Panie Profesorze, czego powinno nas nauczyć doświadczenie z Przewodowa, o którym Jens Stoltenberg mówi, że był to najprawdopodobniej wypadek, a nie atak Rosji na NATO?
Fakt, że Rosja atakowała wielokrotnie cele położone tuż przy granicy z Polską, pokazuje, że musiała uwzględniać, iż istnieje realne ryzyko uderzenia w państwo NATO-wskie. Wystarczy tylko wspomnieć atak na Jaworowo 13 marca br., największy europejski poligon oddalony zaledwie o 20 km od granicy z Polską, gdzie mieściło się Międzynarodowe Centrum Pokoju i Bezpieczeństwa. Tymczasem rosyjska propaganda przedstawiała to jako zniszczenie NATO-wskiej bazy, co było nieprawdą, bo instruktorzy Sojuszu zostali jeszcze przed wybuchem wojny wycofani z Ukrainy. Przypomnę też uderzenie z 26 marca. Dzień wcześniej prezydent Joe Biden – goszczący właśnie w Polsce – przebywał wśród amerykańskich żołnierzy 82. Dywizji Powietrznodesantowej stacjonujących w pobliżu granicy z Ukrainą, a następnego dnia przemawiał w Warszawie. I właśnie wówczas Rosjanie „powitali” Bidena, dokonując zmasowanego ataku na cele położone przy granicy z Polską – m.in. na Lwów. Potem rakiety spadły na Lwów 3 i 17 maja. Tego typu sytuacji było cały szereg, co pokazuje, że Rosja cały czas prowokowała, bo przecież za każdym razem, choćby w wyniku awarii rosyjskiej rakiety, mogła ona uderzyć w Polskę. Dlatego tylko zdecydowana reakcja jest w stanie skutecznie przeciwdziałać eskalacji takich rosyjskich prowokacji.
Tego typu ataki rakietowe na Ukrainę nie mają precedensu jeśli chodzi o skalę, intensywność wśród prowadzonych wojen…
Ostatnie uderzenie ponad 90 rakietami w ukraińską infrastrukturę krytyczną to w istocie próba dokonania nowej formy ludobójstwa. Ich celem było doprowadzenie do gigantycznej katastrofy humanitarnej, żeby fizycznie zniszczyć ukraiński naród. To jest coś niespotykanego w skali świata. Przypomnę, że Konwencja ONZ w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa, ratyfikowana przez Rosję, stwierdza, że ludobójstwem jest m.in. „rozmyślne stworzenie dla członków grupy warunków życia obliczonych na spowodowanie ich całkowitego lub częściowego zniszczenia fizycznego”. Zniszczenie infrastruktury krytycznej ma taki właśnie cel. Ukraina – żeby się obronić przed tym uderzeniem – użyła nawet do tysiąca antyrakiet, aby zestrzelić rosyjskie pociski. To wszystko pokazuje, że graniczymy z państwem, gdzie toczy się konflikt, którego skala i intensywność ostrzału przypominają II wojnę światową.
Polska przez Putina czy jego współpracowników jest wskazywana jako cel agresywnych działań…
Putin pokazał, że jest bezwzględny, i jeśli padnie Kijów, to nie zawaha się ruszyć dalej. Warto przypomnieć,
że w dokumencie z lipca 2021 r., który jest fundamentalny dla zrozumienia formy ludobójstwa, które dokonuje Rosja, a który określiłem jako „putinowski Mein Kampf”, Polska jest wymieniana 30 razy. To pokazuje jego obsesję na naszym punkcie. Dlatego Rosja od lat prowadzi wobec Polski wojnę informacyjną. Co więcej, te działania – od wielu miesięcy – skupione są głównie na tym, aby rozbić współpracę i współdziałanie ukraińsko-polskie, i to na szereg sposobów. Zatem sytuacja z Przewodowa pokazuje po pierwsze, że jesteśmy zagrożeni agresywnymi działaniami ze strony Rosji, po drugie, że Rosja nie cofa się przed żadnymi formami działań, które mają znamiona współczesnych aktów ludobójczych. Ponadto zagrożeniem jest to, że zamiast silnego, zdecydowanego protestu przeciwko temu masowemu uderzeniu rakietowemu na Ukrainę skupiono się na czymś, co jest pokłosiem prowokacji rosyjskiej, czyli na tym, co wydarzyło się w Przewodowie, gdzie dwaj Polacy ponieśli śmierć. A przecież było oczywiste, że Rosja testuje granice, do których może się posunąć. Odpowiedź NATO na incydent była zbyt miękka. Powtarzam: celem Rosji jest dokonanie masowego ludobójstwa. Oczywiście sam incydent jest też sytuacją bezprecedensową dla nas, bo zabici mężczyźni to są pierwsze polskie ofiary toczącej się wojny. Jak widać, jest cały konglomerat spraw, co też przemawia za tym, żebyśmy zbudowali mocny system obrony przeciwrakietowej i obrony powietrznej.
Jak ważną rolę w tym procesie odgrywa państwo?
Państwo jest gwarantem skuteczności tych działań. I tu pojawia się refleksja związana z tym, jak istotne znaczenie ma społeczne zrozumienie tej sytuacji, społeczne wsparcie i akceptacja dla budowania podmiotowości państwa. Tego nikt za nas nie załatwi i nikt nas nie obroni, jeśli nie będziemy mieli skutecznego systemu pozwalającego na odparcie różnego rodzaju działań. Ponadto – dopóki nie zostanie zakończone śledztwo w sprawie zdarzenia w Przewodowie – niewykluczone, że rosyjski ślad jest tutaj bardziej istotny, niż nam się to wydaje. Sprawa jest bowiem cały czas otwarta, aczkolwiek z tego, co słyszymy, jest to nieszczęśliwy wypadek w procesie obrony przeciwko gigantycznemu atakowi rakietowemu na Ukrainę. Natomiast fakt, że rosyjskie uderzenia rakietowe są w sposób zamierzony kierowane przy polskiej granicy, powoduje, że istnieje w sposób oczywisty zagrożenie, że rosyjski pocisk, który ulegnie jedynie uszkodzeniu przez ukraińską przeciwrakietę, zmieniając jej tor lotu, rzeczywiście może spaść na nasze terytorium. Nie ulega wątpliwości, że sprawcą tego typu działań, które w sposób zamierzony mają testować gotowość NATO do odpowiedzi, jest Rosja.
Eksplozja z Przewodowa stawia też pytania o to, czy jesteśmy bezpieczni i czy jesteśmy w stanie przeciwdziałać podobnym sytuacjom?
Po pierwsze tuż przed wybuchem wojny do Polski dotarły elitarne formacje amerykańskiej 82. Dywizji Powietrznodesantowej. Stany Zjednoczone wysłały też do Polski dwie baterie systemów rakietowych Patriot. Amerykanie wzmocnili naszą ochronę granicy, ale też wsparli nas w największym wyzwaniu w skali świata, przed jakim stanęło NATO, wyzwaniu migracyjnym wywołanym przez wojnę. Dotarły też do nas dwie polskie baterie Patriot, które zakupiliśmy jeszcze w 2018 r. Są one w finalnym stadium zgrywania całego systemu. Stanowią kluczowy element programu „Wisła”. Ma on zapewniać obronę rakietową średniego zasięgu, ale za chwilę otrzymamy też HIMARS-y, które będą najwyższym piętrem naszego systemu antydostępowego, pozwalając jednocześnie na uderzenia quasistrategiczne w głąb przestrzeni rosyjskiej. Zbudowana i dyslokowana została też pierwsza „Mała Narew” – element systemu krótkiego zasięgu. Ma on najważniejszą rolę do spełnienia, bo będzie podstawowym elementem parasola ochronnego. Pierwszy system otrzymał już 18. Pułk Przeciwlotniczy w Sitańcu niedaleko Zamościa. Docelowo będzie on oparty na systemie „Narew”, wyposażonym w lepsze radary i rakiety od „Małej Narwii”. Obecny system został zbudowany w oparciu o radar polskiej produkcji Soła obsługujący promień ok. 60 km i umożliwiający równoczesne śledzenie 99 obiektów. Do tego dochodzi nasz rodzimy system zarządzania ogniem ZENIT, plus wyrzutnie iLauncher z rakietami CAMM na podwoziu Jelcza. Na początku przyszłego roku ma być druga „Mała Narew”, tym razem na północy Polski w Gołdapi, w 15. Pułku Przeciwlotniczym 16. Pomorskiej Dywizji Zmechanizowanej – jako element rakietowej osłony północnej rubieży Polski. Docelowo „Narew” i „Wisła” mają być zintegrowane w ramach Systemu Zarządzania Obroną Powietrzną IBCS, na stworzenie którego Amerykanie przeznaczyli ogromne środki. Otrzymamy go jako pierwsi na świecie. Połączy on w jedną przestrzeń obrony wszelkie systemy sensoryczne – także samoloty F-35. Polska uczy się wykorzystywać wszystkie te nowe rozwiązania. I tak pokrótce wygląda budowana przez nas tarcza antyrakietowa zabezpieczająca Polskę przed uderzeniami rakietowymi, lotniczymi, a także artyleryjskimi.
Tempo tych prac przyspiesza z uwagi na agresję rosyjską, ale w ramach systemu antydostępowego mamy też systemy, które dotyczą bardzo krótkiego zasięgu?
Owszem, i są to wyjątkowo sprawne systemy rakietowo-
-artyleryjskie „Poprad” i „Pilica Plus” wyposażone w polskie rakiety „Piorun”, które się doskonale sprawdziły na Ukrainie i które także trafią do Stanów Zjednoczonych. W Redzikowie pod Słupskiem wkrótce zostanie oddana do użytku jedna z baz systemu Aegis Ashore, który stanowi komponent wielkiego, NATO-owskiego systemu antybalistycznego chroniącego nie tylko Polskę, ale też całą Europę. Do tego jesteśmy w zintegrowanym systemie Sojuszu dotyczącym analizy przestrzeni powietrznej. Jesteśmy więc państwem stale monitorowanym przez systemy wczesnego ostrzegania AWACS. Ponadto mamy kilka silnych radarów NATO-wskich na stałe dyslokowanych w Polsce. Jeden z nich, wybudowany w Łabuniach pod Zamościem, jest w stanie sięgać i analizować sytuację na kierunku ukraińskim aż pod Kijów. To pokazuje, że budujemy nowoczesny system, z którym Rosja nie da sobie rady. Koncepcja tarczy, tego parasola, jest oczywiście konsekwencją wielu lat pracy analitycznej, ale na to wszystko nakłada się też doświadczenie wojny na Ukrainie i przyspieszenie prac, co widać chociażby na przykładzie „Małej Narwi”. Chodzi o to, żeby jak najszybciej tego typu nowoczesne systemy były na wyposażeniu naszej armii, zanim doczekamy się finalnego produktu „Narew”, a wszystko oczywiście w ramach systemu integracji pola walki, który otrzymaliśmy od Stanów Zjednoczonych, który testujemy i powoli wdrażamy. To będzie główna platforma łącząca wszystkie elementy w jeden.
Jak w tym kontekście należy odczytywać propozycję Niemiec dotyczącą rozmieszczenia w Polsce dodatkowych baterii Patriot?
Owszem, jest to jakaś oferta, ale trzeba ją sprawdzić – zwłaszcza że Niemcy dużo mówią, jeśli chodzi o dostawy broni na Ukrainę, ale w praktyce nie wygląda to dobrze. Przypomnę, że wcześniej oparliśmy naszą ewolucję broni pancernej na modernizacji niemieckich leopardów, ale po koszmarnych doświadczeniach ze stroną niemiecką – w tym procesie modernizacji – wiemy, co z tego wyszło. Ponadto koncerny niemieckie nawet po ataku rosyjskim na Ukrainę intensywnie wspierały branżę militarną w Rosji. I to też trzeba mieć na uwadze. Warto też zwrócić uwagę na fińskie komentarze, że Niemcy wciąż szukają zbliżenia z Rosją – tą obecną, putinowską, i to są sygnały, że powinniśmy budować własny system, a nie liczyć na gesty Niemiec. Z drugiej strony trzeba to widzieć też w kontekście projektu budowy europejskiej tarczy – systemu obrony lotniczej i przeciwrakietowej, do którego przekonują Niemcy. Problem w tym, że to ma być system, którego najważniejszy filar będzie budowany przez koncerny niemieckie, wychodzi więc na to, że Europa ma sfinansować Niemcom potężnie zyskowną inwestycję. Owszem, zakupy miałyby się odbywać w triadzie antydostępowej ze Stanów Zjednoczonych czy z Francji, natomiast klucz, fundament tego projektu, pod który zostaną wyłożone największe pieniądze, ma być produkcji niemieckiej. Co też istotne – taki system to odległa przyszłość, a my potrzebujemy tarczy tu i teraz. Nasza tarcza będzie gotowa, a niemiecki projekt być może nigdy nie wyjdzie poza fazę pobożnych życzeń.
Biorąc pod uwagę historyczne uwarunkowania oraz współpracę Berlina z Rosją, budowanie armii wspólnie z Niemcami brzmi nie do końca poważnie?
Niemcy nie są wiarygodni. Po pierwsze odpowiadają w znacznym stopniu za wybuch wojny na Ukrainie. Po drugie – gdy już Putin rozpoczął konflikt – postawa Berlina, który dążył do opóźnienia zakończenia tej wojny poprzez faktyczne przeciąganie jakichkolwiek dostaw niemieckiej broni i w ogóle wsparcia dla Ukrainy, musi budzić niepokój. Przecież niemiecki przemysł zbrojeniowy należy do największych na świecie. Gdyby RFN wsparł swoim sprzętem na masową skalę Ukrainę, byłoby już po wojnie. To wszystko nie zachęca do uczestnictwa w tym projekcie forsowanym przez Berlin. Trudno też, żebyśmy się wycofali z realizacji projektu z Amerykanami, który po pierwsze już przynosi efekty, który już jest faktem, w przeciwieństwie do tego, o którym mówią Niemcy. Po drugie nasz system jest w dużej mierze oparty na polskim przemyśle zbrojeniowym i jest swoistą jego wizytówką oraz jest wzmocnieniem bezpieczeństwa polskiego i europejskiego na kluczowym obszarze. Stanowi też o naszym otwarciu na współpracę z innymi przemysłami zbrojeniowymi, w tym z najlepszym – amerykańskim czy południowokoreańskim. Ten ostatni gwarantuje nam wyjątkowo szybkie dostawy sprzętu bardzo dobrej jakości po rozsądnej cenie. A co do Niemców – potrafią wiele mówić, ale praktyka pokazuje, że istnieje duży dysonans między deklaracjami i czynami Berlina. Mówili, że Nord Stream to projekt biznesowy, a dzisiaj, kiedy sprawa została pogrzebana na dnie Bałtyku – w sensie dosłownym, to przyznają, że była to jednak inwestycja w geopolitykę prowadząca do uzależnienia Europy od Rosji. Tak czy inaczej Polska doświadcza zbyt poważnej próby, żeby niemiecki projekt odnośnie do budowy wspólnego systemu obrony antyrakietowej uznać za dobrą monetę i wchodzić w to bez namysłu. W perspektywie wojny na Ukrainie i powtarzających się rosyjskich prowokacji można na niego spojrzeć jako na swoistą grę na czas. Nie zdziwiłbym się, gdyby Platforma Obywatelska była gotowa poprzeć ten projekt w imię powstrzymania rozbudowy polskiej tarczy.