"Święty współuczestniczący w drodze krzyżowej naszego Narodu” – tak Andrzeja Bobolę określa ks. dr Aleksander Jacyniak SJ, twórca i opiekun muzeum przy warszawskim sanktuarium męczennika.
Andrzej Bobola po raz pierwszy przypomniał o sobie w 1702 r., gdy Polska wbrew swojej woli stała się teatrem działań wojennych, a wydarzenia związane z wojną północną były preludium zapowiadającym liczne nieszczęścia i upadek Rzeczypospolitej. Ukazał się wówczas we śnie rektorowi pińskiego kolegium jezuickiego Marcinowi Godebskiemu, proszącemu Niebo o ratunek, i obiecał, że weźmie klasztor w opiekę, jeśli jego ciało zostanie otoczone czcią.
Gdy, nie bez trudności, po kilku dniach udało się odnaleźć trumnę z doczesnymi szczątkami męczennika, okazało się, że po 45 latach od śmierci ciało zachowało wszystkie płyny, a rany wyglądały jak świeżo zadane. Tak zaczął się rozwijać kult i zgodnie z obietnicą nie tylko klasztor Jezuitów w Pińsku został ocalony z pożogi wojennej, ale też ziemię pińską ominęła towarzysząca wojnie i zbierająca ogromne żniwo zaraza lat 1709-1710.
Kolejny raz Andrzej Bobola przypomniał o sobie w 1819 r., gdy nasiliły się represje carskie wobec Polaków. Szczególnego ucisku doświadczali Polacy na Wileńszczyźnie, a jednym z prześladowanych był dominikanin o. Alojzy Korzeniewski, któremu władze carskie zakazały odprawiania Mszy św. i głoszenia kazań.
Swój ból i los Ojczyzny powierzył w modlitwie Andrzejowi Boboli, pytając w rozpaczy, jak długo jeszcze Polska będzie w niewoli. Ujrzał wówczas jezuitę, w którym rozpoznał męczennika z Janowa, a ten pokazał mu za oknem obraz wojny toczonej przez wiele narodów i powiedział: „Gdy wojna, której masz obraz przed sobą, zakończy się pokojem, Polska zostanie odbudowana i ja zostanę uznany za jej głównego patrona”.
Za pośrednictwem świętego Andrzeja Boboli prosił też Niebo o ratunek Episkopat Polski w 1920 r., gdy armia bolszewicka uderzyła na dopiero co odrodzoną Polskę. Gdy bolszewicy podchodzili pod Warszawę, metropolita warszawski ks. abp Aleksander Kakowski zarządził nowennę do Boga za przyczyną Matki Bożej Łaskawej, bł. Władysława z Gielniowa i bł. Andrzeja Boboli, beatyfikowanego w 1853 roku. W niedzielę, 8 sierpnia, na placu Zamkowym odprawiona została Msza św. przebłagalna i błagalna, podczas której wystawione były relikwie błogosławionego Andrzeja Boboli.
W 1938 r., po kanonizacji, na kilkanaście miesięcy przed wybuchem II wojny światowej ciało świętego zostało sprowadzone do Ojczyzny (w 1922 r. bolszewicy wywieźli je z Połocka do Moskwy i wystawili w muzeum ateizmu jako przykład niezbadanych zjawisk, ale dzięki staraniom Papieża udało się je sprowadzić do Rzymu) i po uroczystym przewiezieniu przez Polskę, wśród radości i wielkiej czci wiernych, zostało złożone w kaplicy Jezuitów przy ul. Rakowieckiej w Warszawie. Wydarzenia te zostały uwiecznione w filmie z 1938 r. „Za wiarę i Ojczyznę”.
Wkrótce potem wybuchła wojna i znowu św. Andrzej Bobola pokazał swoją obecność pośród umęczonego Narodu.
– 26 września 1939 r. – przypomina ks. dr Aleksander Jacyniak – w przedostatnim dniu obrony stolicy, kaplica, w której znajdowało się ciało świętego, została zbombardowana. Wówczas postanowiono przenieść relikwie do kościoła Matki Bożej Łaskawej i tak Andrzej Bobola w znaku swoich integralnych relikwii przeszedł przez ulice i place dogorywającej Warszawy, aby pokazać, że jest ze swoim ludem, który wkroczył na kolejną, największą w swoich dziejach drogę krzyżową.
W czasie Powstania Warszawskiego, 14 sierpnia 1944 r., w wigilię święta Wniebowzięcia Matki Bożej, relikwie znów zostały przeniesione z kościoła Matki Bożej Łaskawej do kościoła św. Jacka. W lutym 1945 r. z gruzowisk kościoła św. Jacka w cudownie ocalałej i niezniszczonej trumnie przeniesiono je przez obrócone w ruinę ulice i place do kaplicy przy ul. Rakowieckiej. Święty był także obecny w znaku swoich relikwii cząstkowych na pokładzie samolotu, który 10 kwietnia 2010 r. rozbił się w Smoleńsku.
Opiekun Narodu
Długo musiał czekać święty Andrzej Bobola na ogłoszenie go patronem Polski. Nastąpiło to dopiero w 2002 r., choć od blisko 200 lat otaczano go w Polsce szczególnym kultem. Na Mszę św. kanonizacyjną w 1938 r. przybyło do Rzymu 9 tys. pielgrzymów z Polski i była to wówczas największa narodowa pielgrzymka do Wiecznego Miasta.
Papież Pius XI w wygłoszonej wówczas homilii powiedział: „Ten zaś, którego słusznie ’łowcą dusz’ nazwano, Andrzej Bobola, kapłan Towarzystwa Jezusowego, uczy nas gorliwie pracować nad rozszerzeniem Królestwa Bożego, a jako nieugięty męczennik skłania do męstwa gnuśnych ludzi naszych czasów, do podejmowania wszelkich trudów dla Boga i Kościoła…”.
Święty Andrzej Bobola, zanim poniósł męczeńską śmierć w 1657 roku, z wielką odwagą i determinacją nawracał schizmatyków na świętą wiarę katolicką. Czynił to, wędrując przez Polesie od wsi do wsi, od miasta do miasta, choć dla Kościoła był to czas, o którym pisał ks. abp lwowski Mikołaj Krosnowski: „Dla Boga i za prawdę codzienne męki i konania znosząc (…) wielki zaszczyt przynosi i walcząc na chwałę Bożą aż do krwi przelania, zasługuje na szkarłatny wieniec w niebie”. Okrutnych prześladowań Kościół doświadczał wówczas od Kozaków i od Rosjan, którzy stając po stronie Kozaków, wypowiedzieli wojnę Polsce.
Nie tylko jezuici składali ofiarę ze swojego życia. Śmierć poniosło 80 bernardynów, a 14 klasztorów zostało spalonych i obróconych w ruinę, podobny los spotkał dominikanów. Mówiono wówczas, że spalonymi klasztorami i ciałami zakonników znaczona jest droga kozacka. Szczególną nienawiść Kozacy żywili do „Duszochwata” – jak nazywali ojca Andrzeja Bobolę, za to, że pod wpływem jego nauki wielu nawróciło się na wiarę katolicką. Buntowana i zastraszana przez Kozaków ludność Polesia niejednokrotnie obrzucała „Duszochwata” kamieniami i wyrzucała ze swoich zagród z pogardliwym krzykiem: „Lach”.
Kozacy rozsiewali o nim najróżniejsze plotki, choćby takie, że roznosi zaraźliwe choroby po okolicy, a przede wszystkim nasyłali na niego szpiegów, aby w końcu go pojmać. Pomimo to Andrzej Bobola nie zaprzestał ewangelizacji i z wielką miłością, odwagą oraz pokorą szedł dawać świadectwo prawdzie, gotując się na przyjęcie „purpurowego ornatu z własnej krwi”, a w godzinie męczeństwa mówił wobec swoich oprawców: „Wierzę i wyznaję, że jest jeden Bóg prawdziwy, tak jak jeden jest prawdziwy Kościół, jedna prawdziwa wiara katolicka, objawiona przez Chrystusa, ogłoszona przez apostołów, za nią – tak jak apostołowie i wielu męczenników – także ja chętnie cierpię i umieram”.
Orędownik
Święty Andrzej Bobola cały czas nie pozostawia bez odzewu modlitw zanoszonych do Boga za jego pośrednictwem. Świadkiem tego działania jest ks. Józef Niżnik, wieloletni proboszcz sanktuarium w Strachocinie, gdzie w 1591 roku urodził się święty.
– W 2007 r. przeszłam dwie operacje tarczycy – opowiada Beata.
– Pierwszą we Wrocławiu, w czasie której chirurg przez nieuwagę pozostawił część guza nowotworowego, drugą w Gliwicach z usunięciem węzłów chłonnych, w których był przerzut. Po operacji miałam duszność z powodu porażenia jednej struny głosowej i niedowładu drugiej. W lutym 2009 r. po infekcji dróg oddechowych duszność nasiliła się, towarzyszyła mi stale, zwłaszcza przy wysiłku i nocą. Zaplanowano operację częściowego wycięcia strun głosowych w Poznaniu, po której groziły mi trudności w mowie, a nawet bezgłos. Pełna wątpliwości zgodziłam się na operację, wolałam nie mówić, niż się dusić.
Po ratunek Beata udała się do Strachociny, do sanktuarium św. Andrzeja Boboli.
– Po przybyciu modliłam się tam gorąco o uzdrowienie, zwłaszcza gdy się dowiedziałam u Sióstr Niepokalanek, że św. Andrzej Bobola uzdrawia z chorób nowotworowych. Ze względu na duży wysiłek fizyczny następnego dnia osłabłam tak, że zostałam zabrana przez pogotowie i musiałam przebywać kolejno w trzech szpitalach: w Sanoku, Przemyślu i Wrocławiu, a następnie udałam się na zaplanowaną operację do Poznania, do Kliniki Laryngologii, gdzie stwierdzono poprawę i uznano, że zabieg nie jest konieczny. Uczucie duszności minęło nagle w dniu święta św. Andrzeja Boboli, 16 maja 2009 roku.
Podobne świadectwo składa ks. dr Aleksander Jacyniak, który sam doświadczył działania św. Andrzeja Boboli. – U mojej znajomej zdiagnozowano szpiczaka mnogiego dopiero po trzech latach od wystąpienia objawów choroby. Nowotwór był już bardzo zaawansowany, a szanse na wyzdrowienie znikome – przypomina o. Jacyniak.
– Wtedy poradziłem, by chora poleciła się wstawiennictwu św. Andrzeja Boboli, ale dodałem, że jemu trzeba coś ofiarować: szerzyć jego kult, wtedy on da dużo, dużo więcej. Zasugerowałem, by znajoma ufundowała obraz św. Andrzeja Boboli, który trafił do seminarium w Białymstoku. Chora z wdzięczności za całkowite uzdrowienie udała się też z pielgrzymką do Rzymu.
Potwierdzeniem słów ks. Jacyniaka, że św. Andrzej Bobola daje bardzo wiele tym, którzy przyczyniają się do szerzenia jego kultu, jest pani Magdalena, która w warszawskim sanktuarium przeprowadzała konserwację obrazu. – Ojciec Jacyniak, kustosz muzeum św. Andrzeja przy ul. Rakowieckiej, poprosił mnie o konserwację portretu św. Andrzeja, który był mocno uszkodzony. Nie modliłam się wtedy do niego, po prostu wykonywałam solidnie swoją pracę. Przy okazji wiele dowiedziałam się o życiu tego męczennika od o. Jacyniaka. (…) Nie znałam wcześniej św. Andrzeja Boboli – mówi pani Magdalena.
– Słyszałam o nim od babci, która powtarzała: „Magdalenko, to jest taki ważny święty, że trzeba o nim zawsze pamiętać”. Ale ja nie pamiętałam.
Do pamiętnego listopadowego poranka. Wtedy Magda uległa wypadkowi – potrącił ją samochód. Miała zmiażdżoną czaszkę, uszkodzoną szczękę, pogruchotaną miednicę. W szpitalu przypomniała sobie słowa babci i jakby w odpowiedzi na nie do szpitala przyszła znajoma, która przyniosła jej Koronkę do św. Andrzeja Boboli.
– Zaczęłam odmawiać koronkę systematycznie. Potrzebowałam dużo siły i wiary. W głowie rury, potem operacje stomatologiczne, plastyczne. Nie miałam nosa, podobnie jak św. Bobola po torturach – podkreśla pani Magdalena.
– I ja to przechodzę. Nie załamuję się. Przeżywam dziwny paradoks – chce mi się żyć. Zaczynam też wracać do zdrowia. Zadziwiająco szybko.