pozostaje mu nic innego jak ogłosić stan wojny i mobilizację, co dawałoby mu możliwość przeprowadzenia powszechnego poboru. W grę – jak sądziłem – wchodziła też wersja druga, a więc ogłoszenie przez Putina zwycięstwa: „operacja specjalna” się powiodła, zostały osiągnięte zamierzone cele, a co za tym idzie: ogłasza się zawieszenie broni i teraz będzie umacnianie ziem „wyzwolonych”, a Ukraińcy sprzyjający Rosji będą się mogli na tych terenach rozwijać. Zakładałem dwie takie skrajności, tymczasem nie wyszło nic. Sądzę więc, że Putinowi, który planował odbudowę imperium sowieckiego – co ciekawe, postępując podobnie, jak to czynili Sowieci – tego planu się zrealizować nie uda. Co więcej, liczę, że wkrótce będziemy oglądali rozpad Federacji Rosyjskiej, bo w tym konglomeracie republik, które niekoniecznie pałają miłością do Rosji, niezadowolenie też jest coraz bardziej widoczne. Słyszę też, że w Kaliningradzie ludzie zaczynają się coraz bardziej irytować, ponieważ widzą, jak żyją wolne narody, jak wyglądają – dajmy na to – Polska, Litwa, nie mówiąc już nawet o Skandynawii, tymczasem oni żyją w tym ruskim grajdole bez szans na normalny rozwój i nawet nie mają się specjalnie gdzie ruszać. Cała ta sytuacja może wskazywać, że rzeczywiście Federacja Rosyjska zmierza w kierunku swojego końca.
Podczas tej defilady zabrakło też akcentów odnoszących się do sukcesów na froncie i do zwycięstwa. Czyżby nawet propaganda rosyjska nie była w stanie udźwignąć tego kłamstwa?
– Trudno mówić o sukcesach, kiedy Rosja straciła ponad 25 tysięcy żołnierzy, nie mówiąc już o ogromnych stratach w sprzęcie. Zatem z punku widzenia Moskwy wygląda to wszystko bardzo żałośnie. Podczas tej defilady maszerowali głównie sołdaci – o dziwo czysto ubrani, przed trybuną główną przejechało też trochę sprzętu wojskowego, przy czym w ogóle nie zostało zaprezentowane lotnictwo, ale podobno pogoda na to nie pozwalała.
Rosjanie – jak pamiętamy – zawsze rozpędzali chmury. Czyżby teraz nie dali rady…?
– No właśnie, widać, że straty w sprzęcie są tak duże, że nie było czego zaprezentować. Mieliśmy zatem duże zadęcie przed defiladą, która przerodziła się w wielkie nic. Ale to dobrze – zwłaszcza z naszego punktu widzenia.
Wielu komentatorów spodziewało się ogłoszenia jakiejś ważnej decyzji, być może gróźb użycia broni jądrowej, ale tego też nie było...?
– Ja sam również dałem się podpuścić tym nastrojom, bo wydawało mi się, że kto jak kto, ale Putin musi widzieć, że ta „operacja wojskowa” mu się nie udała, że rozpętał wojnę, której raczej nie planował, licząc, że wystarczy sama demonstracja zbrojna, żeby podporządkować sobie Ukraińców, a w związku z tym musi coś z tym zrobić. Wydawało się, co jest racjonalne, że wycofał wojska spod Kijowa i skierował je na południowy wschód, tak jakby chciał na tym nowym froncie coś jeszcze wyrwać Ukraińcom i republiki, które ogłosiły swoją niepodległość, mocniej zakotwiczyć w Rosji, ponadto żeby stworzyć lądowy pomost łączący Rosję z Krymem. Tymczasem okazało się, że te wszystkie plany też wzięły w łeb i ta cała ofensywa, którą zamierzała przeprowadzić Federacja Rosyjska, powołując nawet jako nowo dowodzącego wojsk rosyjskich zaprawionego w działaniach bojowych w Syrii, odpowiedzialnego za zagładę Aleppo i ludobójstwo cywilów gen. Aleksandra Dwornikowa, też nic nie dała. Wyraźnych postępów zatem nie widać. Co więcej, Ukraińcy zaczęli nawet odbijać pewne rejony z rąk rosyjskich najeźdźców. To razem pokazuje, że Putinowi nic nie wychodzi w tej wojnie, nie wyszło mu też dzisiejsze przemówienie, i to już jest bardzo żałosne.
Czy mimo wszystko ta pewna bezradność, to słabe przemówienie – czy to nie jest zasłona dymna i niebawem możemy się spodziewać jakichś działań rosyjskich, zwłaszcza że kilka dni temu wiceprzewodniczący rosyjskiej Dumy Piotr Tołstoj powiedział, że Rosja się nie zatrzyma, dopóki nie dotrze do granicy z Polską?
– To jest wszystko propaganda. Proszę sobie przypomnieć, ile słyszeliśmy już różnych pomniejszych ruskich liderów, którzy grozili, pisali różne scenariusze. Przykładem niedawno zmarły radykał Żyrinowski, który wielokrotnie groził Polsce, mówił, że Polski w ogóle nie będzie, proponował też nam wspólny z Rosją podział Ukrainy, swoją drogą podobno nawet Putin proponował coś takiego Tuskowi. Zatem widzimy, że ze strony Moskwy pojawiały się różne postacie, różne wątki, wiele gróźb, ostrzeżeń, ale to pokazuje problem rosyjskich polityków, którym bardzo często polityka i to, co można zrobić w polityce – miesza się z propagandą. Co więcej, oni zaczynają wierzyć w te propagandowe tezy, które sami produkują, a potem jest zdziwienie, że rzeczywistość wygląda trochę inaczej, niż podpowiadało im to ich propagandowe przekonanie.
Czy Rosja jest rzeczywiście w odwrocie i o czym wobec tego może świadczyć fakt, że zgromadziła na Morzu Czarnym co najmniej 8 jednostek – 6 okrętów i 2 łodzie podwodne wyposażone w 50 pocisków manewrujących? Czy w tej sytuacji możemy się spodziewać ataków rakietowych?
– Owszem, Rosję stać na wszystko, także na ataki rakietowe. Jednak na razie Flota Czarnomorska w tej wojnie nie błysnęła niczym szczególnym, bowiem kilka okrętów – w tym duma Putina, okręg flagowy Rosji krążownik „Moskwa” – zostało trafionych przez Ukraińców i leży już na dnie. Co pewien czas Ukraińcy posyłają kolejne jednostki rosyjskie na dno. Rosjanie grozili, że desantem będą zajmować Odessę, w co już chyba sami nie wierzą, więc nie wiem, czy dysponują odpowiednimi siłami, żeby móc zrobić coś więcej. Co ciekawe, eksperci, którzy przyglądają się sytuacji bardzo dokładnie i śledzą poczynania wojsk rosyjskich, zauważyli, że Rosja do atakowania celów naziemnych zaczęła używać rakiet służących do zwalczania celów morskich.
O czym to może świadczyć?
– Z tego wniosek, że prawdopodobnie wyczerpała im się w znacznej mierze ilość środków ofensywnych, jeśli idzie o operacje lądowe, i dlatego musieli sięgnąć po te służące do zwalczania celów morskich. Jeżeli czytam, że rakietą manewrującą, która – przeliczając na zachodnią walutę – kosztuje kilka milionów dolarów, Rosjanie – uderzając na Ukrainę – niszczą warsztat samochodowy, to brzmi to komicznie, bo koszt i zysk mają się tutaj jak pięść do nosa. Wnioski są zatem oczywiste: po pierwsze te rakiety używane przez Rosjan są niecelne, a po drugie wiele z nich zawodzi. Podobno aż 30 procent to niewypały, co tylko pokazuje, jaki generalnie jest stan rosyjskiego uzbrojenia. Zresztą Ukraińcy to wszystko dokumentują i widać, jak wyglądają te rakiety, które uderzając w cel, nie wybuchają. Z tego, co pamiętam, w Odessie – na Wielkanoc – na jednej z rosyjskich rakiet, która na szczęście nie wybuchła – był napis „Chrystus Zmartwychwstał”, z kolei na fragmencie innej rakiety, która spadła na ostrzelany przez Rosjan dworzec kolejowy w Kramatorsku na wschodzie Ukrainy widniał napis „za dzieci”. To pokazuje, że jak kiedyś sowieccy sołdaci malowali napisy „na Berlin”, tak podobnie działają dzisiaj. Ale to wskazuje na skalę upadku rosyjskiego społeczeństwa, z którego w końcu się ci żołnierze wywodzą. Inna rzecz to skuteczność rosyjskich działań, która też pozostawia wiele do życzenia.
Czy dzisiejsza defilada na placu Czerwonym była ostatnią, jaką przyjmował Putin?
– Trudno powiedzieć. Tak czy inaczej czarno to widzę. To znaczy wydaje mi się, że nowy okres smuty i załamania się państwa rosyjskiego zbliża się szybkimi krokami.
Dziękuję za rozmowę.