logo
logo

Zdjęcie: M.Borawski/ Nasz Dziennik

Elektroniczny nadzorca

Czwartek, 21 marca 2013 (02:03)

Od służby państwowej do biznesu i z powrotem – to kwintesencja drogi życiowej Krzysztofa Bondaryka, do niedawna szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. A właściwie oberszefa służb specjalnych, który ciesząc się ogromnym zaufaniem premiera, osiągnął niespotykaną w III RP pozycję. Kto skorzystał na wszechwładzy i wszechwiedzy Bondaryka? Państwo polskie? Rząd Donalda Tuska? Czy może potężni gracze biznesowi?

– Bondaryk miał bardzo silną pozycję, kiedy kierował ABW. Według mnie, to była prawdziwa przyczyna, dlaczego premier nie ustanowił ministra koordynatora ds. służb specjalnych w pierwszej kadencji, a potem dokonał powierzenia tej roli ministrowi spraw wewnętrznych, co jest rozwiązaniem bardzo kontrowersyjnym. Potem, już w tej kadencji, doszło do jakiegoś przesilenia w tych relacjach. Wciąż jest otwarte pytanie, co je spowodowało – zastanawia się poseł Jarosław Zieliński (PiS), członek sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych.

Niewątpliwie Bondaryk był bardzo wygodnym szefem dla układu rządzącego. Do tego stopnia, że służby pozostawione bez kontroli i nadzoru ze strony premiera emancypowały się coraz bardziej, tworząc hermetyczny układ.

– Zamiast wypełniać swoje właściwe zadania, a służba ta ma odpowiedni potencjał, ABW coraz bardziej angażuje się w politykę – stawia zarzut poseł Zieliński. I wylicza: działania ABW wobec Antykomora, wcześniej akcja związana z tzw. incydentem gruzińskim i przedsięwzięcia wymierzone wprost w prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego kancelarię, nieudolne działania w budowaniu tarczy antykorupcyjnej, zakończone aferami i korupcją w przetargach drogowych. Tajemniczy jest także udział ABW w aferze Amber Gold – właściwie kto kogo wodził za nos: ABW premiera czy Tusk służby, ukrywając rolę swego syna Michała w całej sprawie.

Człowiek służb

Tajemniczy, nieufny, skupiony tylko na pracy – 54-letni Bondaryk buduje swój wizerunek jako profesjonalista i państwowiec. W swojej biografii chętnie eksponuje opozycyjny wątek, bynajmniej nie afiszując się ojcem – działaczem partyjnym, m.in. wieloletnim instruktorem propagandy Komitetu Powiatowego PZPR w Sokółce i I sekretarzem Komitetu Gminnego PZPR w Kuźnicy Białostockiej.

W młodości Bondaryk junior swoje sympatie polityczne ulokował w Konfederacji Polski Niepodległej. Gdy w 1981 r. w Białymstoku, gdzie wówczas studiował, powstał białostocki Komitet Obrony Więzionych za Przekonania, został jego liderem, wydał jeden numer pisma „Czyn”.

W stanie wojennym został zatrzymany przez SB, w areszcie spędził pół roku. Po ukończeniu w 1983 r. studiów historycznych w filii Uniwersytetu Warszawskiego w Białymstoku pracował jako nauczyciel w szkole. Próbował też pracy naukowej jako asystent w Instytucie Historii PAN.

Kariera Bondaryka nabrała przyspieszenia w 1990 r., gdy został szefem Delegatury Urzędu Ochrony Państwa w Białymstoku. Wtedy mówiło się: nowej służby. Ale nowa nie była – poza nazwą – bo rdzeń pozostał w dużej mierze stary: kadry, metody, powiązania.

– Była i jest kontynuacja. Nawet jeżeli ktoś nie pracował w starych służbach, to mógł mieć z nimi innego rodzaju związki, ale nie chcę niczego przesądzać, bo nie mam na to twardych danych. Moją nieufność budzą tacy ludzie jak Bartłomiej Sienkiewicz, którzy zaangażowali się w budowę rzekomo nowych służb, a jednak w jakimś stopniu współdziałali w przekształcaniu starych – mówi poseł Jarosław Zieliński.

Nie przypadkiem ojciec polskiej transformacji, gen. Czesław Kiszczak nakazał jeszcze przed Okrągłym Stołem szukać „nowych, doskonalszych rozwiązań operacyjnych”, by niczego nie uronić z aktywów komunistycznych służb. Zainicjowane przez niego masowe palenie akt bezpieki trwało niemal do końca 1990 roku.

Mimo to dziś Krzysztof Bondaryk komplementuje ojca założyciela i pierwszego szefa Urzędu Ochrony Państwa Krzysztofa Kozłowskiego, nie widząc destrukcyjnych skutków przyjętego wówczas modelu służb i braku przecięcia pępowiny z PRL.

Patronem kariery Bondaryka w służbach był Wojciech Brochwicz, też z pierwszego zaciągu do UOP. Znają się od lat 80. z Białegostoku. Brochwicz pracował tam jako sekretarz ds. kształcenia ideologicznego i propagandy zarządu wojewódzkiego ZSMP. I to on miał polecić Bondaryka Andrzejowi Milczanowskiemu, szefowi UOP, na stanowisko w białostockiej Delegaturze UOP. Ich drogi służbowe będą się co rusz krzyżować.

Państwo to ja

W 1996 r. Bondaryk przestał być szefem białostockiego UOP, później krótko pracował m.in. dla Katolickiego Stowarzyszenia Civitas Christiana i jako doradca Rady Miejskiej Białegostoku. Powrócił na szerszą scenę po wyborach 1997 r. i wygranej AWS. Początkowo został doradcą ministra koordynatora służb specjalnych Janusza Pałubickiego, potem Janusz Tomaszewski, wicepremier i minister spraw wewnętrznych, szef nieformalnej grupy tzw. spółdzielni, ściągnął go do MSW.

Bondaryk został wiceministrem odpowiedzialnym za wprowadzenie ustawy o ochronie informacji niejawnych, nadzorował też zespół ds. współpracy z Biurem Rzecznika Interesu Publicznego. Przekazywał materiały związane z lustracją poszczególnych osób.

Przede wszystkim jednak odpowiadał za powołanie Krajowego Centrum Informacji Kryminalnej – superbazy danych przekazywanych przez wszystkie służby, łącznie z WSI, UOP, Policją, Strażą Graniczną itd. Centrum przyznano ogromną władzę – jego szef miał decydować, kto podlega rozpracowaniu i przez kogo, a nieograniczony dostęp do informacji dawał mu do ręki oręż, jakim nie dysponował żaden urząd w Polsce.

Pomysł został jednak zablokowany przez Sejm, a we wrześniu 1999 r. Bondaryk utracił stanowisko wiceministra, gdy jego protektor Janusz Tomaszewski został zdymisjonowany, bo – jak się okazało – figurował w materiałach SB jako TW „Bogdan”. Były wiceminister przeszedł na garnuszek wielkiego biznesu.

Drzwi obrotowe

Szef największej służby pobierający wynagrodzenie od prywatnej firmy? I to ulokowanej w szczególnie newralgicznym obszarze? To nie mogłoby się zdarzyć w żadnym państwie zachowującym minimum standardów demokratycznych. W Polsce – i owszem.

Na początku swojej pracy w ABW Bondaryk inkasował przez kilka miesięcy wynagrodzenie od Polskiej Telefonii Cyfrowej – operatora sieci Era, należącej do Zbigniewa Solorza-Żaka. Sposób „odpłacania” się ludzi biznesu funkcjonariuszom państwa za przychylne decyzje jest bardzo prosty.

Profesor Andrzej Zybertowicz nazywa go tzw. revolving door – drzwi obrotowe. Uchylają się w nagrodę, gdy urzędnicy państwowi po odejściu z polityki dostają lukratywne posady w prywatnym biznesie. Przysługa za przysługę. Przypadek Krzysztofa Bondaryka to klasyka – z Urzędu Ochrony Państwa i funkcji rządowej przeszedł do biznesu jednego ze współczesnych magnatów. A stamtąd znów wrócił na posadę państwową – tym razem w roli szefa ABW.

„Obrotowe drzwi” otworzyły przed Bondarykiem szeroko swoje podwoje. Pewnie wkroczył w świat biznesu, wiążąc się z imperium Solorza. Pracował w kilku jego firmach: w Invest Banku, w Elektrimie i Polskiej Telefonii Cyfrowej. Za niejedną z tych nazw i związanymi z nimi prywatyzacjami ciągnie się atmosfera skandalu.

Zasiadał też w radach nadzorczych różnych firm, m.in. białostockiej Bison-Bial, w spółce Medycyna i Farmacja (według doniesień mediów miała wyprowadzić z państwowego Cefarmu majątek ośmiu stołecznych aptek); w firmie GazStal, TICONS, Tel Energo.

W 2005 r. Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła śledztwo, gdy wiceszef PTC oskarżył Bondaryka o nielegalne kopiowanie i wynoszenie danych. Był też oskarżany o korumpowanie pracowników suwalskiego wymiaru sprawiedliwości w jednej z afer przemytniczych. Sprawa była wciąż w toku po wygraniu wyborów przez PO, a mimo to Tusk powołał go na stanowisko szefa ABW. Śledztwo umorzono w styczniu 2008 roku.

To nie koniec niejasności wokół Bondaryka z czasów, gdy funkcjonował w świecie biznesu. Nie wiadomo, czy prawdą jest, że w czterech spółkach telefonii komórkowej działała „banda czworga” – złożona z byłych oficerów UOP odpowiadających za monitorowanie podsłuchów zakładanych przez służby.

Bondaryk miał też korzystać ze służbowego mieszkania w bloku na Ursynowie i zakupić od PTC wyjątkowo tanio służbowy samochód. Prokurator badający tę historię w maju 2011 r. został odsunięty od prowadzenia sprawy. Były szef CBA Mariusz Kamiński ujawnił, że Bondaryk po opuszczeniu PTC pobierał przez kilka miesięcy wysoką odprawę i miał zataić ten fakt przed organami państwa.

W połowie lat 90. starszy brat Bondaryka, Marek, był podejrzany o przemyt złota do okręgu kaliningradzkiego i niepłacenie podatków. Śledztwo wszczął prokurator Sławomir Luks. Sprawę zamknięto, gdy szefem ABW został Krzysztof Bondaryk. A Luksa zwolniono z pracy.

Gry wyborcze

W wyborach 2001 roku Bondaryk postawił na nowego konia – Platformę Obywatelską, założoną, jak przyznał Gromosław Czempiński, były szef UOP, przy udziale służb specjalnych. Bondaryk kusił wyborców hasłem: „Nazywam się Bond. Bondaryk”, ale mandatu nie zdobył. Wstąpił za to do Platformy, zasiadając do 2005 r. w Radzie Krajowej PO. Zniknął z eksponowanych stanowisk w związku z tzw. sprawą Jaruckiej – byłej asystentki Włodzimierza Cimoszewicza, ówczesnego szefa MSZ, która oskarżyła go o fałszowanie dokumentów. Cimoszewicz wycofał się z wyścigu wyborczego, ustępując pola Donaldowi Tuskowi.

Dlaczego w 2007 r. Tusk sięgnął po Bondaryka i mianował go szefem ABW? Ludwik Dorn sugerował, że „Tusk całkowicie świadomie wysyła do określonych środowisk biznesowych sygnały, że ze strony rządu mają gwarancje bezpieczeństwa”. Premier zlekceważył procedury, ignorując zastrzeżenia wobec osoby Bondaryka sformułowane przez prezydenta Kaczyńskiego.

Analitycy zwracają uwagę, że po objęciu władzy przez PO rząd zaplanował uczynienie z ABW „zbrojnego ramienia” i wspornika dla władzy.

– Tusk najpierw chętnie korzystał z usług Bondaryka, byłego działacza PO, a potem zaczął się go bać. Bał się, więc spełniał jego oczekiwania, bał się, więc nie ustanawiał nadzoru nad nim i służbą, bał się, więc dał mu faktycznie funkcję koordynatora innych służb – podkreśla poseł Zieliński.

A potem dobrze naoliwiony mechanizm się zaciął. – Nie wiadomo, czy Tusk uznał, że utrzymywanie Bondaryka będzie dla niego jeszcze bardziej groźne i warto zaryzykować konflikt, i dlatego go odwołał, czy też doszło do jakiegoś sporu – dywaguje Jarosław Zieliński.

Nadając ABW wielkie uprawnienia, Platforma chciała zbudować realny system nadzoru i kontroli nad tymi dziedzinami życia gospodarczego i politycznego, które miały stać się łupem powracającego do władzy układu PO. Dlatego były koordynator służb specjalnych, min. Zbigniew Wassermann mówił o zwierzchniku ABW – „szef szefów”. Dziś Bondaryk – najlepiej poinformowany człowiek w Polsce, jako doradca ministra obrony narodowej ds. cyberbezpieczeństwa buduje Narodowe Centrum Kryptologii. Kolejną supersłużbę?

Małgorzata Rutkowska

Nasz Dziennik